Za sprawą wydawnictwa Zysk i S-ka czytelnicy otrzymali w swoje ręce powieść, która nie była wznawiana na krajowym rynku od lat siedemdziesiątych XX wieku. Mowa tu o dziele zatytułowanym Mały Bies, rosyjskiego poety, prozaika oraz dramaturga – Fiodora Sołoguba. Powieść została pierwotnie wydana w 1905 roku (niektóre źródła podają rok 1907) w Rosji, a po latach została uznana największym dziełem pisarza. Ten kontrowersyjny do dziś tytuł ma w sobie coś, co jednocześnie przyciąga, jak i odpycha, ale na pewno nie można odmówić Małemu Biesowi jednego – czyta się go w mgnieniu oka.
Zacznę od ustalenia jednej, jakże istotnej kwestii – Mały Bies to dzieło skrajnie obrzydliwe, promieniujące złem na każdej kartce. Paskudne w dziele Rosjanina jest w zasadzie wszystko. Miasteczko i jego otoczenie, bohaterowie (zarówno główny jak i wszyscy pozostali), władza, państwo, ludzkość jako taka. Z tej lektury trudno wyjść cało, nie będąc chociaż przez chwilę po odłożeniu książki przepełnionym uczuciami pogardy, zniechęcenia, odrazy czy złości. Sołogub nie bawi się w ceregiele i z niebywałą wprawą punktuje wszystkie przywary człowieka, pokazując, że jesteśmy zawistnymi, pełnymi wzgardy osobnikami, a w jego mniemaniu jesteśmy warci tyle, co nic.
Rzecz dzieje się w niewielkim miasteczku w Rosji u schyłku XIX wieku. Wszyscy się tu znają, obmawiają i nienawidzą. Mieszkańcy są znudzeni codzienną egzystencją i żeby nie popaść w zupełny marazm, kombinują, jak tu uprzykrzyć życie, a to sąsiadom, a to konkretnej grupie społecznej, a to młodzieży itp. Poza kartami, bilardem i piciem wódki to ich jedyna rozrywka, kto wie czy nie największa, z tego też powodu są w niej niezrównanie kreatywni. Jest wśród nich nasz główny bohater – Ardalion Pieredonow, typ wybitnie plugawy, gorszy nawet od karalucha. Jego życiowym, zupełnie dla większości niezrozumiałym celem, jest awans na szkolnego inspektora. Owo pragnienie jest jednak niczym więcej jak fanaberią, zrodzoną w umyśle Pieredonowa tylko po to, by dopiec w ten sposób wszystkim niedowiarkom. Niestety dla niego, ciągle jest zwykłym nauczycielem gimnazjalnym, który swoje niepowodzenia odbija na uczniach, szydząc z nich, poniżając oraz stosując wybiegi, których szkoda tu przytaczać. Doprawdy, jest to jedna z tych postaci, która w stylistyce komiksowej otrzymałaby miano super złoczyńcy. Jakby tego było mało, Ardalion Pieredonow w swoim postępowaniu przekracza coraz to nowe bariery, co z kolei powoduje reakcję zwrotną jego „znajomych”, którzy odbijając piłeczkę rzuconą przez Pieredonowa, uzyskali efekt lawiny, powodując u głównego bohatera narastającą paranoję, aż wreszcie… szaleństwo.
Mały Bies to dekadentyzm w pigułce. Na kartach tej powieści zawarte zostały wszystkie uwielbiane przez dekadentów elementy. Od przekonania, że człowieczeństwo jak i cała cywilizacja chyli się ku upadkowi, przez analogię ludności miasteczka do ludzkiego organizmu, na tym, ile apatii wylewa się z dzieła Sołoguba. Znajdą się zwolennicy tego nurtu literackiego, ja jednak do nich nie należę i mimo, iż utwór Rosjanina czytało mi się dobrze, nieustannie zerkałem, ile to jeszcze zostało mi tej męczarni. Nie wynika to z nieudolności warsztatowych pisarza bądź z nieprzystępnej treści, bo jest to powieść napisana stylem dość prostym, klarownym dla odbiorcy. Problem sprawia nagromadzenie zła, obrzydliwości, tępoty, bezlitosności, megalomanii i…właściwie czegokolwiek negatywnego, jeśli chodzi o ludzkie zachowania. Rozumiem zamysł, doceniam pomysł i wykonanie, jednak dla mnie było tego zwyczajnie zbyt wiele. Nie chodzi o to, żebym był zaraz jakimś literackim wrażliwcem, którego odpycha prawda o człowieku sypnięta niczym solą prosto w czytelnicze oczy, problem w tym, że ja zostałem dosłownie zasypany solą od stóp do głowy, zdążyłem jedynie zaopatrzyć się w rurkę do oddychania.
Wydawnictwo Zysk i S-ka odwaliło kawał dobrej roboty przy wznowieniu Małego Biesa. Książka imponuje piękną, rzucającą się w oczy okładką, do tego solidna, twarda oprawa z obwolutą (której osobiście nie jestem fanem, zawsze przeszkadza mi to podczas lektury i powoduje więcej zamieszania, niż jest tego warte) oraz bardzo duża, ale przyjazna dla oczu czcionka. Co prawda, gdyby ją zmniejszyć, przypuszczam, że dzieło Fiodora Sołoguba zmieściłoby się spokojnie na 300, a nie na ponad 450 stronach, ale coś za coś. Niewiele brakowało, a zapomniałbym wspomnieć o niemal 30-stronicowym posłowiu, przybliżającemu polskiemu czytelnikowi zarówno sylwetkę pisarza jak i okoliczności powstania Małego Biesa oraz innych jego dzieł. Posłowie napisał tłumacz – René Śliwowski.
Fiodor Sołogub to autor, który może i nieco koloryzuje negatywne odcienie człowieczeństwa i za bardzo je kumuluje, ale z pewnością w swoich obserwacjach ma słuszność. Mały Bies to dzieło bardzo stare, ale w dalszym ciągu uniwersalne. Równie dobrze mogłaby to być nowość na rynku książkowym, napisana przez utalentowanego młodego pisarza. To również utwór, który – mimo lekkiego pióra autora – wymaga od czytelnika skupienia oraz myślenia. Niestety, tak jak znajdą się autorzy, którzy doszukują się choć jednej dobrej cechy w człowieku, tak Rosjanin przekreślił nasz gatunek definitywnie, wylewając wiadro pomyj na wszystko, co sobą reprezentujemy oraz na to, z czym mamy styczność. Mały Bies to w irytujący sposób depresyjne dzieło, oparte w głównej mierze na perfekcyjnych dialogach, zostawiające w głowie nieznośne echo, przypominające nam, jakimi paskudami jesteśmy.
Fot.: Zysk i S-ka