Bohater(ka) z krwi i kości – „Jessica Jones”, sezon 1 [recenzja]

Platforma Netflix powoli zostawia w tyle gigantów na rynku stacji telewizyjnych. Powód? Netflix po prostu ten rynek rewolucjonizuje. I nie chodzi już nawet o sam fakt, że produkcje sygnowane przez platformę bez problemu wbiły się do ścisłej czołówki amerykańskiej ramówki (wspomnieć wystarczy chociażby House of Cards czy Orange Is The New Black), chodzi o samo podejście do swojego klienta – widza. W bieżącym roku Netfix ma w planach wypuścić ponad trzydzieści (!!) nowych, oryginalnych seriali, mało tego, jako jedyni udostępniają całe sezony od razu, bez tygodniowych (czy większych) przerw między odcinkami. Jednak to nie wszystko – w minionym 2015 roku, zrobiono coś więcej, coś, przy czym włodarze innych stacji prawdopodobnie wyrywają sobie włosy z głowy. Netflix nawiązał współpracę z Marvelem i samo to nie byłoby jeszcze niczym nadzwyczajnym. Nadzwyczajnym jest fakt, że zarówno Daredevil, a już tym bardziej Jessica Jones to produkcje zupełnie inne niż wszystkie dotychczasowe seriale czy filmy powiązane ze światem komiksowych superbohaterów. W omawianej tu Jessice, superbohater nie jest odziany w pelerynę ani śmieszne, obcisłe gacie, ba, zdolności posiadane przez główną postać tak naprawdę schodzą na dalszy plan. Jessica Jones ma inne zalety, przy których inne tego typu produkcje wydają się być dziecinne.

Zacznijmy może od najważniejszego – czy ktoś słysząc „Jessica Jones,” kojarzy tę postać ze światem Marvela? I nie mówię tu o komiksowych maniakach ;). Bądźmy szczerzy – odpowiedź brzmi: NIE. To nie Batman ani Superman, to nawet nie Kobieta Kot! Spokojnie, ja również nie kojarzyłem tej postaci, jednak dla własnego komfortu (teraz i dla Waszego), zrobiłem to, co robi się w XXI wieku, by uzyskać jakąś informację – „zgooglowałem temat”. Tak więc już spieszę z wyjaśnieniem, skąd w ogóle wzięła się bohaterka, którą postanowił wypromować Netflix. Nie będę udawał speca od komiksów, gdyż nim nie jestem, powiem więc krótko, jak typowy laik i mam nadzieję, że fani powieści graficznych, którym przypadkiem zdarzy się czytać ten tekst, nie podpalą mi mieszkania. Narodziny Jessici Jones (stosunkowo niedawno, bo w roku 2001) są ściśle powiązane z planami Marvela, by zdobyć dla swych dzieł dorosłego czytelnika. Plany te powstały w 2000 roku, a docelowo w nowych komiksach miało się pojawiać więcej seksu, przekleństw i brutalności. Do głównych „mocy”, jakie posiada komiksowa Jessica zaliczają się: ponadprzeciętna siła, umiejętność latania, wytrzymałość, zwiększona prędkość (nie spoilerując – tylko jedną z nich tak naprawdę widzimy w serialu). Jednak to nie te atrybuty stanowią największą siłę naszej bohaterki, jest nią analityczny umysł, dzięki któremu, zarówno w świecie obrazków jak i serialu, otwiera ona swoją prywatną agencję detektywistyczną (w komiksie udaje jej się między innymi odkryć tożsamość Spider Mana). W obu światach początkowo losy Jessiki Jones krzyżują się z Kilgravem, znanym także jako Purple Manem, o którym za chwilę.

komiks2

Serialową Jessicę poznajemy w momencie, kiedy posiada już własną agencję detektywistyczną i uwolniła się spod władzy Kilgrave’a. Bohaterka dostaje kolejne, z pozoru zwykłe zlecenie – rodzice pewnej zaginionej nastolatki proszą ją o pomoc w odnalezieniu córki. Jak szybko się okazuje, za zniknięciem dziewczyny stoi dawny tyran naszej pani detektyw. Kilgrave, zagrany wręcz popisowo przez Davida Tennanta, to postać ze wszech miar zła, posiadająca w zasadzie jedną zdolność, jednak jakże przydatną – potrafi wpływać na innych; wystarczy słowo, a ten kto go słucha, bez wahania zastosuje się do wydanych poleceń i nieważne, czy rozkaz brzmi zrób mi kanapkę, czy zedrzyj sobie skórę z twarzy. Wspominany Tennant jest prawdopodobnie jeszcze większą gwiazdą przeboju Netflixa niż sama Jessica Jones. Jego mimika, głos, postawa… nie wiem, kto przeprowadzał casting do tej roli, ale należy się tej osobie medal. Czasami graną przez aktora postać aż chce się przytulić, innym razem dominuje nieodparta ochota, by posłać mu kulkę w łeb. Genialna kreacja, której można tylko i wyłącznie przyklasnąć.

kill

No dobrze, było już prawie o wszystkim poza samą serialową Jessicą Jones. Wciela się w nią Krysten Ritter, która, kiedy widzimy ją na ekranie, może kojarzyć się z którąś z poprzednich ról, sprawdziłem jednak jej filmografię i uwierzcie – nie znajdziecie w niej nic znaczącego (poza chwilowym udziałem w Breaking Bad). Jak mówiłem – nie jestem wielce zaznajomiony z komiksowym pierwowzorem, a i samo show według mnie skradł „ten zły”, jednak kreacji panny Ritter nie można w sumie niczego odmówić – jest taka, jaka powinna być. A jaka dokładnie? Arogancka, butna, a przede wszystkim silna i zmagająca się z własnymi demonami. I tu jest właśnie zawarta główna różnica między omawianym serialem a innymi produkcjami o superbohaterach. Jessica Jones jest zdecydowanie bardziej… ludzka. Nie nosi przylegającego do ciała stroju, a poszarpane jeansy i skórzaną kurtkę, nie wszystko układa się po jej myśli, sama walczy z traumatyczną przeszłością, a kiedy nawet uda jej się odnieść jakieś małe zwycięstwo, zazwyczaj okupione jest ono niespotykanym w tego typu historiach bólem czy śmiercią kogoś bliskiego. Nie ma tu miejsca na wesołe gadki i heroiczne pościgi, jest zwykłe, szare, często brutalne życie, w którym pewna kobieta chce pomagać innym, co niestety nie zawsze jej się udaje.

jess

To co planowane było przez Marvela w momencie wydawania Jessiki Jones, z całą pewnością udało się przełożyć na mały ekran. Jest „brudno”, mrocznie, jest… niezwykle życiowo. Nie jest to kolorowa historyjka o bohaterze, który przylatuje, jednym ciosem rozwala ścianę banku i ratuje uwięzionych w nim zakładników, o nie. Jest za to zdecydowanie brutalniej, co tyczy się zarówno słownictwa, jak i chociażby scen seksu, których w Netflixowym tworze jest dość sporo. Samo tempo akcji jest dość szybkie, jednak nie nazbyt przesadnie, wciąga, nie odstraszając zarazem zbędnymi pościgami czy mordobiciami (które rzecz jasna również się zdarzają). Jessica Jones to opowieść, w której słowa takie jak „gwałt” nazywa się gwałtem, bez żadnych upiększeń, to opowieść, w której lęki i traumatyczne przeżycia rzeczywiście takimi są; zdecydowanie nie jest to historia dla grzecznych dziewczynek.

Netflix po raz kolejny stanął na wysokości zadania, dając widzowi coś, co być może nie jest pozbawione wad (o których szkoda było pisać), jest jednak prawdziwe; jest czymś, z czym może utożsamiać się przeciętny człowiek; jest czymś, czego brakowało większości ekranizacji przygód o superbohaterach, i już sam ten fakt sprawia, że Jessica Jones to pozycja godna polecenia.

jj

Fot.: Netflix, Marvel

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *