Córka komendanta

Czy dzieci są winne grzechu rodziców? – John Boyne – „Córka komendanta”

W kwietniu dostaliśmy w końcu wyczekiwaną przez masę ludzi kontynuację historii Chłopca w pasiastej piżamie. Córka komendanta Johna Boyne’a pokazuje świat z perspektywy Gretel – obejmuje czas po wojnie i opowiada o losach córki komendanta nienazwanego nazistowskiego obozu koncentracyjnego. Czy najnowsza powieść Johna Boyne’a także stanie się wielkim hitem jak pierwowzór? Myślę, że tak, lecz mam z tą powieścią kilka problemów, które wybitnie przeszkadzały mi w lekturze. Zapraszam do recenzji jednej z bardziej oczekiwanych książek tego roku. 

Historia rozpoczyna się zaraz po zakończeniu II wojny światowej. Młoda, zaledwie piętnastoletnia Gretel zostaje zabrana przez matkę do Paryża. Kiedy plany nazistów nie wypaliły, musiały salwować się ucieczką, gdyż jej matkę mogły czekać fatalne konsekwencje jako żony komendanta jednego z największych obozów śmierci w Polsce. Udają się do Francji, gdzie próbują rozpocząć nowe życie. Koleje losu zaprowadzą Gretel także do Australii, aby ostatecznie osiadła w Anglii, a konkretnie w Londynie, skrzętnie ukrywając każdy szczegół ze swojej przeszłości. Córka komendanta dzieli się na dwa okresy: w pierwszym z nich poznajemy losy Gretel tuż po wojnie i w latach następujących, w drugiej zaś opowiada o niej jako o dziewięćdziesięcioletniej staruszce, która mieszka w centrum Londynu naprzeciwko Hyde Parku. Jej spokojne życie przerywa pojawienie się nowych sąsiadów – młodego, dziewięcioletniego chłopca Henry’ego, jego matki Madelyn oraz despotycznego ojca Darcy’ego de Witta.

Jeżeli oczekiwaliście brutalnych opisów obozów koncentracyjnych, to się nie doczekacie. Córka komendanta to typowa, leniwa wręcz powieść obyczajowa. Jest napisana jak najbardziej poprawnie i stylowi autora trudno jest cokolwiek zarzucić. Opisy są spójne i ciekawe i z łatwością jest zanurzyć się w świecie powojennego Paryża czy utopić się w australijskim skwarze. Jednak od połowy fabuły nasza główna bohaterka przestaje zachowywać się logicznie i choć już wcześniej były z tym problemy, to po trzysetnej stronie nagromadzenie różnego rodzaju głupotek nabiera tempa. Jak inaczej wytłumaczyć, że dziewięćdziesięcioletnia (!) kobieta nie dość, że sama nie cierpi na żadne choroby oraz dolegliwości, to jeszcze trzyma w żelaznej, kobiecej pięści cały dom, w którym mieszkają jeszcze inni lokatorzy? Nie trzeba do niej krzyczeć, umysł ma ostry niczym grot strzały, a w dodatku opiekuje się chorą sąsiadką z naprzeciwka. Za mało prawdy jest w tej postaci, a za dużo wygodnych uproszczeń, dlatego nie była ona dla mnie wiarygodna i końcowe sceny czytałem wręcz z zażenowaniem, kiedy to nasza bohaterka na temat swoich dolegliwości powiada jedynie tyle, że musi brać dużo pigułek.

Autor sam w posłowiu podkreśla, że starał się, aby dać swojej bohaterce wszystkie ludzkie cechy, razem z tymi negatywnymi. I rzeczywiście, Córka komendanta to powieść pełna potknięć, złych wyborów (lub po prostu po ludzku głupich), składających się na życie zagubionej kobiety, która nigdy nie miała możliwości spędzić dzieciństwa w normalnych, zdrowych warunkach. Jednak przy tym okazuje się, że jest to postać bardzo samolubna, której niełatwo kibicować, ponieważ w jednej scenie krzyczy, jak nienawidzi nazistów i gdyby tylko mogła w jakikolwiek sposób zadośćuczynić złu wyrządzonemu przez ojca, to by to zrobiła, gdy kilkadziesiąt stron później… zgadza się zignorować przemoc domową dziejącą się piętro niżej, aby tylko jej przeszłość nie wyszła na światło dzienne.

Na osobny akapit zasługuje wątek właśnie wspomnianej przemocy domowej. Gdy okazuje się, że po zmarłym sąsiedzie do mieszkania poniżej wprowadza się niespełniona aktorka z mężem tyranem oraz dziewięcioletnim dzieckiem, Córka Komendanta nabiera tempa. Doświadczenia bohaterki z przeszłości przedzierają się do współczesności, zwłaszcza za sprawą Henry’ego, który jest w tym samym wieku, w którym zmarł brat Gretel. Z czasem między tą dwójką zawiązuje się nić przyjaźni i pomimo kolejnych uproszczeń fabularnych (okazuje się, że Henry nawet czyta takie same książki jak jej brat, który zmarł osiemdziesiąt lat temu…) czytelnik zapada się w tej relacji, gdyż podobnie jak obca osoba, chciałby pomóc malcowi i jego mamie. Z drugiej strony złość, która rodziła się we mnie wobec przemocowego, ojca była prawdziwa i nie raz i nie dwa zaciskałem książkę w żelaznym uścisku nerwów, życząc despocie wszystkiego najgorszego.

Córka komendanta stawia na pierwszym planie pytanie: czy dzieci winne są grzechów swoich rodziców? I jeżeli ktoś odpowie, że nie, to będzie miał duży problem z tą powieścią, gdyż pada wtedy główny trzon fabularny. Autor domniemywa, że alianci po wojnie złapaliby dwunastoletnią Gretel i osądzili na równi ze zbrodniarzami wojennymi, dlatego resztę życia miała przebywać pod przybranymi nazwiskami, nerwowo oglądając się za każdym nieznajomym, który dłużej podążał za nią w drodze do domu. Można jeszcze ten fakt wytłumaczyć tym, że była dzieckiem pod opieką matki i rzeczywiste niebezpieczeństwo groziło bardziej rodzicielce niż głównej bohaterce, lecz Gretel szybko zostaje sama i nawet jako dwudziestolatka, a nawet dziewięćdziesięciolatka nadal uważa, że ktoś chciałby osądzić ją za zbrodnie ludzi, których była świadkiem jako dziecko. Czy jest udokumentowany choć jeden przypadek sądu nad dzieckiem za to, że jego ojciec był mordercą? Albo dyktatorem? Z tego, co kojarzę, nawet syn Osamy ibn Ladena, Omar, uciekł z kraju i teraz działa na rzecz światowego pokoju. Czy nie lepiej byłoby, gdyby Gretel jako nastolatka lub świeżo wchodząca w życie kobieta sama zgłosiła się na policję, aby wyjaśnić albo chociaż zapytać, jakie mogą jej grozić konsekwencje? Oczami pragmatyka widziałem główną bohaterkę, jak wydaje powieść pt. Córka komendanta i zgarnia kupę szmalu, rozliczając się z przeszłością, wskazując prawdziwych zbrodniarzy organom ścigania.

Gretel nawet mając możliwość wydania jednego z bardziej okrutnych strażników nazistowskiego obozu koncentracyjnego… tutaj przerwę, gdyż jej relacja z mężczyzną o imieniu Kurt podczas pobytu w Australii przyprawiła mnie o zawrót głowy, i to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zostawię to do oceny czytelnikom, ponieważ można się i pośmiać, i pomścić do nieba za zachowanie bohaterki. Podsumowując, Córka komendanta to nie jest zła książka – czyta się ją lekko (choć może nie powinno, z uwagi na tematykę), lecz cierpi na tyle boleści fabularnych, że ja jako czytelnik przez moment czułem się traktowany przez pisarza jak naiwniak, który ma za zadanie uwierzyć we wszystko, co jest zapisane na kartach książki. Może przymknąłbym oko, gdyby to był inny gatunek niż powieść obyczajowa, ale to właśnie tu motywy postępowania postaci powinny być jak najlogiczniejsze, gdyż autor ma zamiar przedstawić hipotetyczne sytuacje, które mogłyby się zdarzyć naprawdę.

Końcówka książki i zagadka sąsiadki mieszkającej naprzeciwko Gretel wręcz mnie spoliczkowała jako zdrowo myślącego człowieka. Dlatego Córka komendanta dostaje ode mnie jedynie pięć gwiazdek na dziesięć, mimo że na większości portali pisarskich ocena oscyluje w granicach siedem na dziesięć, więc możecie wziąć poprawkę na moje utyskiwanie i jeśli jesteś w stanie uwierzyć bez powątpiewania w to, co chce przekazać pisarz, to możesz dodać do oceny oczko lub dwa.

Fot.: Wydawnictwo Replika

Córka komendanta

Overview

Ocena:
5 / 10
5

Write a Review

Opublikowane przez

Adam Kamiński

Dusza anarchisty ściera się we mnie z romantycznym sercem. Jednego dnia rzucałbym koktajlem Mołotowa i palił rządowe pałace, innym razem wzruszam się nad twórczością klasyków literatury - Tołstoja, Steinbecka czy Remarque'a. W wolnych chwilach potrafię wyruszyć samotnie na szlak i biwakuję w ostępach przyrody. Moim marzeniem jest napisać powieść.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *