lemmy

Born to lose, live to win – Mick Wall – „Lemmy” [recenzja]

Mick Wall w biografii Lemmy przedstawił życie zmarłego w grudniu 2015 lidera  Motörhead, takim, jakim było. Bez upiększeń, zbędnej hagiografii, nadmiernego rozciągania opowieści. Ta biografia napisana jest szczerze i prosto. Jej ostateczny kształt doskonale koresponduje z tym, jaki Lemmy był za życia – szczery do bólu, bezpośredni i prawdziwy – niczego nie udawał, do niczego nie próbował się dopasować, to świat w pewnym momencie musiał się dopasować do niego.

Mick Wall, oprócz bogatej kariery dziennikarskiej, której uwiecznieniem są biografie Led Zeppelin, AC/DC, Iron Maiden, Foo Fighters i innych wielkich, ma za sobą epizod jako PRowiec i tak się złożyło, że Mick przez pewien czas pracował dla Motörhead, więc doskonale zdążył poznać Lemmy’ego i jego towarzyszy. Jak to wpłynęło na całość opowieści o twórcy Aces of Spades? Książka ma dzięki temu tak naprawdę dwóch narratorów: jej autora i samego Lemmy’ego, który za życia był niezrównanym gawędziarzem, mającym wiele do powiedzenia w zasadzie o wszystkim, bo pomimo surowego image’u Lemmy był czarującym i niezwykle oczytanym człowiekiem, dodatkowo sypiącym anegdotami z własnego życia, jak z rękawa, a że prowadził niemal do śmierci prawdziwie rock’n’rollowe życie, to praktycznie na każdej stronie przeczytamy jakąś pikantną historię. Przykład? Lemmy wspomina, jak zemścił się na kolegach z Hawkwind, którzy go bezceremonialnie wyrzucili z kapeli w roku 1975: Przyszedł czas zemsty. Wróciłem do domu i wyruchałem ich dziewczyny. Wszystkie. Jakoś tam mnie lubiły. Zacząłem od dziewczyn Simona Kinga i Alana Powella (dwaj perkusiści Hawkwind – przyp. red.). Alan do tej pory mi nie wybaczył. Mam nadzieję, że nigdy mi nie wybaczy. To wszystko było celowe i przemyślane. Posuwałem ją na serio. Zresztą nawet mi się podobała. Miłe dziewczę. Zostawiła go niedługo później. Właściwie było to coś w rodzaju nauczki. Zasłużyliście na to skurwiele! Cały Lemmy.

Nie będę ukrywał, że jeśli ktoś obejrzał doskonały biograficzny film Lemmy w reżyserii Grega Ollivera i Wesa Orshoskiego z 2010 roku, to wiele więcej się nie dowie z książki Micka Walla. Na pewno jeśli ktoś chce poznać dzieciństwo i pierwsze sceniczne kroki Lemmy’ego powinien sięgnąć po tę pozycję, bowiem Wall poświęca dużo miejsca epizodom muzyka w kapeli Rockin’ Vickers, która w połowie lat sześćdziesiątych była naprawdę popularna w Wielkiej Brytanii. Okres Lemmy’ego w Hawkwind również został obficie opisany, jakby Wall chciał pokazać światu zasługi przyszłego lidera Motörhead dla formacji, znanej chociażby z hitu Silver Machine, w którym to zresztą zaśpiewał Lemmy.

Reszta książki to już rzecz wyłącznie o Motörhead. Chwała Wallowi, że nie kadzi każdemu albumowi formacji, co jest często grzechem rockowych biografii pisanych przez przyjaciół danego artysty czy zespołu. Wall uczciwie stawia sprawę: arcydzieła Lemmy ze spółką tworzyli do momentu Aces of Spades włącznie, reszta dorobku, to – z powodu zmian w składzie – rzeczy co najmniej o poziom gorsze. Niewątpliwie najsmutniejsza część tej biografii, to jej zakończenie, gdzie autor opisuje zmagania Lemmy’ego ze słabnącym u niego zdrowiem, aż do jego ostatnich dni.

Nie chce się do dzisiaj wierzyć, że to nastąpiło – wydawało się, że wszyscy poumieramy, a Lemmy będzie żył wiecznie. Chyba musimy się przyzwyczaić do tego, że skończył się okres w historii rocka kształtowanej przez jego nieśmiertelnych herosów. Herosi jednak odchodzą do wieczności, a my zostajemy z wielką dziurą, niemożliwą do załatania.

Fot.: In Rock

lemmy

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *