pogavranjen

Czekając na śmierć – Pogavranjen – „Jedva Čekam Da Nikad Ne Umrem” [recenzja]

Nie będę zgrywał znawcy, bo mój pierwszy kontakt z Pogavranjen zaliczyłem przy okazji poprzedniego LP – Sebi Jesi Meni Nisi. Była to druga połowa minionego roku. Nie będę ponadto ukrywał, że do przesłuchania tego krążka, poza pozytywnymi opiniami szerokiej maści fanów i krytyków, przekonała mnie mało black metalowa okładka. Ten materiał kupił mnie od samego początku – bezkompromisowością, daleko posuniętą wolnością artystyczną, wyjątkową nawet jak na niszę, w której obraca się zespół. Zachwycił mnie ten brak jakichkolwiek ograniczeń co do ostatecznej formy, która okazała się, krótko mówiąc, szalona. Jeszcze nie poznałem ze wszystkich stron Sebi Jesi Meni Nisi, a już rodzima Arachnophobia Records zaanonsowała kolejne dzieło od Pogavranjen, czyli Jedva Čekam Da Nikad Ne Umrem, który w porównaniu do poprzednika okazał się doprawdy zaskakującym materiałem, ale zdecydowanie zaskakującym in plus.

Niektórzy zapewne zauważą, że Pogavranjen to zespół pochodzący z jednego krajów słowiańskich. Zaskoczeniem może być, że to nie jest jeden z naszych okolicznych sąsiadów, tylko słoneczna Chorwacja. Zespół założony został w 2008 roku w stolicy Chorwacji, czyli Zagrzebiu. Pierwsze ślady fonograficzne zespołu to dwie epki, a w 2013 roku grupa zadebiutowała pełnowymiarowym materiałem w postaci Raspored užasa. Sebi Jesi Meni Nisi, który odbił się szerokim echem w światku ekstremalnej muzyki, to już pozycja z 2014 roku, wznowiona zresztą pod koniec roku 2015 na płycie winylowej przez Arachnophobię.

Ktoś zapyta, dlaczego nowy Pogavranjen jest zaskoczeniem w stosunku do poprzednika? Po pierwsze, Matej Pećar z ekipą odrobinę, a nawet bardzo, zwolnił. Mianowicie, na Jedva Čekam Da Nikad Ne Umrem nie uświadczymy szaleńczych gonitw, jak na poprzedniku, gdzie utwory takie jak Jeziva Suša rzadko dawały okazję na chwilę wytchnienia, lecz już kawałki jak Strigoi okazały się pomostem między Sebi Jesi Meni Nisi a nowym krążkiem, dla którego charakterystyczną rzeczą jest, że Pogavranjen postawił jeszcze bardziej na duszny, dekadencki klimat, wypełniony opowieścią o cierpieniu i bezsensie życia. Światła na Jedva Čekam Da Nikad Ne Umrem nie uświadczymy.

To też nie jest płyta, którą można łatwo „łyknąć” przy pierwszym, drugim, a nawet kolejnym przesłuchaniu. Faktycznie, w porównaniu do poprzedniczki wydaje się może bardziej przystępna, lecz postawienie przez Pogavranjen na bardziej jednowymiarowy przekaz, w sensie intensywności, może z początku odrzucać. Zamiast blastów i gonitw jest umiejętne budowanie nastroju i odpowiednie dawkowanie emocji. Mnie to nie przeszkadza, bo ta muzyka dosłownie hipnotyzuje, wciąga mackami w ten świat i za nic nie chce z niego wypuścić. Dobitnie udowadnia to już pierwszy właściwy utwór na płycie. Maitreya tak jest przepełniona bólem, że początkowo aż odrzuca. Grobowy, niski wokal Ivan Erora też nie stara się rozweselić słuchacza, zresztą jak inaczej zaśpiewać tekst zaczynający się od słów: Found it in the drab of dusk /inside the grove by the ruined road…?

Powiem szczerze, że nie od początku doceniłem pracę gitarzystów. Zresztą, kiedy pojawiają się ciekawe, przykuwające ucho partie, to są one gdzieś pochowane, jak właśnie w okolicach końcówki Maitreyi czy trącącej lekko gotycko-doom metalowym klimatem Parahaomy, w której chyba zespół pokazuje ciągoty w kierunku psychodelii, ale także chętnie funduje nam ścianę dźwięku, jak na sam koniec kawałka. Tutaj rzadko kiedy uświadczymy czystego black metalu. Zresztą epatowanie szufladkami w przypadku Pogavranjen jest z grubsza pozbawione sensu. Zespół używa instrumentów po to, aby zbudować odpowiedni nastrój, a instrumenty służą jako nośnik opowiadanej historii. Tutaj po prostu nie pasuje gonitwa w tempie 200 uderzeń na sekundę, natomiast świetnie sprawdzają się pełne melancholii, wręcz jazzujące partię gitar, jak w Xolotl, gdzie uważne ucho wychwyci nawet echa krautrocka. W Kalpie obok frapującego, wręcz teatralnego, wokalu Erora spotykamy post-metalowe frazowanie gitar. Miszmasz, lecz inteligentnie, smakowicie utkany. Aranże są raz oszczędne, a raz nieobliczalne, pełne zaskoczeń, zmian tempa, metrum, melodii, motywów (końcówka Kalpy!).

Pogavranjen - Maitreya (new song from upcoming album Jedva Čekam Da Nikad Ne Umrem)

Moim ulubionym fragmentem bezsprzecznie jest kończący płytę Olam Ha-Ba. Od samego początku wciągający, hipnotyzujący prowadzącą partią gitary i natchnionym, pochodzącym jakby z innego wręcz wymiaru głosem Erora. Jeszcze ciekawiej jest w warstwie instrumentalnej, szczególnie, gdy od czasu do czasu przeszywają słuchacza intensywne, pełne gitarowej jazdy momenty. Doskonale budowany klimat, powoli, misternie, każdy akord, dźwięk, motyw dokładnie wybrzmiewa, zanim zostanie zastąpiony kolejnym. A do pojawiającego się w drugiej połowie, w okolicach szóstej minuty, klasycznego solo gitarowego nie mam słów. Muzyczny majstersztyk.

Majstersztyk, któremu należy dać dużo, nawet bardzo dużo, czasu. Gdybym napisał tę recenzje zaledwie po kilku przesłuchaniach z pewnością narzekałbym na pewną monotonię i brak bardziej dynamicznych momentów, do których przecież Pogavranjen przyzwyczaił nas na Sebi Jesi Meni Nisi. Ten album nie jest dla każdego, bowiem z miejsca odrzuca on próby jakiekolwiek zaszufladkowania, a całkowita wolność w budowaniu muzycznej opowieści przez zespół może trochę odpychać, bowiem ten synkretyzm gatunkowy jest momentami wręcz zadziwiający i nie zawsze zrozumiały. Ale to świadczy tylko o otwartości i szerokim umyśle muzyków Pogavranjen. Inni pewnie już napisali o kandydacie do albumu roku, ja nie będę pisał, bo na to za wcześnie, ale chyba jest to krążek, który będzie nad wyraz często lądował w moim odtwarzaczu, niejednokrotnie okrywając przede mną swoje nowe, kolejne wymiary.

Fot.: Arachnophobia Records

pogavranjen

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *