Z wizytą na planecie Arrakis – Denis Villeneuve – „Diuna” [recenzja]

Kiedy kilka lat temu ogłoszono, że kultowa powieść Diuna Franka Herberta dostanie nowe życie, w sieci zawrzało. Reżyserii wielowątkowego dzieła science fiction miał podjąć się reżyser takich filmów jak Blade Runner 2049, Sicario czy Labirynt – Denis Villeneuve. Oczekiwania, a przy tym presja, jakie spadły na nowego reżysera, były bardzo wysokie. Przecież z tą klasyką mierzył się David Lynch w 1984 roku, a jego Diuna uznawana jest za jedną z najgorszych ekranizacji książki w historii. Były też próby stworzenia mistycznego widowiska przez Alejandra Jodorowskiego, które spełzły na niczym i pozostały w sferze marzeń. Każdy fan dzieł Herberta upatrywał w nowej ekranizacji czegoś wybitnego, ogromnego widowiska, spektaklu wrażeń i wzruszeń. Po tych wszystkich niepowodzeniach, które spotkały kolejne próby przeniesienia na ekran kultowej powieści, otrzymujemy nową Diunę – obraz, który jest filmową epopeją o pięknej warstwie wizualnej i wspaniałej muzyce. Czy to jednak wystarczy? Czy jest dziełem przełomowym, takim na miarę XXI wieku, które za dekadę wymienimy jako jedno z najlepszych dzieł SF? Nie sądzę. 

Historia stara jak świat

Świat odległej przyszłości wygląda dość ponuro – zostały skolonizowane nowe planety, a ludzkość napędza swój byt dzięki substancji zwanej tutaj Przyprawą. Nie jest to jednak zwykła przyprawa, lecz najsilniej uzależniająca i najbardziej pożądana substancja w całym Imperium ludzkości, którym włada Imperator. Jednak najmocniej historia skupia się na postaci Paula Atrydy, syna księcia Leto, który w przyszłości zasiądzie w Wielkiej Radzie – organie, który skupia najważniejsze osoby w Imperium, a które pochodzą ze szlachetnych rodów. Ród Atrydów urósł w siłę i już na początku filmu rozumiemy, że ciąży nad nim z tego powodu niebezpieczeństwo – przygotowana przez Imperatora intryga zmieni cały świat młodego księcia.

Sama fabuła jest dość minimalistyczna. Mamy tutaj intrygi potężnych rodów, tajemnice i sekrety, a także młodego człowieka, który jest w to wszystko uwikłany, nawet jeśli by sobie tego nie życzył. Główny bohater – Paul – grany przez świetnego Timothégo Chalameta (Tamte dni, tamte noce) jest nieco zagubiony i trochę przerosła go sytuacja, w której się znalazł. Ta historia jest prosta, znana już widzom, nic tutaj nie zaskakuje. Motyw wybrańca, z którym mamy do czynienia w Diunie, lekko już się zestarzał, przebrzmiał – był w kinie i telewizji widziany już tak wiele razy, że praktycznie nic nie jest nas w stanie zdziwić. Sama sprawa związana z Przyprawą, o którą toczą się boje i walka na wpływy, to bardzo ciekawy i warty pogłębienia motyw. Nasuwają się różne skojarzenia, szczególnie podkreśla to pustynna aura, że już to gdzieś widzieliśmy, że wykreowanej w głowie Herberta Diunie, nie tak daleko wcale do wojen na Bliskim Wschodzie. To zrobiło na mnie wrażenie, ale mimo wszystko zabrakło mi głębszego poruszenia tych tematów. Villeneuve zdaje się jedynie poruszać po powierzchni tych tematów, umyka mu nieco jakiś ciekawszy ich wymiar. Podobnie jak potyczki między bohaterami, a także cały kontekst społeczny i polityczny jest widzowi bardzo dosłownie tłumaczony, czasem aż za bardzo. Miałam wrażenie, że trochę cierpi przy tym wydźwięk filmu, bo tutaj nie została nam pokazana w zasadzie żadna głębia. Sprawy ekologiczne, które próbuje reżyser poruszać, giną w starciu z warstwą wizualną. Kwestie refleksyjne, związane z mistycyzmem głównego bohatera, też jakoś do końca mnie nie przekonały, nie wybrzmiały tak, jak powinny, i pozostawiły niedosyt.

diuna

Świat Diuny

Diuna to produkcja, w której nie brakuje pięknych kadrów, wspaniałych krajobrazów i cieszących oko widoków. Od początku do końca trwającego 155 minut filmu mamy do czynienia z niebywałym widowiskiem. Akcja toczy się powoli, ale dzięki temu możemy podziwiać zapierającą dech w piersi przestrzeń, ale także docenić prezentowaną nam stronę wizualną. Moim zdaniem także jest to jedna z największych zalet filmu. Świat, który otrzymujemy, to ponura, spowita pyłem, kurzem i piachem sceneria, która przywołuje grozę. Szkoda tylko, że dopiero pod koniec filmu ta groza wybrzmiewa. Trzeba tu dosłowności, tak jak w scenie, gdzie młodemu księciu Atrydy uświadamiane jest, jakim przeciwnikiem jest ród Harkonnenów. Tak jakby twórcy nie byli w stanie nam pokazać grozy tego świata, udźwignąć nastroju i wiszącego nad bohaterami fatum.

Bardzo ważnym bohaterem obrazu Villeneuva jest muzyka. Kompozytorem jest Hans Zimmer, a więc jeden z najbardziej cenionych w branży. Nie boi się on eksperymentować z muzyką, a w Diunie mamy popis właśnie takich dźwięków, które zdają się pochodzić z różnych zakątków świata, które dobrze podkreślały nastrój niektórych scen. Mamy więc dźwięki bardzo prymitywne, ludowe, dźwięki bębnów czy plemienne pokrzykiwania. Mamy też muzykę przeciągłą, pełną patosu, niekiedy troszkę przytłaczającą i stanowiąca też tło naddane w miejscu, gdzie moim zdaniem lepiej sprawdziłaby się cisza. Jednak warstwę dźwiękową, tuż obok wizualnej, stawiam wysoko w zaletach filmu.

diuna

Postaci w Diunie niestety mnie nie zachwyciły. Chociaż zdaje sobie sprawę, że jest to pierwsza część większej historii i dopiero poznajemy filmowy świat planety Arrakis, to sylwetki postaci czy relacje między nimi, są pokazane bardzo pobieżnie. W wielu miejscach filmu można by okroić niektóre elementy na rzecz relacyjności i lepszych dialogów. Sam Paul Atryda jest dobrą postacią, ciekawie skonstruowaną, a od połowy filmu naprawdę intrygującą. Timothée Chalamet odegrał swoją rolę bardzo dobrze i jego postaci nie mam nic do zarzucenia. Również fajnie wypada Jason Momoa jako Duncan Idaho – jest tu relacja oparta na przyjaźni, fajna braterska więź między nim a Paulem. Sceny walk, w których uczestniczy, czy w ogóle sceny z jego udziałem, są rewelacyjne. Stellan Skarsgård jako Baron był świetny, a charakteryzacja sprawiła, że jego postać to niezły czarny charakter. Za dużo dobrego nie mogę powiedzieć o postaci matki Paula, Lady Jessice. Rebecca Ferguson, która zachwyciła mnie w filmie Doktor sen (tutajtutaj), w Diunie wypada strasznie blado. Podobnie rzecz się ma z nijakim wręcz Oscarem Isaakiem, który grał Leta Atrydę. Jak już podkreślałam, nie ma tu zbytniej relacji – ani z synem, ani z partnerką. Jeśli chodzi o bohaterów, to muszę przyznać, że spodziewałam się więcej Zendayi (Euforia), a tu prawie jej nie ma. Jako wizja Paula pojawia się dziesięć razy częściej niż jako pełnokrwista bohaterka, ale może w kolejnej części Diuny będzie jej więcej.

diuna

Czegoś tu zabrakło

Diuna w reżyserii Denisa Villeneuva to klimatyczna ekranizacja, która porywa rozmachem, pięknem wizualnym i wspaniałą muzyką. To także film, który stwarza iluzję, który nie zagłębia się w poruszone w literackim pierwowzorze problemy, na tyle, na ile można by oczekiwać. Jest tu zbyt dużo estetyki, porywających przestrzeni filmowych, efektów i tła, w którym poruszają się bohaterowie. Za mało jest jednak dynamiki, za mało pełnokrwistych bohaterów, z którymi można by się zżyć i im kibicować, których można by rozumieć i których można by opłakiwać. Mam też wrażenie, że Diuna jest trochę taką wydmuszką, która nie niesie za sobą żadnych refleksji, ale przecież jej źródłem jest fenomenalne i ponadczasowe dzieło SF! Tutaj aż prosi się o złapanie wątków tak ważnych w dzisiejszym świecie, które wybrzmiałyby i mocno nami tąpnęły. Gdzie brawura kina SF? Tutaj tego w ogóle nie mamy. Jest to ładny film, ale bardzo zachowawczy, w dużej mierze spektakularny, ale pod tą zasłoną nie ma zbyt wiele. Nie ma przełomu, nie ma wielkiego dzieła XXI wieku, nie ma porównań do Władcy Pierścieni, a takie głosy przed premierą słyszałam. Przed pełną oceną musimy się jednak nieco powstrzymać, gdyż Diuna ma być kontynuowana. Dobrze, bo ta część skończyła się w momencie naprawdę ciekawym.

DIUNA - Oficjalny zwiastun


Film obejrzeliśmy dzięki uprzejmości Cinema City

 

Write a Review

Opublikowane przez

Anna Sroka-Czyżewska

Na zakurzonych bibliotecznych półkach odkrycie pulpowego horroru wprowadziło mnie w świat literackich i filmowych fascynacji tym gatunkiem, a groza pozostaje niezmiennie w kręgu moich czytelniczych oraz recenzenckich zainteresowań. Najbardziej lubię to, co klasyczne, a w literaturze poszukuje po prostu emocji.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *