Zdrowa Woda to jedna z legend krajowego bluesa. Zasłużona dla tego gatunku w kraju nad Wisłą formacja powróciła z nową płytą zatytułowaną W tunelu. Zespół prowadzony od dobrych trzech dekad przez Sławomira Małeckiego i Marka Modrzejewskiego nie schodzi poniżej solidnego poziomu. Nie mam jednak wątpliwości, że ich najnowsze dzieło to rzecz dla koneserów gatunków, chociaż podejrzewam, że laik również znajdzie coś dla siebie.
Laik znajdzie coś dla siebie, bo Zdrowa Woda na płycie W tunelu przygotowała dziesięć wpadających w ucho kawałków, które pokazują kompozytorski i instrumentalny kunszt jej muzyków. Mam wrażenie, że osoba znacznie lepiej osłuchana w bluesie może uznać, iż Zdrowa Woda znowu zagrała mniej więcej to samo, co zawsze. Muzycy niespecjalnie, rzekłbym, że w ogóle, nie gonią za trendami, konsekwentnie uprawiają krystaliczny, czysty blues, z bluesrockowymi momentami, ani trochę nie przejmując się słowami krytyki, które przeważnie płyną z ust wiecznie marudzących i niezadowolonych dziennikarzy i krytyków muzycznych. Fani zespołu z pewnością będą zadowoleni, natomiast inni znowu będą zwracać uwagę na nieco trącące banałem teksty, momentami ocierające się o pastisz, jak niestety w najsłabszym na płycie Ciechocińskim Bluesie. Momentami pasowałoby dopracować teksty, jak w fajnym, zagranym trochę na modłę country Ale co mi tam. Z drugiej strony – to jest blues, tutaj nie ma miejsca na dopieszczanie i poprawianie – liczy się naturalność i klimat, a tego zdecydowanie nie zabraknie na płycie W tunelu.
Szczególnie że płyta jest całkiem różnorodna. Są obowiązkowe, energiczne, blues rockowe strzały, jak w W tunelu ulicy czy wręcz hard rockowy, nieco brekautowski Wieczny las. I te kawałki akurat udowadniają, że Zdrowa Woda jest w co najmniej solidnej formie kompozytorskiej. Nieco funkowo robi się w Nocnym pulsie z kapitalnymi organami Hammonda w wykonaniu Krzysztofa Baranowicza. Bluesowa ballada? Jest jak najbardziej w postaci Jej samotności, którą okrasił charakterystycznym tematem gitary Sławomir Małecki. Jednak prawdziwym majstersztykiem jest kolejna ballada zatytułowana dobitnie – Nad szklanką. Szczerze mówiąc, w tym kawałku zachwyciły mnie klawisze Krzysztofa Baranowicza, które brzmią jak spod palców nieodżałowanego Pawła Bergera.
Niestety utwory takie jak Nie uciekniesz mi czy Gryząc czas wlatują jednym uchem, a wylatują drugim. Płytę kończy słabiutki, mający chyba charakter żartu hołd dla rodzinnego miasta formacji, czyli Ciechociński blues. Kawałek trochę zakłóca mi odbiór całej płyty, którą uznałbym za bardzo dobrą, gdybym był wieloletnim fanem Zdrowej Wody. Lecz szczerze mówiąc, nie jestem nim, więc płytę oceniam jaką poprawną. Miło się jej słucha, świetnie wypełnia czas, jednak poza dwoma, trzema kawałkami kompletnie nic mi nie zostaje w głowie z tej płyty. Podejrzewam, że Zdrowa Woda wypada świetnie na koncertach, bowiem panowie grać potrafią.
Fot.: MJM Music