czarna pantera

Z wizytą w Wakandzie – Ryan Coogler – „Czarna Pantera” [recenzja]

Wraz z Czarną Panterą trzecia faza kinowego uniwersum Marvela dobiega powoli końca. Do wielkiej kulminacji (i kumulacji bohaterów) w postaci Avengers: Infinity War coraz mniej czasu, a tymczasem w kinach możemy poznać bliżej postać, której przedsmak mieliśmy w trzeciej odsłonie przygód Kapitana Ameryki. Bohaterem tym jest oczywiście książę T’Challa (a wraz z rozwojem fabuły król), lepiej znany jako Czarna Pantera, oraz jego ojczyzna Wakanda – tajemniczy i ukryty przed ludźmi kraj, znajdujący się gdzieś w Afryce. Marvel po raz kolejny przygotował dla nas wielkie widowisko, na pewno zapierające dech w piersiach, jeśli chodzi o stronę wizualną. Lecz czy podobnie jest z warstwą fabularną?

Według wielu, Czarna Pantera to jeden z najlepszych filmów z serii MCU. Mogę mówić tylko za siebie, ale ja niestety nie widziałem tam żadnej rewolucji. Owszem, solowy obraz o T’Challi robił wrażenie, świetnie się na nim bawiłem, ale nie odbiegał poziomem od swoich Marvelowskich poprzedników. Nie zrozumcie mnie źle, to nadal film bardzo dobry w swojej kategorii, ale odnoszę wrażenie, że studio próbuje go sprzedać jako coś więcej niż to, czym rzeczywiście jest. Ważny oczywiście jest kontekst kulturowy – wysokobudżetowa produkcja o czarnoskórym superbohaterze, w której jakieś 90% obsady stanowią czarnoskórzy aktorzy i aktorki, nakręcony przez czarnoskórego reżysera i napisany przez czarnoskórych scenarzystów. Przyznam, że jest to zapewne ważny film, szczególnie dla Amerykanów o takim kolorze skóry (czyli wielka kinowa rewolucja, za sprawą postaci, która w świecie komiksowym zrobiła to samo ponad pięćdziesiąt lat temu!). Jednak jeśli zostawić cały ten kontekst z boku i spojrzeć po prostu na fabułę, Czarna Pantera jest dość prostą historią.

Po wydarzeniach znanych z Wojny Bohaterów, gdzie w wyniku zamachu zginął T’Chaka, król Wakandy, Czarna Pantera fabularnie usytuowana jest zaraz po spektakularnym pojedynku Kapitana Ameryki z Iron Manem oraz po wyeliminowaniu Zemo, który stał za całą intrygą. Nowy film Marvela rozpoczyna się w momencie, kiedy T’Challa (Chadwick Boseman) ma zostać nowym królem Wakandy. Aby jednak tradycji (która w tym kraju jest bardzo ważna) stało się zadość, młody książę musi najpierw zostać tymczasowo pozbawiony swojej mocy i stanąć do pojedynku o tron z każdym, kto odważyłby się go wyzwać (wątek, który przy okazji stanowi doskonały pretekst, aby pokazać różnorodność plemion zamieszkujących ten tajemniczy kraj). Ktoś taki oczywiście się znajduje, lecz ostatecznie T’Challa pojedynek wygrywa i Wakanda oficjalnie ma nowego króla. W międzyczasie, gdzieś w Europie, pojawia się niejaki Erik Killmonger (Michael B. Jordan), który z pomocą znanego kryminalisty, Ulyssesa Klaue (Andy Serkis), kradnie z muzeum broń wykonaną z vibranium – niemal niezniszczalnego, kosmicznego metalu, stanowiącego podstawę gospodarki Wakandy. Pozornie celem przestępców jest sprzedaż tego niezwykle cennego i rzadkiego surowca, jednak prawdziwym zamiarem Killmongera jest dostać się do ukrytej i pilnie strzeżonej ojczyzny Czarnej Pantery.

Zostawmy jednak samą fabułę, bo ona stanowi najsłabsze ogniwo całego filmu i skupmy się na pozostałych rzeczach sprawiających, że nową produkcję Marvela ogląda się z wielką przyjemnością. Największym plusem jest tutaj przede wszystkim sama Wakanda – pełna kolorów i różnorodności plemion zamieszkujących to państwo. Część akcji, która rozgrywa się w tym miejscu, z pomocą świetnej muzyki, pozwala poczuć egzotyczny, afrykański klimat. Dodatkowo w całkiem udany sposób udało się twórcom połączyć dwa zupełnie różne światy – plemienne rytuały, tańce i ozdoby współegzystują z nowoczesną, niemal kosmiczną technologią przyszłości, niedostępną w żadnym innym miejscu na Ziemi.

Obsadowo Czarna Pantera wypada także bardzo dobrze. Chadwick Boseman w roli głównej był dokładnie taki, jak powinien być (i taki, jakim poznaliśmy go w Wojnie Bohaterów). Na dużą porcję uwagi zasługuje też żeńska część obsady: Letitia Wright wcielająca się w Shuri, siostrę T’Challi (mam nadzieję, że o tej aktorce będzie jeszcze głośno), Lupita Nyong’o jako Nakia, obiekt westchnień Czarnej Pantery, i Danai Gurira w roli Okoye, generał wakandańskiej armii (jakże inaczej i świeżo patrzy się na zupełnie inny image aktorki niż ten, do którego przyzwyczaiła nas w serialu The Walking Dead). Bardzo dobrze wypadli też Martin Freeman, który powtórzył swoją rolę agenta CIA, Everetta Rossa, oraz Andy Serkis, który zdecydowanie powinien dostawać więcej ról, gdzie nie byłby ukryty za efektami CGI i motion capture. Zawiódł za to Daniel Kaluuya, który moim zdaniem nie jest wcale tak dobrym aktorem (a jego nominacja do Oscara za rolę w Uciekaj! jest dla mnie trochę niezrozumiała). Jednak cały film kradnie złoczyńca, czyli rewelacyjny Michael B. Jordan, wcielając się w niezwykle charyzmatycznego i niejednowymiarowego Killmongera. Jego ekranowa prezencja pozostawia wielki niedosyt tej postaci, bo mimo wszystko jest go w filmie o wiele mniej, niż by się chciało. Jak widać, aktorowi służy współpraca z reżyserem, Ryanem Cooglerem, która już wcześniej zaowocowała świetną rolą w Creed.

Podsumowując, Czarna Pantera to bardzo solidna produkcja, stanowiąca jeden z mocniejszych filarów kinowego uniwersum Marvela, dla mnie jednak nie było tutaj żadnej rewolucji (co wynika być może z różnic kulturowych i zupełnie innego niż w Ameryce odbioru filmu tutaj, w Polsce). Na pewno nie zawiodą się wielbiciele szybkiej akcji i widowiskowych scen walk i pościgów, z domieszką czegoś więcej niż zwykła rozwałka.

Pamiętajcie także, żeby tradycyjnie nie wychodzić z kina od razu i zaczekać do końca napisów, zobaczymy bowiem aż dwie sceny, przy czym ta druga powinna zadowolić tych, którzy zdążyli się już stęsknić za Zimowym Żołnierzem (#TeamBucky!).

Moja ocena: 7/10

Fot.: Disney, Marvel Studios

czarna pantera

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *