Do zobaczenia po Zmierzchu – David Mitchell – „Czasomierze” [recenzja]

Nasza śmiertelność nie jest tematem poruszanym na co dzień ani takim, o którym rozmawiamy lekko, jak o pogodzie czy najnowszych plotkach. Świadomość śmiertelności, kiedy w pewnym wieku ją zyskujemy, towarzyszy nam już zawsze, ale często nie ujawnia się w pełni. Niektórzy w ogóle o tym nie myślą, dla innych ta wiedza jest przyczyną wielu lęków, ale nie potrafią wykluczyć jej z codziennego życia lub choćby zepchnąć w te rejony pamięci, które odwiedzamy rzadko. Nasze istnienie jest temporalne; my jesteśmy temporalni, zarówno jako ludzkość, jak i jako jednostki. Czy w zakamarkach niewidzialnego zegara, który odmierza nam życie – dla każdego inne i innej długości – jesteśmy w stanie odnaleźć sens i szczęście? I czy aby na pewno wszyscy, którzy odchodzą, odchodzą na zawsze i całkowicie? Te pytania to zaledwie ułamek problematyki, jaką David Mitchell podejmuje w powieści Czasomierze. Powieści pięknej, pełnej i w pewnych momentach zahaczającej niemal o epickość swoim stonowanym, ledwo zauważalnym, ale tym bardziej unikatowym rozmachem.

Poznajcie Holly Sykes. Holly warto poznać, nie tylko dlatego, że spędzimy z nią kolejnych 59 lat, ale również ze względu na to, że jest osobą interesującą, w takim samym stopniu ciepłą, co porywczą, sympatyczną i opryskliwą. Czasomierze pozwalają nam obserwować Holly od roku 1984, kiedy dziewczyna niedługo obchodzić ma swoje 16. urodziny, aż do roku 2043, kiedy stojąca już u progu życia kobieta pozwala nam zobaczyć to, jak zmienił się świat. Nie uprzedzajmy jednak faktów, bo to właśnie upalnego dnia czerwca w roku 1984 zraniona i zdradzona Holly ucieka z domu, a czyn ten odbije się na jej życiu tak głęboko, że kiedy w końcu, po latach, kobieta zda sobie sprawę z owego odbicia, nie będzie w stanie o nim zapomnieć. Do wszystkiego przyczyni się złamane serce i zraniona duma, a także młodzieńczy bunt, który każe Holly odwrócić się od rodziny w trudnej dla niej sytuacji, zamiast właśnie u niej szukać wsparcia. Dziewczyna gnana gniewem spotęgowanym przez kłótnię z matką udaje się tam, gdzie niosą ją zdrowe i silne nogi, nie bacząc na odległość czy sens owej wędrówki. Podróż ta, z pozoru nieistotna, będąca jedynie malutkim trybikiem w machinie jej życia, okazuje się obfitować w wydarzenia, które w sposób niewyobrażalny ukierunkują jej przyszłość, w dodatku na różnych płaszczyznach. To, które czytelnika interesuje najbardziej, głównie ze względu na opis wydawcy, to oczywiście spotkanie z nieznajomą kobietą, która oferuje zmęczonej i niebotycznie spragnionej Holly szklankę zielonej herbaty. Łowiąca ryby nieznajoma prosi w zamian o coś, co dziewczynie wydaje się dziwne, ale także niegroźne i niemające konsekwencji, coś, co jest raczej majaczeniem szalonego człowieka; kobieta prosi uciekinierkę o schronienie, nie tłumacząc jednak niczego i nie wdając się w szczegóły. Zarówno to jedno słowo, jak i inne towarzyszące dziwnemu spotkaniu rzeczy, znajdą swoje wytłumaczenie wiele lat i wiele wydarzeń później, a Holly Sykes, która niemal zapomni do tego czasu o kobiecie, zielonej herbacie i schronieniu, zda sobie sprawę, że choć można zapomnieć o minionych przyrzeczeniach, to one nie zapominają o nas.

Czasomierze są wspaniałą wędrówką nie tylko przez życie Holly, ale także jej bliskich i świat, który ich otacza, przez rzeczywistość, fantazję i coś, co można nazwać mieszanką powstałą z jednego i drugiego. Świat przedstawiony nam przez Davida Mitchella dzieli się na dwa umowne – jednym z nich jest wspomniana rzeczywistość, w której Holly dorasta, dojrzewa i starzeje się, przeżywa wzloty i upadki, a także doświadcza kolejnych radości i strat; drugim jest świat, o istnieniu którego mało kto zdaje sobie sprawę, głównie ci, którzy sami go tworzą i czytelnik – wcześniej niż główna bohaterka obdarzony tą wiedzą przez pisarza. Choć to, że odbiorca wyprzedza Holly w wiedzy o istnieniu innego, równoległego, a wręcz przecinającego się z naszym świata, trwającego z nim w symbiozie, jest stwierdzeniem kłamliwym, a przynajmniej nie do końca prawdziwym. Holly Sykes jest bowiem obdarzona pewną zdolnością, wyczuleniem na drgania, które okazują się nie tylko wyjątkową wrażliwością w odbiorze głosów z tego innego świata, ale także przebłyskami z przyszłości. Z korzyścią dla kobiety lub nie – tego chyba nie da się zmierzyć jakąkolwiek skalą – panna Sykes co jakiś czas w pewien sposób wypiera świadomość tego, że odbiera coś, co dla innych jest “nieodbieralne”. Zdarza się, że zapomina o tym sama, zdarza się, że ktoś jej w tym pomaga; bywa również tak, że na różne sposoby Holly radzi sobie z tymi “zdolnościami”. Dopiero zrozumienie ich i nadanie im sensu przyniesie ulgę, choć będzie ona dana bohaterce po wielu latach, w dodatku okupiona zostanie wieloma cierpieniami.

Rewelacyjny sposób wybrał Mitchell na to, aby opowiedzieć nam o losach Holly niejako mimochodem; czytelnik cały czas ma świadomość, kto jest główną bohaterką powieści, mimo że często zepchnięta zostaje ona na boczny tor opowieści. Powieść Czasomierze podzielona jest na 6 części i tylko pierwszej i ostatniej narratorką jest Holly. Każdorazowo narracja jest zresztą pierwszoosobowa, ale 4 środkowe części mają różnych bohaterów, z perspektywy których poznajemy zarówno ich losy, jak i losy  Holly Sykes. Każda z tych 4 części może na początku budzić wątpliwości, kiedy przedzieramy się przez z pozoru nieistotne informacje na temat równie błahych osób, które w dodatku są narratorami. Jednak prędzej czy później okazuje się, że losy każdej z  tych postaci w jakiś sposób połączone są z dziejami Holly, z – jak to zostało pięknie nazwane na czwartej stronie okładki – meandrami jej życia. Meandry to zresztą słowo, które wyjątkowo trafnie określa zarówno egzystencję głównej bohaterki, jak i fabułę dzieła Mitchella. Początkowo zaplątana i zakręcona, łączy się w jeden, ciasny i zbity splot, tak samo trudny do rozplątania, co ważny i kluczowy. Niebagatelny jest w niej także wątek fantastyczny, który przez lwią część historii wydawać się może marginalny czy wręcz niewyraźny. O dziwo jednak stanowi to ogromną zaletę powieści i tworzy dla niej osobliwy, tajemniczy klimat, czyniąc główny wątek niejasnym i rodzącym mnóstwo pytań i wątpliwości. Na przestrzeni naszego świata toczy się bowiem zacięta walka, w której ofiarami możemy okazać się my sami – z pozoru nie biorąc w niej udziału, nie wiedząc o niej nic i nie trzymając ani tarczy, ani oręża, stajemy się tak naprawdę tym, co jedna strona pragnie zniszczyć, a druga ocalić. Ludzie jako kompletnie nieświadome zagrożenia ofiary to zresztą temat wykorzystany dwubiegunowo, bo obok problematyki poruszanej na płaszczyźnie fantastyki, posłużył on również pisarzowi do tego, aby dotknąć problemu zużywania się naszej planety, jej zatracania spowodowanego naszym niedbalstwem i wiarą, że to, co jest człowiekowi potrzebne do życia, będzie dla niego dostępne zawsze, bez względu na to, ile szkód sam jej wyrządzi.

Czasomierze zdumiewają szybkością, z jaką wciągają czytelnika w swoje światy, w owe meandry, w których ten się zatraca, ale nie gubi, w których zaczytuje się z rozkoszą, podziwiając zarówno wyobraźnię autora, jego plastyczny, dopasowujący się do wieku, płci i charakteru postaci styl, a także konstrukcję samych bohaterów, których pojawianie się jest zawsze przemyślane, zawsze potrzebne i ważne. Każdy z narratorów – młoda, niedoświadczona i zraniona Holly Sykes; student, który pod płaszczykiem elegancji i koleżeństwa skrywa drugie oblicze; reporter wojenny, dla którego praca okazuje się być narkotykiem; pisarz, którego zżera zazdrość; ktoś, kogo tożsamości jeszcze nie mogę Wam zdradzić; i w końcu stara Holly Sykes, bogatsza o wiedzę i doświadczona w smutek, o istnieniu których wcześniej nie miała pojęcia – wnosi do powieści swoje wyjątkowe i dla niego typowe przemyślenia, wciąga nas nie tylko w swoją teraźniejszość, ale także w przeszłość, czasami odsłaniając brudne sekrety, innym razem wciąż otwarte rany, które tylko udają zabliźnione. Każda z tych postaci jest wyjątkowo – jak na opowieść o życiu Holly Sykes – rozbudowana, każda potraktowana została przez pisarza z ogromnym szacunkiem, obdarzona kompletnym charakterem i życiorysem. David Mitchell skomponował świat, o którym uwierzyłabym, że powstawał naprawdę wiele lat, bo każdy drobiazg został przemyślany i wypieszczony. Postaci żyją swoim życiem, wpływając na losy Holly znacząco, ale nie zamazując tym samym swojego znaczenia jako osobnego bytu, jednostki, która egzystuje także w odłączeniu od życia kobiety. Ów wpływ jest zresztą obustronny, a każda ze stron odczuje go głęboko i nieodwracalnie.

Czasomierze to opowieść niemal epicka, bo jej wielowątkowość i momentami zawiłość, stanowią wyłącznie na korzyść tej historii. Poza samą akcją i fabułą, które wciągają od pierwszej do ostatniej strony; poza szeregiem emocji, które w nas wzbudza (a które – co należy zaznaczyć – szybko potrafią się zmienić, co widać głównie w przypadku postaci, ponieważ dawno nie zdarzyło mi się w takim tempie od gniewu i antypatii do bohatera literackiego przejść do współczucia, a nawet sympatii), decyduje o wspomnianej epickości także problematyka i związana z nią refleksyjność, jaka budzi się w czytelniku podczas lektury i która pozostaje jeszcze długo po niej. Czasomierze stanowią w pewnym sensie rozważania o naszej śmiertelności, wariację na temat nieśmiertelności i umierania jako konkretnego przeżycia, jako stanu, w którym dzieje się coś poza ciałem, wyobrażenie na temat reinkarnacji – w dodatku ze wszystkimi jej zaletami i wadami. A wszystko to zostało wplecione w życie niepozornej Holly Sykes – buntowniczej, mądrej, pełnej ciepła i woli walki kobiety, której życie, czego naocznym świadkiem jest czytelnik, nie oszczędzało. Holly na naszych oczach z nastolatki zmienia się w młodą kobietę, która radzi sobie z dala od rodziny, później w matkę, partnerkę, babcię i opiekunkę, po drodze będąc również siostrą, ciocią, przyjaciółką, idolką, a nawet wybawieniem. Nie można odmówić jej zarówno odwagi, jak i rozsądku, ale to, co przepełnia Holly w stopniu największym, a czego autor nie odmówił żadnej z postaci, to cała paleta najprawdziwszych ludzkich, zwyczajnych emocji, ukazywanych tak, jak mamy okazję obserwować je w życiu.

Życie to pędzi do przodu nieubłaganie, choć czasem wydaje się, że ledwie sunie w ślimaczym tempie. Nasze ciała starzeją się, a umysły zawodzą. Odchodzimy już od dnia narodzin, choć początkowo proces ten wygląda zupełnie odwrotnie, kiedy nasze kości rosną, umysł zwiększa pojemność, a serce bije mocno i pewnie. Starzejemy się i umieramy, choć każdy robi to po swojemu i w swoim tempie, często zdając sobie z tego sprawę dopiero w ostatniej chwili lub nigdy. Przychodzi jednak taki dzień, kiedy dostrzegamy, że żadne zegary, kalendarze, badania czy opinie znajomych nie są tak dokładne w odliczaniu nam czasu, jak my sami. To nasze organizmy są dla nas najlepszymi i najwierniejszymi czasomierzami. Bezlitosnymi, ale przez to nigdy się nie mylą. Nie oszukamy ich i nie naprawimy, gdy uznają, że właśnie teraz czas odmierzony zostanie dla nas po raz ostatni. David Mitchell w Czasomierzach przypomina nam, z daleka omijając banał, tandetę i wyświechtane frazesy, o co powinniśmy dbać, co pielęgnować, o co walczyć i dla czego się starać. Robi to z fantastycznym rozmachem – dosłownie i w przenośni. A ostatnia część powieści jest także przestrogą ubraną fabularnie tak, że wzruszenie spowodowane postaciami i wydarzeniami miesza się z przerażeniem opartym na wizji świata.

Nie chciałam żegnać się z Holly Sykes i meandrami jej losów. Każda strona była przygodą i niemal do każdej będę tęsknić. Uczta wyobraźni zaserwowana przez Mitchella okazała się ucztą sycącą i w dodatku przepięknie zaserwowaną, zarówno dzięki talentowi pisarza, jak i wydawnictwu MAG, które oddało w ręce czytelników dzieło tak piękne wizualnie, że gdyby tylko było to możliwe, czytalibyśmy je zamknięte, aby cieszyć oczy także samą oprawą. Natomiast Holly Sykes, postać z którą spędziłam ostatnich 59 lat, dołącza do grona tych niewielu literackich bohaterów, do których tęsknić będę długo i boleśnie, żałując, że nie dane mi będzie poznać ich w prawdziwym życiu. Ale kto wie, może kiedyś, w jakimś innym? Po Zmierzchu?

Fot.: Wydawnictwo MAG

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *