Biografia z brązu – Ben Osborne – „The Arctic Monkeys” [recenzja]

Dziwne czasy nadeszły dla muzyki rockowej. Zespoły mające w swoim dorobku raptem cztery krążki studyjne i niewiele ponad dziesięcioletni staż sceniczny doczekują się biografii i to tłumaczonych na wiele języków. Nie odbieram zasług chłopakom z Arcitc Monkeys, ale czy ta formacja, której członkowie zasadniczo do dzisiaj są zwykłymi chłopakami z sąsiedztwa, jest dobrym materiałem na książkę? No cóż… po lekturze książki Bena Osbrone’a mam poważne wątpliwości.

Tak jak napisałem powyżej: nie umniejszam nic zespołowi. Ciężko odmówić im talentu i wspaniałego dorobku, który wpisał się na stałe w kanon rocka. Dla mnie trzeci krążek, zatytułowany Humbug, to jedno z wspanialszych dokonań brytyjskiego rocka ostatnich lat, pomimo że fani, krytycy i sam Osborne uważają go za najsłabszy. No cóż… o gustach się nie dyskutuje, ale nie ma co ukrywać, że wpływ producenta Josha Homme’a (tak, to ten od Kyuss i Queens Of The Stone Age) dobrze wpłynął na Alexa Turnera i spółkę. Ale nie o tym mowa.

Od początku śledzę karierę Arctic Monkeys i mam wrażenie, że jakbym pojawił się dzisiaj w ich rodzinnym Sheffield i wpadł na ulicy na któregoś z członków zespołu, to prawdopodobnie o tym bym się nigdy nie dowiedział, bo wątpię, czy poznałbym się na tym, że człowiek, na którego się natknąłem, jest członkiem najsłynniejszego zespołu Wielkiej Brytanii. Przesadzam? Być może, ale pewna wizerunkowa nijakość, w sensie: „dalej jesteśmy zwykłymi kolesiami z sąsiedniego osiedla” powoduje, że ci muzycy byli i są kompletnym zaprzeczeniem archetypu gwiazd rocka (mimo, że teksty potrafią mieć mocne). Dalekie im są skandale, narkotyki, dzikie imprezy i inne pokusy czyhające na młodych bogów rocka. Charakterystyczne jest to, że dzisiaj jako słuchacze zasadniczo niewiele pamiętamy z nowej fali brytyjskiej muzyki rockowej z początku millenium. Jednym tchem można wymienić kapele, jak właśnie Arctic Monkeys, Franz Ferdinand, Editors czy nawet Kaiser Chiefs, a kompletnie zapomnieliśmy o bandach pokroju Maximo Park. W połowie pierwszej dekady XXI wieku średnio co miesiąc brytyjskie media obwieszczały nową nadzieję muzyki rockowej. Na szczęście szał się skończył, zostały te najbardziej charakterystyczne zespoły, które do dziś nagrywają i jeżdżą z koncertami po świecie.

I chyba to, że Arctic Monkeys są po prostu takimi, jakimi są, spowodowało, iż Ben Osborne nie bardzo dał radę tchnąć rock ‘n’ rollowego ducha do tej książki, bo momentami jest ona sztampowa i przewidywalna do bólu, a w innych fragmentach nudzi. To nic innego, jak kronika drogi Arctic Monkeys na szczyt. Próba po próbie, sesja nagraniowa po sesji, koncert po koncercie, album po albumie. Niestety, na domiar złego, autor kompletnie wyzbył się obiektywizmu i po prostu stworzył laurkę. Szczerze mówiąc, wpadłem w niemałe osłupienie, kiedy Osborne narzekał na dziennikarzy piszących o zespole. Wytykał im brak rzetelności i obiektywizmu, dając jasno do zrozumienia, że rzetelni są właśnie ci, którzy piszą dobrze o zespole. Jeśli ktoś ich krytykuje – to jest potępiony przez Osborne’a. Tak komentował w dużym skrócie reakcje dziennikarzy na Suck It And See. Autor w ogóle lubi w książce zgłębiać się w relacje zespołu z prasą, szczególnie, że sam zespół prezentuje dosyć lekkie podejście do kontaktów z mediami, czemu akurat trudno się dziwić.

Jakby tego było mało, Osborne całkowicie odpływa w pochwałach dla zespołu. Ma do tego prawo, jednak czytając, że drugi album Arctic Monkeys jest momentami… progresywny, poważnie się zastanawiałem, co autor miał na myśli, i czy to może tylko błąd tłumacza. Ostatnią rzeczą, która psuła mi wrażenia z lektury, to sam układ treści. Trzysta trzydzieści stron, a rozdziałów jest „tylko” 43. Trochę wkrada się chaos, treść jest poszatkowana, co gorsza sam autor się chyba zagubił w tym gąszczu, bo potrafił powtarzać te same myśli i fakty w kolejnych rozdziałach, często je tylko parafrazując.

Dobrze. Koniec z marudzeniem, bo każdy, kto doczyta do tego momentu z pewnością myśli, że dla mnie pierwsza biografia Arctic Monkeys, to totalna szmira. Spokojnie – tak nie jest. Po książkę sięgnąłem między innymi w celu zgłębienia niewątpliwego fenomenu, jakim była nowa rockowa rewolucja na wyspach brytyjskich po roku 2000. I to mi się udało wyciągnąć z lektury. To swoisty dokument – mimo że jednostronny w narracji – o tym, jak czwórka nastolatków za pomocą jedynie Internetu znalazła się w ciągu kilku miesięcy na ustach całej Wielkiej Brytanii. Pojąłem w końcu ten fenomen, bo szczerze mówiąc, mimo że muzyka Arctic Monkeys mi się podoba, nie bardzo potrafiłem zrozumieć powody tak olbrzymiego szaleństwa na punkcie kwartetu z Sheffield. Zasadniczo, to dobra lekcja marketingu, szczególnie dla wielu polskich kapel – że można jednak zrobić karierę w Internecie, nie ograniczając się jedynie do zorganizowania zbiórki na nagranie płyty…

Fani zespołu powinni być zadowoleni z książki Bena Osborne’a. Ja, mówiąc szczerze, byłem rozczarowany. Z jednej strony poznałem mnóstwo faktów, historyjek związanych z zespołem i sam proces wspinania się na szczyt przez zespół, jednak z drugiej strony forma i wykonanie pozostawiają wiele do życzenia. Chyba sam materiał źródłowy szwankuje, bo Arctic Monkeys poza samą muzyką, to w gruncie rzeczy stosunkowo „nudny” zespół. Szkoda, że Osborne ukazał go jako posąg z brązu, bo mogłoby być ciekawiej, a tak jest trochę nudnawo. Chyba po prostu jest jeszcze za wcześnie na taką biografię.

Arctic Monkeys - Do I Wanna Know? (Official Video)

Fot.: wydawnictwo In Rock.

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *