herbatka

Boże, chroń królową! – Bill Bryson – „Herbatka o piątej!” [recenzja]

Tytuł książki Herbatka o piątej! informuje każdego czytelnika, że amerykański autor z brytyjskim poczuciem humoru znowu zabiera nas w podróż na wyspy. Cóż, z takim przewodnikiem u boku można wracać tam wielokrotnie. Tym razem zatrzymamy się w mniej znanych miastach i miasteczkach, takich jak Chawton, Selborne, Motopie, ale też zajrzymy w miejsca mistyczne jak chociażby Stonehenge. To wszak jedynie przedsmak.  Mimo że londyńskiemu wydawcy po nocy śniła się choćby biografia Mamie Eisenhower czy coś bardziej kanadyjskiego. Stanęło jednak na kontynuacji Zapisków z małej wyspy, od wydania której minęło już dwadzieścia lat. Publikacja zbiegła się z przyznaniem autorowi brytyjskiego obywatelstwa i stała się ukoronowaniem tej angielskiej fascynacji.

Bill Bryson swoją przygodę z Wielką Brytanią rozpoczął w wieku dwudziestu lat. Z pewnością motywacją był fakt, że wiele rzeczy wartych uwagi pochodziło właśnie z tego kraju. Wymieńmy choćby: Jamesa Bonda, Beatlesów, Mary Quant i minispódniczki, życie miłosne Elisabeth Taylor i Richarda Burtona czy sztuki teatralne Harolda Pintera. W popularnych czasopismach królowały brytyjskie giny, whisky, garnitury oraz linie lotnicze, które były zapewnieniem luksusu i elegancji. Jak zapewnia autor, żaden obcokrajowiec nie jest w stanie przygotować się na spotkanie z tym jakże fascynującym krajem, tym bardziej że znajomość języka angielskiego niewiele pomaga (trudno odróżnić fonetycznie niektóre wyrazy). Przez wiele lat istniały dwa sposoby na to, żeby zostać obywatelem brytyjskim. Metoda pierwsza, ryzykowna, polegała na tym, żeby znaleźć drogę do jakiejś brytyjskiej macicy i zaczekać dziewięć miesięcy, druga polegała na wypełnieniu tysięcy formularzy i złożeniu przysięgi poprzedzonej egzaminem z języka i wiedzy krajoznawczej. Nie muszę dodawać, że autor zdecydował się na drugą opcję i dzięki temu możemy poznać nieznaną nam do końca ziemię.

W Wielkiej Brytanii nie ma nic – absolutnie nic – bardziej niezwykłego niż piękno krajobrazu. Mimo że nigdzie na świecie krajobraz nie jest tak intensywnie użytkowany – podziurawiony przez kopalnie i kamieniołomy, zaorany, pokryty miastami i huczącymi fabrykami, poprzecinany autostradami i torami kolejowymi – na większości swojego obszaru pozostaje dogłębnie i niezawodnie cudowny. Wszystko to jednak zawdzięcza historii, bo nie znajdziemy tu alpejskich szczytów, szerokich dolin, wąwozów i wodospadów. Dzięki pracy ludzkich rąk mieszkańcom udało się stworzyć uroczą prowincję, uporządkowane miasta, parkowe krajobrazy i nadmorskie letniska. Oprócz tego pięknie porośnięte budynki: zamki, opactwa, samotnie. Dodatkowo w Anglii i Walii jest dwieście dziewięć tysięcy kilometrów publicznych ścieżek. Mieszkańcy nie zdają sobie nawet sprawy, jakie to niebywałe osiągnięcie.

Idąc śladem historii, znajdujemy się wraz z autorem na Drodze św. Swithuma. To część trasy pielgrzymkowej z Winchesteru do Canterbury przez North Downs, będącej z kolei częścią znacznie starszego szlaku do Stonehenge i Avebury. Przez co najmniej tysiąc lat była to autostrada M4 pieszego świata. Część pielgrzymów lubi wyobrażać sobie, że tym samym szlakiem przechadzał się kiedyś święty. Legendy głoszą, że przykładając ręce do zbitych jajek, poskładał je na nowo ku uciesze pewnej zrozpaczonej kobiety. Tak czy siak św. Swithum stał się obiektem kultu, o którego relikwie zabiegało większość katedr. I tak głowa trafiła do Canterbury, jedno ramię do Peterborogh, a pozostałe członki do rozmaitych świątyń na terenie całego kraju. Czyż to nie paradoks? Sam poskładał rozbite jaja, ale siebie nie udało mu się zachować w jednym kawałku. Przetrwał jednak w pamięci wiernych i w wierszu: St Swithun’s Day, kiedy luniesz deszczem, przez czterdzieści dni popada nam jeszcze. St Swithun’s Day, gdy rozpędzisz chmury, przez czterdzieści dni nic nie spadnie z góry.

Podsumowując, książka prezentuje Wielką Brytanię jako kraj o idealnych rozmiarach. Z jednej strony dostatecznie mały, by sprawiać wrażenie przytulności i łatwości dotarcia, a z drugiej strony dostatecznie duży, by stworzyć prężną i niezależną kulturę. Jedno się nie zmienia. Chce się go poznawać, ale to już zasługa Billa Brysona, który opowiada o wyspach tak, że książkę czyta się jednym tchem.

Fot.: Zysk i S-ka

herbatka

Write a Review

Opublikowane przez

Magdalena Kurek

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Gdańskim. Zgodnie z sentencją Verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pismo zostaje) pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą interpretacji muzyki w prasie lat ’70 i ‘80. Jej zainteresowania obejmują literaturę i sztukę, ale główna pasja związana jest z tempem 33 obrotów na minutę (mowa oczywiście o muzyce płynącej z płyt winylowych).

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *