tajemnica mojego pochodzenia

Więzy krwi – Sylvia Douyé, Paola Antista – „Czarolina – 3 – Tajemnica mojego pochodzenia” [recenzja]

Komiksowa seria zatytułowana imieniem głównej bohaterki – Czarolina – jest tak magiczna, jak tylko może być magiczny komiks o fantastycznych stworzeniach, czarach, zaklęciach i ukrytej dla zwykłych śmiertelników wyspie. Wyspa Vorn jest tak gęsto zamieszkała przez niesamowite istoty, że przypomina Zakazany Las z Harry’ego Pottera. W pierwszej części cyklu, tomie Pewnego dnia zostanę fantastykolożką poznaliśmy główną bohaterkę i jej nowych kolegów, adeptów kryptozoologii. W drugim tomie, Dziewczynka, która kochała zwierzołaki, otrzymaliśmy odpowiedź na to, kto stoi za przemianą niewinnych mieszkańców wyspy w szklane posągi. Czy natomiast trzeci tom wyjaśni nam zagadkę, która od początku wydaje się najważniejsza dla całej serii? Tytuł – Tajemnica mojego pochodzenia – daje nadzieję, że w końcu wiele się wyjaśni.

Drugi tom Czaroliny pozostawił nas w konsternacji, ponieważ dosłownie na ostatniej stronie komiksu czarnowłosa dziewczyna spotkała niezwykłego stwora, zwierzołaka, którego, jak się okazało… Tylko ona widzi. Czy to kolejny powód, by uznać, że Czarolina nie jest człowiekiem, a jakimś magicznym stworzeniem? Jak wiemy, na wyspie wśród uczniów pozostały same dziewczyny. Alcyd zniknął, a Merod jako jedyny nie wrócił do swojej postaci po tym, jak, podobnie jak Tara, Arlena i Madame C, został zamieniony w szklany posąg. I choć wszyscy na czele z profesorem Archibaldem Balzarem pragną rozwiązać zagadkę posągów, Alcyda, którego podejrzewają o bycie Sylfidą, a także niezmienionej postaci Meroda – mają także obowiązki związane z nauką i pomocą magicznym stworzeniom. A na wyspie Vorn co chwila dzieje się coś ciekawego, niesłychanego i pilnego. Uczniowie nie mają chwili wytchnienia. Pod ich opieką znajduje się zarówno dziwnie zachowująca się rusałka, wyrzucony na brzeg wyspy szkielet, w którym wciąż tli się życie, jak i gorgona, którą do tej pory zajmował się Merod, a która – wszystko na to wskazuje – może mieć coś wspólnego z dziwnymi wydarzeniami mającymi miejsce na wyspie.

Mimo że wszystkie trzy tomy mają całkiem niezłe tempo, a już pierwszy z nich, czyli Pewnego dnia zostanę fantastykolożką, pozbawiony był zbędnych dłużyzn i wrzucał czytelnika od razu na głęboką wodę, to dopiero trzeci tom gna na łeb na szyję, jeśli chodzi o akcję. Cały czas coś się dzieje, jedno nietypowe zdarzenie goni kolejne, w związku z czym ani bohaterowie, ani czytelnicy nie mają czasu, by zacząć się nudzić lub chociaż na chwilę odetchnąć. Trudno się jednak dziwić, że nie ogarnia nas nuda w tak bogatym uniwersum, w świecie, w którym wszystko jest możliwe, a żadna istota magiczna nie zdumiewa nas swoją obecnością. Ciekawy jest zresztą sam motyw opiekowania się tymi istotami i leczenia ich – a co rusz któreś zapada na jakąś dziwną chorobę. Do tego stopnia jest to istotny wątek, że momentami Czarolina (a zwłaszcza właśnie Tajemnica mojego pochodzenia) przypomina procedurale medyczne takie jak Doktor House, tyle że kolejne zachorowania i diagnozy dzieją się o wiele szybciej, bo kilka plansz dalej czeka na bohaterów kolejny pacjent i kolejna zagadka medyczno-kryptozoologiczna do rozwiązania. Do tej pory nie spotkałam się z tak rozbudowanym pomysłem dotyczącym różnorodnych dolegliwości spotykających istoty magiczne. Zazwyczaj występują one w literaturze czy filmie jako istoty zbyt wyjątkowe, by imały się ich choroby. 

W trzecim tomie jest sporo nauki i Czarolina, Tara, Willa i Arlena będą stawiały kolejne kroki na drodze do tego, by stać się fantastykolożkami. Lekcje z Madame C przypadną do gustu zwłaszcza Arlenie, która odkryje w sobie zamiłowanie i talent do czarów, posługiwania się magicznymi znakami i z pasją przeprowadzać będzie kolejne badania w szklanych fiolkach. W pewnym momencie zaczynamy domyślać się, w jakim kierunku zaprowadzi to naszych bohaterów, ale nie jesteśmy pewni do samego końca, jaki sekret zostanie dzięki temu odkryty. Tę tajemnicę Sylvia Douyé zostawiła na sam koniec trzeciej części cyklu. Ponieważ Merod wciąż tkwi zaklęty w postaci szklanego posągu, a Alcyd zniknął, autorka miała czas, by poświęcić go tym razem dziewczynom, które w poprzednich dwóch tomach zostały unieruchomione i pozbawione szansy na udział w wielu wydarzeniach. Dowiadujemy się zatem o wiele więcej o charakterze zarówno Arleny, która okazuje się przenikliwą i mądrą dziewczyną, jak i Tary – co do której Czarolina ma niezbyt przychylną opinię, co mogło wpłynąć również na jej postrzeganie przez czytelników. Tymczasem dociera do nas, że po pierwsze Tara pod płaszczykiem arogancji i zarozumialstwa kryje dobre serce, w związku z czym chęć niesienia pomocy chorym i słabszym istotom zawsze będzie u niej na pierwszym miejscu, a po drugie dowiadujemy się co nieco, o jej życiu prywatnym, i choć jest to dopiero zalążek opowieści o jej życiu, to sporo to mówi o niej i sprawia, że zaczynamy zupełnie inaczej patrzeć na tę postać.

Tajemnica mojego pochodzenia to jak na razie najbardziej wciągająca część cyklu przygód o Czarolinie i pozostałych uczniach Archibalda Balzara. Z zainteresowaniem śledziłam niezwykłe losy nastolatków i tok rozumowania bohaterów, który niejednokrotnie okazywał się zadziwiający. Autorka, jak się okazuje, przemyca do historii sporo pojęć i zjawisk z prawdziwego życia, które tutaj co prawda łączą się z magią i fantastycznymi stworzeniami, ale w naszym świecie również mają swoje miejsce. To z kolei sprawia, że z uwagą należy czytać każdy tom, a niektóre pojęcia, jeśli nic nam nie mówią, sprawdzać, bo niekoniecznie okażą się wymyślone na potrzeby Czaroliny. W pierwszym tomie autorka zwracała uwagę, poprzez to, co działo się z bohaterami, na wielką moc słów, w tym natomiast porusza temat snów i tego, czy mają one jakieś znaczenie, a jeśli tak – to jak wielkie. Wbrew pozorom zatem ten upstrzony nadnaturalnymi stworzeniami i zjawiskami świat może pod pewnymi względami okazać się nam całkiem bliski i zrozumiały.

Pod względem wizualnym w zasadzie nic się nie zmieniło i Tajemnica mojego pochodzenia cieszy oko w taki sam sposób, jak robiły to dwa poprzednie tomy. Mamy tu sporo szczegółów i miękką kreskę, co ma spore znaczenie w momencie, kiedy pojawiają się magiczne stworzenia i znaki przywołujące zaklęcia. Paola Antista zadbała o to, by historia w aspekcie graficznym zachowała spójność, a także – co ważne – jej ilustracje dotrzymują tempa scenariuszowi. W przypadku tego tomu po raz pierwszy zostaje podany artysta odpowiedzialny za kolory (Lowenael), które swoją drogą nadal tworzą spójną całość na przestrzeni całego, trzytomowego na chwilę obecną, cyklu. 

Tajemnica mojego pochodzenia to kolejny, wciągający tom przygód Czaroliny, która za wszelką cenę pragnie dowiedzieć się, kim jest. Sekret, który spowija od jakiegoś czasu jej życie, okazuje się dla niej wyczerpujący. Komiks porusza kwestię tego, jak ważna jest dla nas świadomość naszego pochodzenia i tożsamości, wiedza o tym, kim i dlaczego jesteśmy, o tym, kim możemy się stać, i z kim łączą nas więzy krwi. To również opowieść o tym, że nie należy pochopnie oceniać ludzi, zwłaszcza kiedy ma się kilkanaście lat, bo tak łatwo kogoś skrzywdzić lub po prostu za szybko skreślić. W tej magicznej opowieści znajdziemy również wiele na temat przyjaźni, troski o wszystkie istoty żywe i znaczenia snów. Komiks potrafi wciągnąć i zainteresować, a to, jak zakończył się trzeci tom, sprawia, że to właśnie czwarta część może być tą, która jeszcze bardziej zaangażuje czytelnika.

Fot.: Egmont

tajemnica mojego pochodzenia

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *