My lunatycy

Coś więcej niż pamięć – Anna Sztuczka, Krzysztof Janiszewski – „My lunatycy. Rzecz o Republice” [recenzja]

Republika w latach 80. i 90. wyróżniała się na tle innych zespołów nie tylko czarno-białą oprawą, w jakiej jaśniały płyty, plakaty, a także członkowie zespołu. Toruńską grupę wyróżniał przede wszystkim charyzmatyczny lider, Grzegorz Ciechowski, który odpowiadał za lwią część tak muzyki, jak i tekstów na kolejnych albumach; tworzył koncepty i nowe trendy, również w modzie. To jednak nadal nie wszystko, ponieważ o fenomenie Republiki decydowali także jej fani, którzy tak w tamtych latach, jak i teraz tworzą nie tylko hermetyczne republikańskie społeczeństwo, ale swoistą komórkę rodzinną, którą połączyła miłość do muzyki, niezgoda na otaczające nas systemy i wrażliwość – a te wszystkie elementy odnajdywali w utworach formacji wyrosłej na terenie ówczesnej Od Nowy. My lunatycy to właśnie przede wszystkim publikacja ukazująca wpływ Republiki na kolejnych fanów, ale także skupiająca się na kierunku odwrotnym, wskazująca na wpływ fanów na zespół.

Sam fakt, że twórcami książki są Anna Sztuczka i Krzysztof Janiszewski, a więc fani zespołu, mówi wiele o charakterze tej publikacji. Nie jest to bowiem typowa biografia grupy muzycznej, laurka na cześć formacji czy próba odbrązowienia Republiki. My lunatycy to wyjątkowy zbiór wspomnień, anegdot, opowieści, wywiadów, osobistych rozmów i prywatnych refleksji na temat całego zespołu, Grzegorza Ciechowskiego, a także czasów, w których twórcy Masakry Nowych sytuacji żyli dzięki muzyce i dla muzyki. Dzięki temu, że książka składa się z kolejnych rozmów: z fanami, rodziną i przyjaciółmi Ciechowskiego, członkami zespołu i ludźmi, którzy w którymś momencie swego życia zetknęli się z Republiką lub mieli wpływ na jej kształt i historię, sprawia, że w publikacji nie ma mowy o jakimkolwiek subiektywnym przesłaniu głośno krzyczącym po otwarciu książki. Każdy kolejny interlokutor autorów opowiada o zespole, jego liderze i czasach tak, jak sam to zapamiętał – każdy inaczej i na swój sposób wyjątkowo, dzięki czemu czytelnik nie czuje się przymuszony do wiary w jakiś konkretny wizerunek zespołu, jak to niekiedy bywa z publikacjami dotyczącymi muzyków.

My lunatycy to publikacja przede wszystkim perfekcyjnie przemyślana pod względem ułożenia kolejnych rozmów, jakie przeprowadzili Anna Sztuczka i Krzysztof Janiszewski. Choć musiało to być niełatwe, udało im się powoli i systematycznie zabrać czytelników na niezwykłą wędrówkę od końca lat 70., kiedy z Res Publiki wyrastała Republika, przez kolejne, z pieczołowitością wydawane albumy, tragiczny dla fanów rozpad zespołu, solowe projekty i występy Grzegorza Ciechowskiego, ponowne zejście się toruńskich muzyków pod czarno-białym szyldem, aż po trudną do uwierzenia śmierć fantastycznego artysty, który w pewien sposób wyprzedził swoje czasy. Do pewnego momentu nawet twórcy książki zadawali swoim kolejnym rozmówcom zawsze to samo pytanie pod koniec spotkania, a dotyczyło ono ich reakcji na śmierć Ciechowskiego; opowiadają o tym, gdzie wtedy byli, co robili, od kogo się dowiedzieli o tragedii i jak przez lata, a wielu nawet do teraz, próbowali i próbują sobie z nią poradzić.

Różnorodność rozmówców i ich podejścia do tematu, a także ich związku z Republiką wpływa w dużej mierze na wyjątkowość tego tytułu. My lunatycy to nie tylko wehikuł czasu, ale także niezwykła kapsuła, w której przechowywanych jest wiele wspomnień z czasów, kiedy muzyka była niezastąpioną odskocznią od systemu, cenzury, biedy, marazmu, wreszcie od samej Polski, z którą – jak trafnie określił artysta – chciało się być, choć romans ten był trudny i nie dało się go racjonalnie wytłumaczyć. Dla ludzi takich jak ja, którzy w fazie tworzenia się Republiki i jej pierwszych sukcesów, a potem tłumnych koncertów dopiero byli w planach lub gaworzyli sobie w języku zrozumiałym tylko dla nich, My lunatycy będzie na pewno pozycją wyjątkową pod względem czasów, które nigdy już nie powrócą. Niezwykła więź między fanami i zespołem, momentami niemal rodzinna, wystawanie pod salą prób, by chociaż przez chwilę podsłuchać swoich idoli, pukanie do drzwi ich domu, aby nieśmiało poprosić o autograf, a w efekcie móc wyjść z muzykiem i jego psem na spacer – takie rzeczy w naszych czasach raczej się już nie zdarzają. A członkowie Republiki, pomimo szybkiego i ogromnego sukcesu, który stał się ich udziałem, przez wszystkie te lata nie zmienili się i nawet, kiedy kolejne utwory toruńskiej grupy podbijały listy przebojów, byli otwarci na kontakt z fanami, traktując ich jak znajomych, przyjaciół, niektórych nawet jak rodzinę, w żadnym razie nie jak nachalnych fanów. Sytuacje opisywane w tej książce dziś byłyby raczej nie do pomyślenia. Artyści mieszkają w dobrze chronionych apartamentowcach, a kontakt z fanami przebiega często pod ścisłą kontrolą i nadzorem.

I dopiero lektura książki Anny Sztuczki i Krzysztofa Janiszewskiego uświadamia, jak ważny był ten bezpośredni kontakt, ta rodzinna atmosfera i ta “zwyczajność”, którą wbrew sukcesowi wytwarzali wokół siebie członkowie Republiki. Przy okazji poszczególnych rozmów poznajemy dodatkowo genezę wielu utworów, opowiedzianych zostaje wiele anegdot, wiele wzruszających wspomnień. My lunatycy poprzez oddanie głosu niemal w całości członkom zespołu, przyjaciołom, rodzinie i znajomym uchroniła się przed jakąkolwiek subiektywnością. Owszem, subiektywna jest każda relacja każdego rozmówcy, ale poprzez zestawienie ich w jednej publikacji dostajemy obraz niemal pełny, w którym zabrakło jedynie niektórych członków zespołu, w tym tego najważniejszego, któremu śmierć odebrała szansę wypowiedzenia się. Choć przecież poprzez teksty do tylu mądrych i zaangażowanych utworów Grzegorz Ciechowski powiedział naprawdę wiele, pozwalając nam – słuchaczom z lat 80., 90. i tym, którzy dopiero poznają twórczość Republiki – zrozumieć poglądy artysty, poznać jego literackich idoli czy ulubione książki.

Sam lider formacji prezentuje się poprzez lekturę książki różnorako, nic jednak dziwnego, skoro opowiada o nim i wspomina go tak wielu różnych ludzi – związanych z nim innymi więziami, znającymi go lepiej bądź gorzej. Czasami wręcz zastanawiać może ta dwoistość, kiedy z jednej rozmowy wyłania się człowiek inteligentny, lecz chłodny, zdystansowany, małomówny, sprawiający wrażenie niemal naburmuszonego i wywyższającego się, natomiast z innych rozmów tworzy nam się przed oczami obraz Ciechowskiego jako człowieka przede wszystkim ciepłego, z ogromnym poczuciem humoru, który w jednej chwili potrafi rzucić wszystko, aby pomóc przyjacielowi lub koledze. Nie można jednak zaprzeczyć (i nikt podczas rozmowy ze Sztuczką i Janiszewskim tego nie robi), że Grzegorz Ciechowski był mądrym, oczytanym i inteligentnym człowiekiem, a swoją wiedzą i zainteresowaniami literackimi lubił się dzielić, zarażając wielu swoich fanów zamiłowaniem do twórczości Orwella czy Vonneguta. Nie sposób było mu też odmówić tego, że sporą uwagę poświęcał swojemu wyglądowi – nie wyszedłby w byle czym, a na ubrania potrafił wydać niemało, natomiast jego charakterystyczna bond grzywka stała się modową inspiracją dla wielu młodych chłopaków w tamtych czasach.

Niezwykle ważnym punktem publikacji jest rozmowa z Weroniką Ciechowską, pierwszym dzieckiem artysty. Mówiąc szczerze, podczas czytania jej relacji o zmarłym tacie niełatwo powstrzymać wzruszenie i z ręką na sercu mówię, że nie raz zakręciła mi się w oku łza. Ujmuje prostota, z jaką Weronika Ciechowska opowiada o swoim ojcu, momentami aż trudno uwierzyć, że jest to dwudziestokilkuletnia kobieta, bo jej relacja tkana jest w sposób, który może przywodzić na myśl dużo młodszą dziewczynę. Nie jest to jednak absolutnie zarzut ani przytyk, a jedynie podkreśla, że kiedy muzyk zmarł, jego córka wciąż była jeszcze dzieckiem, nic więc dziwnego, że jej wspomnienia noszą znamiona dziecięcej relacji. Rozmowa z córką Małgorzaty Potockiej i Grzegorza Ciechowskiego jest jednak ważna również pod innym względem. Sporo było swego czasu “rewelacji” na temat kłótni o spadek i praw do wizerunku artysty, a ucierpiały na tym na pewno najważniejsze osoby w życiu Ciechowskiego. W mediach niekiedy aż huczało od spekulacji na temat tego, kto komu wyrządził większą krzywdę, kto kogo zranił i kto kogo źle traktuje, kto jest ofiarą, a kto zbrodniarzem w tej sytuacji. Odetchnęłam więc z niekłamaną ulgą, kiedy okazało się, jak dojrzale Weronika Ciechowska podeszła do opowiedzenia o związku swojego taty z nową kobietą, który przyczynił się do – bądź co bądź – rozpadu jej rodziny, roztrzaskaniaw jej życiu pewnego status quo. Jej relacja w tej sprawie powinna sprawić, że wszyscy ci, którzy kiedykolwiek wypowiadali się na ten temat, oczerniając którąkolwiek z osób zaangażowanych, powinni się teraz wstydzić.

My lunatycy to świetna publikacja, niezwykle wyczerpująca temat i drobiazgowa. Pozwala poznać Grzegorza Ciechowskiego, wspomina o sytuacjach bardziej, mniej i w ogóle nieznanych, opowiada anegdoty o niektórych koncertach, imprezach, spontanicznych spotkaniach z fanami. Bije z tej książki niesłychane ciepło, ale też smutek związany z mrokiem grudnia, kiedy odeszła z tego świata osoba nie tylko ogromnie utalentowana, ale także obdarzona ciepłem i pokładami zrozumienia dla drugiej osoby; nie tylko muzyk, poeta i idol, ale także ojciec, mąż, przyjaciel, kolega. My lunatycy to fantastyczne wspomnienie czasów, kiedy muzyka zdawała się na ostatnim miejscu stawiać mamonę, kiedy to dzięki niej miasta tętniły życiem, i dzięki niej można było wyrazić swój bunt bądź zadowolenie. Anna Sztuczka i Kazimierz Janiszewski, świadkowie tamtych czasów, tamtej Republiki, przyjaciele grupy i oddani fani złożyli na ich ręce i na ręce innych fanów wspaniały prezent, który ma w sobie wszystkie zalety tego typu publikacji, natomiast ustrzegł się większości błędów, w tym tego najważniejszego – jednostronnej i subiektywnej relacji. Wzrusza także piękny gest – zadedykowanie książki Jolancie Muchlińśkiej, kobiecie niezwykle ważnej w życiu Ciechowskiego, w życiu całej grupy – która dopiero zaczynała swoją przygodę z sukcesem – ale także w życiu fanów.

Po rozmowach z ludźmi mającymi istotny wpływ na kształt formacji, z ludźmi biorącymi czynny udział w życiu zespołu, po rozmowie z członkami rodziny następuje rozdział będący jednocześnie tytułem publikacji, My lunatycy. Trzydzieścioro pięcioro fanów Republiki, pochodzących z różnych zakątków Polski, a także mieszkających w różnych zakątkach świata, będących w różnym wieku – w tym twórcy książki – opowiada o swojej miłości do zespołu, o tym jak ważna ta muzyka była w ich życiu, jak ich kształtowała, jak pomagała w trudnych chwilach, a czasem nawet przyczyniła się do znalezienia miłości swojego życia. Po tych rozmowach autorzy serwują nam subiektywne kalendarium tego, co dla fana zespołu może wydawać się najważniejsze w jego bogatej historii, a po nim – niezwykle ważne – rozmowy z członkami Republiki, którzy zgodzili się podzielić swoimi wspomnieniami – Zbigniewem Krzywańskim, Sławomirem Ciesielskim i Leszkiem Biolikiem.

My lunatycy może pochwalić się również przepięknym wydaniem, utrzymanym w iście republikańskim klimacie, a w środku książki, podczas lektury, zostajemy uraczeni ogromem zdjęć, które rewelacyjnie ilustrują opowieści snute przez rozmówców i świetnie oddają klimat tamtych czasów, w których Republika królowała na polskich scenach muzycznych. Fotografie pochodzą z prywatnych archiwów fanów, kolegów i rodziny zespołu, stanowią przepiękne tło dla wspomnień, anegdot i historii. My lunatycy to bowiem nie tylko historia jednego zespołu, kilku artystów, wielu fanów i jednej śmierci. To kawał muzycznej historii Polski, to retrospekcje, o których czyta się ze wzruszeniem (ci, którzy byli wtedy w wieku, który gwarantował im świadomość muzyczną i pokoleniową) i niekłamaną ciekawością, a momentami także zazdrością (ci, którzy tak jak ja Republiką zainteresowali się, kiedy jej lidera nie było już na tym świecie). My lunatycy to książka, którą śmiało można nazwać świadectwem nierozerwalnych więzi, jakie tworzy muzyka, splatając ze sobą twórców, fanów i wszystkich, na których choć ułamek tej twórczości kiedykolwiek wpłynął w widoczny sposób. Fani Republiki to niezwykłe społeczeństwo, raczej rodzina niż obcy sobie ludzie, których łączy zamiłowanie. A niniejsza publikacja to takie jej drzewo genealogiczne i album rodziny zarazem, bo chociaż spośród niewyobrażalnej liczby fanów głos zabiera tu jedynie kilkudziesięciu z nich, to wszyscy pozostali mogą się śmiało w niej odnaleźć – wspominając, dowiadując się, wzruszając się i bawiąc; wsiąkając w minione już czasy, jakby były niemal na wyciągnięcie ręki, jakby Grzegorz Ciechowski wciąż był między nami. I faktycznie tak jest, bo jego piosenki, piosenki Republiki są tak aktualne i ponadczasowe, że ich twórcy żyją razem z nimi i jest to coś więcej niż zwykła pamięć. Podobnie jak książka My lunatycy.

Fot.: Wydawnitwo Muza

My lunatycy

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *