Koloniści w potrzasku – Brandon Sanderson – „Do gwiazd”

Brandon Sanderson jako pisarz science fiction to dla mnie nowość, chociaż dla innych czytelników może już uchodzić za równie uzdolnionego autora fantastyki naukowej, jak i fantasy. I okazuje się, że to nie jest jego pierwsza książka w tym gatunku – w naszym kraju opublikowano już powieści z cyklu Mściciele czy Legion, a omawiany dzisiaj cykl Skyward nawet został już u nas liźnięty, aczkolwiek seria nagle stanęła w rozkroku. Stąd słuszna decyzja wydawnictwa o wciśnięciu przycisku z napisem „reset” i ponowieniu wydawania cyklu od pierwszego tomu, czyli Do gwiazd. Okazja to wymarzona, aby przetestować prozatorskie zdolności Sandersona w science fiction.

Czy wyszło dobrze? No tak, bo w końcu Brandon Sanderson to nieprzypadkowo jeden z najlepszych twórców fantastyki ostatnich lat, chociaż trzeba powiedzieć sobie od razu jasno, że nie jest to fantastyka naukowa w wydaniu hard. Do gwiazd to jednak literatura młodzieżowa, w której co prawda śmierć jest nieodłącznym elementem życia, ale o brutalności czy ostrym jak brzytwa języku nie ma tu mowy. Główna bohaterka o imieniu Spensa na swoim sztandarze niesie wartości, które my – dorośli – chcielibyśmy wpoić młodzieży, aby później nie była ona rozczarowana dorosłym życiem: przede wszystkim warto pielęgnować w sobie cierpliwość, determinację i nieustępliwość w dążeniu do celu, dbając jednocześnie o bliskich. Jest to o tyle istotne, że większość nieletnich bohaterów literatury potrafi być przy okazji niesamowicie irytująca swoją upartością, że akurat im powiedzie się uratowanie świata, uszczęśliwienie wszystkich dookoła, a dorośli to się na niczym nie znają.

Spensa irytująca jest tylko na początku, gdy jej myśli przepełniają podniosłe hasła o pokonaniu wroga ludzkości. Wraz z edukacją jej pogląd na heroiczne poświęcenie nie jest wcale już tak oczywisty, jakby tego chciała wojskowa propaganda. Kluczem do zrozumienia tej postaci jest historia jej ojca, który w całej kolonii niedobitków ludzkości uznany został za zdrajcę, gdy podczas jednej z bitew o losy Alty (głównej bazy), ten nagle zniknął z pola bitwy. Ponieważ w mentalności osiadłych na Detritusie kolonistów bycie pilotem to największy zaszczyt, ucieczka z pola walki uznawana jest za największe tchórzostwo i porażkę systemu edukacji. Większość bowiem młodych mieszkańców kolonii bierze udział w egzaminie na pilota, który dopiero w przypadku niepowodzenia skazuje ich na los mechaników, inżynierów, kucharzy itd. Spensa oczywiście za życiowy cel postawiła sobie zdanie egzaminu i zmazanie winy ojca poprzez zasługi w walce, jednak historia jej rodziny ciągnie się za nią jak smród po gaciach. Dziewczyna szybko musi się nauczyć, że postawą męczennicy nic nie osiągnie.

Dlatego też na szczęście Do gwiazd nie jest powieścią detektywistyczną, opisem śledztwa nieopierzonej Spensy w poszukiwaniu wyjaśnień, co zmusiło jej ojca do takiej decyzji, lecz jej walką o udowodnienie, że przewina jej rodzica nie powinna jej stygmatyzować (celna uwaga od Sandersona w kontekście historii najnowszej i postrzegania obecnych pokoleń winnymi przewin ich przodków). Pomimo więc przygodowego charakteru narracji, niesie ona ze sobą kilka przydatnych mądrości. Autor bowiem na przestrzeni fabuły wbija również kij w mrowisko na temat dyskusji, czy faktycznie tylko siłą wojskową społeczeństwo Alty może nie tylko się utrzymać przy życiu, ale również rozwijać. W pewnym momencie towarzysz Spensy, który świadomie zrezygnował z bycia pilotem, udowadnia jej, że do prawidłowo funkcjonującego społeczeństwa inne zawody są równie potrzebne. Dla dziewczyny była to trudna do przełknięcia prawda, bo do tej pory zapatrzona była w przecinające przestworza myśliwce, gardząc innymi profesjami i nie rozumiejąc decyzji swojego przyjaciela.

Brandon Sanderson w swoich poprzednich dziełach zachwycał mnie tym, że do końca potrafił trzymać w tajemnicy, co jest niewiadomą w jego równaniu. Przyczyna upadku tytułowego miasta w Elantris była tak banalna, a jednocześnie tak olśniewająca, że pamiętam ją do dzisiaj; w Do gwiazd autor również pilnuje, aby czytelnik, podobnie jak mieszkańcy Alty, nie miał pojęcia, kim są atakujący kolonię Krelle. Ilość stawianych przeze mnie pytań w trakcie lektury wciąż się pomnażała, hipotezy kłębiły się w głowie, a i tak Sanderson wprawił mnie w zdumienie, gdy w końcu odkrył wszystkie karty. I gdy dowiedziałem się, kim są przeciwnicy Spensy, oraz jaki los faktycznie spotkał jej ojca, to te odpowiedzi mi nie wystarczyły – interesuje mnie, co pozyskane przez nią informacje zmienią w życiu jej współtowarzyszy. Jedynym słusznym rozwiązaniem jest sięgnięcie po kolejny tom, co z chęcią uczynię.

Fot.: Zysk i S-ka

Write a Review

Opublikowane przez

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *