Stary świntuch lubi poświntuszyć – to się rozumie samo przez się. Jednak żeby móc do woli świntuszyć, trzeba mieć jakieś zajęcie, które zapewni nam choćby minimalne środki do życia, za które będziemy mogli nabyć co następuje: papier toaletowy, piwo, wino, jakieś mięso i warzywa na gulasz. I może jeszcze trochę wina. A jeśli jesteśmy posiadaczami dumnego przydomka: “pisarz”, wtedy wypadałoby raz na jakiś czas wysłać do redakcji swój tekst i cierpliwie czekać na jego akceptację, wydruk i najważniejsze – zapłatę. Chyba nie ma żadnych wątpliwości czyje dzieło, po takim wstępie, będzie poniżej recenzowane? Macie rację, Charlesa Bukowskiego, rzecz jasna, a konkretnie Fragmenty winem poplamionego notatnika.
Fragmenty winem poplamionego notatnika to wyjątkowy zbiór tekstów, jakże różny od dotychczasowych publikacji wydawanych w nowej szacie graficznej, takich jak chociażby Najpiękniejsza dziewczyna w mieście, Szmira, Noce waniliowych myszy czy Kłopoty to męska specjalność. Do tej pory dzięki wydawnictwu Noir Sur Blanc mieliśmy do czynienia z opowiadaniami amerykańskiego pisarza, powieściami, a także tomem poezji. Tym razem do rąk czytelnika trafia zbiór tekstów przeróżnych, wśród których poza charakterystycznymi opowiadaniami znajdziemy także eseje, felietony, rozważania i ukierunkowane konkretnie teksty krytycznoliterackie. I choć w wydawanych dotychczas tekstach mogliśmy bez problemu zaznajomić się jako tako ze światopoglądem pisarza (dzięki jego bohaterom, w tym w głównej mierze dzięki alter ego pisarza, Henry’emu Chinaskiemu), to w tej publikacji wnikamy w głąb myśli wszelakich tego artysty, który sam siebie zepchnął do rynsztoka literatury (w którym – swoją drogą – radził sobie lepiej niż niektórzy pisarze pławiący się w pałacowych salach).
A w rynsztoku jak to w rynsztoku – znajdziemy rzeczy i sprawy zwyczajne i ludzkie, ale również przemyślenia głębsze i gdybania, które nawiedzają człowieka wyłącznie po paru… głębszych. Bukowski operował tak charakterystycznym dla siebie stylem, że nie ma możliwości pomylić go z kimś innym. We Fragmentach winem poplamionego notatnika widać wyraźnie, że tego stylu autor Z szynką raz! nie zarezerwował sobie wyłącznie dla dzieł fabularyzowanych. Jego eseje i filozoficzne wywody naznaczone są tą samą perfekcyjną niedoskonałością co opowiadania i dłuższe formy prozatorskie. Kreator żyjącego na marginesie Chinaskiego bez względu na tematykę, jaką porusza, wypowiada się tak, jakby właśnie rozlewał do kieliszków kolejne pół litra. Nie o to jednak chodzi, że Bukowski był prostakiem i literackim żulem, lecz o to, że potrafił odnaleźć swoistą poetyckość w najprostszych sformułowaniach. Lepił ją z elementów, z których innym wyszedłby jedynie syf i niezgrabna pulpa, szmira udająca coś więcej. On jednak uzyskiwał teksty, które do tej pory jawią się jako pewnego rodzaju fenomen.
O opowiadaniach autora Kobiet pisałam już nie raz i – biorąc pod uwagę nieustające i jak najbardziej doceniane wysiłki wydawnictwa Noir – pewnie jeszcze nie raz o nich napiszę, tym razem więc odpuszczę sobie wychwalanie tej niepowtarzalnej poetyckiej szorstkości, jaką operował w nich pisarz. Natomiast sposób, w jaki tworzył inne, niebeletrystyczne teksy, choć nie odbiega od tego, który już dobrze znamy – ze względu na inny gatunek, inaczej wybrzmiewa. Czytanie Bukowskiego może przypominać szorowanie pięt na sucho ostrym pumeksem – z początku może nie wydawać się to przyjemne, jednak z czasem zaczynamy czuć perwersyjną satysfakcję, by ostatecznie docenić świeżość i gładkość skóry, która pozostanie nam po zabiegu. Poeta i prozaik wychodzi bowiem z prostego założenia, że jeśli coś jest brzydkie, to nie ma sensu na siłę tego upiększać; że jeśli coś jest gównem, to cóż… w lilie wodne tego nie zamienimy. Jeśli jednak uświadomimy sobie, że to co widnieje na wierzchu, jest stare, obumarłe i nic nie warte, w pewien sposób się oczyścimy. Wypróżnimy się z fałszu, kłamliwej skromności i pruderii.
Muszę jednak być szczera tak, jak szczery sam ze sobą i ze swoimi czytelnikami był Bukowski. Z całym szacunkiem i nadal doceniając jego literackie podróże w odmęty obrzydliwości i perwersji, teksty eseistyczne i krytycznoliterackie, choć nadal bije w nich serce pisarza, nie wzbudziły we mnie aż takiego zachwytu jak opowiadania i powieści. Mężczyzna oczywiście cały czas świetne operuje ironią i cynizmem, wylewa na czyste arkusze wiadra pełne pomyj i krytyki, ale – zapewne rzecz gustu – nie zawsze udało mu się wciągnąć mnie bez reszty w sprawy, o których mówił. Nie czyni to jednak Fragmentów winem poplamionego notatnika publikacją złą czy taką, przez którą zmarnujemy swój czas, ale mając wybór – wybieram formy oparte o fabułę. W takim Bukowskim czuję się najlepiej, z takim mi dobrze, przy takim osiągam satysfakcję. Przy tym drugim czuję się w porządku – wiedząc, że to on, czekam po prostu na to, co bardziej mnie zadowoli.
Fragmenty winem poplamionego notatnika to – nie ma się co oszukiwać – pozycja obowiązkowa dla fanów amerykańskiego pisarza. I choć nie pieję z zachwytu, gdybym mogła cofnąć czas, drugi raz również sięgnęłabym po tę książkę. Bukowski to Bukowski i sprawa z nim wygląda tak, że jeśli raz pokochaliśmy jego styl – przeczytamy wszystko co, sygnowane jego nazwiskiem, wpadnie nam w ręce. Bo jego świat – zarówno ten będący wytworem wyobraźni, jak i ten powstały na bazie doświadczeń, a także ten wpisujący się w teksty bardziej poważne, dyskusyjne, krytyczne, literackie – jest jedyny w swoim rodzaju. A z czerwonego notatnika dowiedzieć możemy się chociażby tego, jak niełatwo wydać swoje pierwsze teksty i jak to jest spotkać swojego pisarskiego idola. Niewiele nam więc pozostaje – jedynie zaopatrzyć się w (niekoniecznie) dobre wino i zanurzyć się w ten brzydki, asymetryczny świat, w którym człowiek człowiekowi wilkiem, flaszka pijakowi flaszką, a Bukowski czytelnikowi Bukowskim. I bardzo dobrze.
Fot.: Noir Sur Blanc