Afrykańska Gra o tron? „O matko bosko…” – cytując klasyka. Ciekaw jestem, ilu fanów Martina dało się zwieść marketingowym bzdetom i próbowało przeczytać nową powieść Marlona Jamesa zatytułowaną Czarny lampart, czerwony wilk. A później opublikowało na swoich blogach nieszczęśliwe w tonie recenzje, że przecież nie tego się spodziewali, że dostali kompletnie co innego…
Cóż – specjaliści do spraw marketingu i promocji dwoją się i troją, jak tu tego czytelnika zdobyć, wcisnąć kolejną książkę, która do najłatwiejszych w lekturze i odbiorze nie należy (co akurat dla mnie, czytelnika ogarniającego więcej niż kserowane jedna od drugiej obyczajówki, kryminały i thrillery, jest ogromną zaletą), ale też nierzadko ociera się, niestety i zgodnie z marketingowym porównaniem, o banał i kicz.
Wyimek z LC: Książka mnie po prostu męczyła. Jest napisana dość ciężkim językiem. A brak linearności połączony z trudnym stylem autora, sprawiał, że często się gubiłam. I podsumowanie: ile osób czytających, tyle opinii. Fakt, z tym drugim trudno się nie zgodzić, dodając ważną kwestię – powieści Marlona Jamesa nie są dla każdego, zdecydowanie nie nadają się do komunikacji miejskiej, nie czyta się ich w przerwie między gotowaniem obiadu a nowym odcinkiem serialu. Nie inaczej jest z Czarnym lampartem, czerwonym wilkiem. To książka wymagająca skupienia, bo wspomniane ciężki język, brak linearności i styl autora to fakty. Banał, ale nie każdy musi być Remigiuszem Mrozem, produkującym kolejne szmiry bez szczególnych ambicji literackich, a twórcy w rodzaju Jamesa są nam dzisiaj, w świecie niby-postpandemicznym, potrzebni bardziej od kolejnych wersji szczepionek (do tego jeszcze wrócę).
Czarny lampart, czerwony wilk to opowieść o Tropicielu, myśliwym z bardzo czułym węchem, który pomaga mu odnaleźć żywych i umarłych. Ma odnaleźć zaginione dziecko, sprzymierzając się, wbrew swojej woli, z wiedźmą, ogiem (mam nadzieję, że dobrze odmieniam) i lampartem. I to z nimi (głównie) przejdzie czytelnik przez ponad 700 stron świata tej powieści. Tropiciel wraz z towarzyszami w poszukiwaniu dziecka (a przede wszystkim – siebie) będzie przemierzał krainę fantastyczną, dosłownie i w przenośni, twór przypominający średniowiecze, ale nie do końca nim będący, bo autor dorzucił też afrykańską mitologię, zgrabnie łącząc ją z wampirami, demonami…
Poruszamy się po świecie fantastycznym, a jednocześnie bardzo prawdziwym. Zmagamy z poziomem brutalności, który z George’a R.R. Martina czyni stażystę. Tutaj dekapitacja nie jest prostym cięciem ostrza po szyi, ale niemalże dziełem sztuki. Czuć ten atawizm, począwszy od głównej cechy Tropiciela, czyli węchu, a skończywszy na dzikim, nieokiełznanym, brutalnym i ukazanym w niezwykle dosłowny sposób seksie. Serio, w żadnym z tych namnożonych określeń nie ma przesady. Trudna, wymagająca – pierwsze kilkanaście stron mnie odrzuciło (może dlatego, że czytałem wieczorem, po pracy, nie przestrzegając żelaznej zasady czytania tego rodzaju powieści, czyli lektury w całkowitym spokoju i ze świeżym umysłem). Niestety, w dosłowności łatwo jest przesadzić – i rzeczywiście szereg scen ociera się o wspomniane banał i kicz.
Ale jest w tej książce coś innego, coś, co z trudem odnajduję w kolejnych współczesnych powieściach. Klimat, budowany przede wszystkim Afryką, tajemniczość, bo to nieprzeniknione dżungle, niezmierzone pustynie bez śladu życia, odcięte od świata wioski z ich rytuałami, obyczajowością, która nam wydaje się dziwaczna i całkowicie obca. Stworzenia, postacie, kreatury, potwory, demony i inne chodzące po mitologicznej ziemi plugastwo znajdzie się właśnie tu, w tej książce. Nowa powieść Jamesa bywa intrygująca, irytująca, przesadzona, niezwykle klimatyczna i banalnie prawdziwa, dosadna i eteryczna. Przymiotniki można mnożyć i mnożyć, ale chyba tylko nimi da się tę książkę oddać. I właściwie przystępując do lektury, należałoby porzucić wszelkie czytelnicze przyzwyczajenia, zapomnieć o wcześniej przeczytanych książkach i oddać się tylko jej.
Dla równowagi – to nie jest arcydzieło. Ale dzieło warte lektury, które nie stanie się tylko drobną czcionką w historycznoliterackich podręcznikach.
I uzupełnienie. Niby dlaczego potrzebujemy Jamesa bardziej od szczepionek? To oczywiście zdanie całkowicie przestrzelone, ale chyba chodzi o to, że dzisiaj mało kto opowiada w ten sposób. Wykreowanie tak immersyjnego świata uważam za główną zaletę tej książki. Pozwala zapomnieć o rzeczywistości. W tym sensie jest lepsza od najlepszej szczepionki.
Na tej stronie wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Więcej informacji znajdziesz w polityce prywatności. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? ZGADZAM SIĘ
Manage consent
Privacy Overview
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.