Ciało w piekle, dusza w raju – Mo Xiang Tong Xiu – „Błogosławieństwo Niebios”

Zaczynając tę recenzję musiałam mocno się zastanowić do kogo przede wszystkim ją skierować – do wieloletnich fanów serii, którzy (włączając w to mnie) niecierpliwe czekali na pierwsze danmei w polskim wydaniu, czy może do nowych, potencjalnych czytelników, którzy dopiero zaczynaliby swoją przygodę z tym chińskim gatunkiem literackim. Uznajmy, że tekst będzie swoistą hybrydą tych dwóch pomysłów, chociaż moja wewnętrzna miłośniczka przygód Hualiana (Xie Liana i Hua Chenga) będzie próbowała zniweczyć moją próbę zachowania profesjonalnego obiektywizmu. Prawdopodobnie będę się tu zarówno rozpływać nad jedną z moich ulubionych historii miłosnych, co jest o tyle zaskakujące, że osobiście nie przpadam za romansami. Niemniej jednak Błogosławieństwo Niebios autorstwa Mo Xiang Tong Xiu ma w moim sercu szczególne miejsce – nie jest to byle jaki romans, ale wspaniała historia o oddaniu, lojalności i walce, a wszytsko to w towarzystwie niezrównanych bogów, potężnych duchów i specyficznego humoru.

W pierwszej kolejności musimy przyznać – wobec Błogosławieństwa Niebios były duże oczekiwania. Ogromne. Monstrualne. Niebiańskie. Nie mówimy tutaj o debiucie literackim czy randomowym tytule wprowadzanym na nasz rynek. Mamy tutaj do czynienia z powieścią, która od dobrych kilku lat króluje na rynkach zagranicznych, a na naszym polskim podwórku mamy już mocno ugruntowany fandom, którego członkowie (w tym ja) znali już całą historię na wylot nim jeszcze odebrali swój polski egzemplarz wprost z paczkomatu. Znamy Hualiana z fanowskich tłumaczeń, wersji zagranicznych, a tym, którym doskwiera blokada językowa mogli zapoznać się z ich historią z oficjalnej manhua (manhua’y?) z fenomenalnym stylem artystycznym czy animowanej adaptacji Heaven Official’s Blessing. Polskie wydanie jest idealną okazją, aby dokonać ekspansji fandomu i wciągnąć kolejne ofiary do naszej sekty spod znaku Xie Liana i Hua Chenga, jednak nie zaprzeczymy, że Błogosławieństwo Niebios trafi przede wszystkim do nas – do fanów. Moje oczekiwania udały się windą aż na Księżyc, które z jednej strony kurczowo trzymały się tej „przyzwyczajonej wersji” i gryzły kamienie na samą myśl o ewentualnych spolszczeniach, lecz z drugiej strony – czułam ekscytację na polską interpretację tej „niebiańskiej” powieści niczym Xie Lian zbierający śmieci.

Ale zaczynając od początku. Xie Lian to chodząca definicja „mam przechlapane”, a pecha przyciąga do siebie niczym magnes. Pokolenie młodsze ode mnie prawdopodobnie użyłoby słowa „przegryw”, gdyż nie bez powodu otrzymał ksywkę „Pośmiewisko Trzech Światów”, co jest o tyle śmieszne, że Xie Lian początkowo był ulubieńcem niebios. Niemniej jednak jego życie potoczyło się tak, że nasz świeżo upieczony bóg został zdegradowany, wywalony z niebiańskiego panteonu… i to aż dwa razy. Po ośmiuset latach dokonał wstąpienia po raz trzeci przy akompaniamencie chaosu i destrukcji, niemal wysyłając jednego z bogów do niebiańskiego szpitala (może „niemal” to wyolbrzymienie, w końcu jedną ręką rozbił mający spaść na niego wielki dzwon). Niestety nikt za bardzo nie cieszy się na widok naszego księcia, zapewne myśląc sobie „no nie, znowu on”, podczas gdy liczba jego wiernych wynosi okrągłe zero (chociaż znajdzie się jeden „interesujący” wyznawca). Ostatecznie Xie Lian wraca do świata ludzi, gdzie (jakiś czas po jego „weselnej” przygodzie) poznaje pewnego młodzieńca, który przedstawia się jako Sanlang. To spotkanie zapoczątkowało nie tylko kolejne przygody w obrębie pierwszego tomu, ale i przepiękną relację, wzajemne oddanie i niezastąpione wsparcie, które obserwujemy na przestrzeni całej serii.

Błogosławieństwo Niebios

Xie Lian jest postacią niezwykle ciekawą. Jest on niemal idealną personifikacją motywu bohatera, który „stracił wszystko” – i to dosłownie. Ukochany książę, ulubieniec bogów, utalentowany wojownik, a na dodatek młodzieniec o niezwykłej urodzie. Miał niemal wszystko – bogactwo, urodę i talent, więc jego boskie wstąpienie w wieku siedemnastu lat nikogo nie dziwiło, jak również szybko „dorobił się” pierwszych świątyni, wiernych i kadzideł. Na wskutek wielu tragicznych wydarzeń (o których dowiemy się więcej w kolejnych tomach) Xie Lian stracił dosłownie wszystko, łącznie ze swoim boskim tytułem. Samo wyrzucenie z Niebios jest powodem do wielkiego wstydu, a naszemu bohaterowi przytrafiło się to dwukrotnie, przeobrażając się z ukochanego księcia w największe pośmiewisko. Przez ostatnie osiemset lat znosił przemoc, biedę i ból, jednakże my poznajemy go jako wiecznie uśmiechniętego młodzieńca, który wydaje się tym wszystkim nie przejmować. Radość odnajduje w naprawdę przyziemnych sprawunkach, a jemu samemu już bliżej do zwykłego śmiertelnika, aniżeli trzykrotnie wzniesionego boga. Momentami Xie Lian rozwiewa wokół siebie taką aurę przyjemności i ciepła domowego niczym Bilbo wychwalający swój fotel, kominek i dobrą fajkę. I chociaż, jako wielka fanka, wiem jak dalej potoczą się jego losy, to w pierwszym tomie Błogosławieństwa Niebios mam ochotę po prostu usiąść z Xie Lianem na beli słomy i zjeść ciepłe bułeczki.

Błogosławieństwo Niebios

Na uwagę zasługuje tutaj zarówno przedmowa od tłumaczki, jak i tabelka z wymową poszczególnych miejsc czy imion, bo w końcu mówimy tutaj o powieści, która przywędrowała do nas ze wschodu. Już na wstępie dowiadujemy się, przed jakimi wyzwaniami stanęła tłumaczka, aby jak najwierniej przełożyć nam tę historię z języka chińskiego, zwłaszcza, że Mo Xiang Tong Xiu lubuje się w grach słownych, które dla polskiego odbiorcy mogą wydawać się czarną magią. W tej kwestii uważam, że tłumaczka wykonała świetną robotę, a wtrącenie kilku polskich wulgaryzmów do tej powieści sprawiło, że zaśmiałam się na głos. Co najważniejsze, wiemy już czemu zdecydowano się na zapis „Sanlang”, mimo iż  wielu czytelników, zwłaszcza anglojęzycznej wersji, przyzwyczajonych było do zapisu rozłącznego („San Lang”).

Pierwszy tom jest swoistym wprowadzeniem do tego świata, w którym będziemy się stopniowo zanurzać przy okazji kolejnych części. Jeśli miałabym posłużyć się jakąś analogią, to powiedzmy, że Błogosławieństwo Niebios może być poniekąd chińską wersją Gry o Tron, ale bez ciągłego zabijania się o jakiś żelazny tron – na początku poznajemy plejadę bohaterów niebiańskiego panteonu, próbujemy zapamiętać „kto, gdzie, z kim i dlaczego”, aby ostatecznie zanurzyć się wir akcji, który poniesie nas przez całą serię. Mimo iż początek powieści Mo Xiang Tong Xiu wydaje się być dość powolny, to gdy akcja w końcu ruszy, to zrobi to z pełną parą. I nie obawiajcie się, jeśli coś wydaje się niejasne – niedopowiedzenia są celowe, aby najlepsze smaczki podać nam na srebrnej tacy nieco później. Błogosławieństwo Niebios daje nam najlepsze kąski, ale wciąż świadomie zostawia nas nieco głodnymi.

Błogosławieństwo Niebios

Błogosławieństwo Niebios to nie po prostu kolejna nowość. To powieść, na którą wielu z nas czekało bardzo długo, a jeśli perypetie Xie Liana i Hua Chenga są wam jeszcze obce, to zaufajcie – ta historia ma miliony fanów na całym świecie nie bez powodu. Jest to slow burn, który momentami aż samemu chce się popchnąć, jednak to właśnie stanowi urok całej historii – ma ona nas rozczulić, rozwalić, rozśmieszyć i rozwścieczyć. Powieść balansuje między humorem, a potężną dawką emocjonalnego bólu, który wyrywa serce z piersi, depcze po nim brudnym butem, a następnie przykleja plasterek i całuje w czółko, abyśmy się jakoś pozbierali. A to wszystko w akompaniamencie przepięknej historii miłosnej, która rozczula jak Xie Lian zahaczający o chmurkę w trakcie zejścia ziemię.

Fot.: Wydawnictwo SeeYa

Overview

Ocena
8 / 10
8

Write a Review

Opublikowane przez

Natalia Trzeja

Piszę, więc jestem. I straszę w horrorach. Bu.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *