Doktor Sen

Lśnienie w kapeluszu – Mike Flanagan – „Doktor Sen” [recenzja]

W 2013 roku Stephen King wpadł na dość kontrowersyjny pomysł napisania kontynuacji jednej ze swoich pierwszych i jednocześnie najbardziej znanych powieści – Lśnienia. Ten bardzo spóźniony (i zupełnie niepotrzebny) sequel zatytułował Doktor Sen; opowiadał on o losach dorosłego już Danny’ego Torrance’a – chłopca, który przed laty przeżył prawdziwy koszmar w hotelu Overlook. Dziś po tę książkę sięgnęło Hollywood, przerabiając ją na wysokobudżetową ekranizację i muszę przyznać, że w porównaniu do tego, co zaserwowano nam w ostatnich latach (w światku adaptacji Kinga i horrorów w ogóle), filmowy Doktor Sen wypada naprawdę przyzwoicie.

Już odkładając na bok opinię na temat książkowego pierwowzoru (który moim zdaniem był całkiem w porządku, choć na pewno nie na miarę powieści, której był kontynuacją), ekranizacja w reżyserii Mike’a Flanagana to naprawdę udany i klimatyczny horror. Zapewne jest to po części zasługa zapatrzenia się na spuściznę Kubricka – mamy tu bowiem do czynienia z sequelem filmu z 1980 roku, nie powieści Kinga, a to spora różnica. Flanagan nawet gra na podobnych tonach, co Kubrick (a przynajmniej stara się to robić). Mimo tego faktu ekranizacja jest zadziwiająco wierna książkowemu pierwowzorowi (nie licząc oczywistych skrótów fabularnych – tak, aby ponad 650 stron powieści upchnąć w ciągu dwóch i pół godziny filmu).

Doktor Sen

Doktor Sen zaczyna się retrospekcją z lat 80., kiedy to mały Danny wraz ze swoją matką starają się ułożyć sobie życie po dramatycznych wydarzeniach w hotelu Overlook. Mamy więc kilka klasycznych scen odtworzonych na podstawie Lśnienia Kubricka. Sam nie wiem, czy jest to wadą, czy zaletą, że nie użyto tutaj po prostu materiału źródłowego, tylko zdecydowano się nagrać ten materiał od nowa. Wynikało to zapewne z faktu, że twarze aktorów nie zgadzałyby się z późniejszymi, zupełnie nowymi scenami z udziałem tych samych postaci (albo po prostu poszło o prawa autorskie). W każdym razie twórcy starali się, jak mogli, aby dobrać jak najbardziej podobnych sobowtórów aktorów grających w oryginalnym Lśnieniu. Moim zdaniem nie wyszło to za dobrze, ale bywają takie momenty, w których rzeczywiście można się nabrać (niestety, nie udało się znaleźć do roli Wendy aktorki tak brzydkiej, jak Shelley Duvall). Tak więc dalsza historia Danny’ego wyglądała w ten sposób, że jeszcze przez jakiś czas dręczony był przez duchy z hotelu, do momentu, kiedy jego mentor, Dick Halloran (również w postaci duchowej, niczym Obi-Wan w Powrocie Jedi), uczy go sztuczki polegającej na zamknięciu wszystkich upiorów w mentalnej wersji skrzynki – swego rodzaju umysłowej puszki Pandory, skrywającej największe koszmary.

W międzyczasie poznajemy też antagonistów filmu – tajemniczą sektę, zwaną Węzłem, której członkowie są czymś w rodzaju wampirów. Z tym że te wampiry zamiast krwią, żywią się energią osób o uzdolnieniach paranormalnych (nie nazywają tego jednak lśnieniem, lecz parą, gdyż w takiej właśnie postaci owa energia uchodzi z ciał ich ofiar). Węzłowi przewodzi charyzmatyczna Rose zwana Kapeluszem (bo… nosi charakterystyczny kapelusz) i poznajemy ją w momencie, kiedy zwabia w swoje sidła małą, lśniącą dziewczynkę, która szybko zamienia się w pożywienie dla całej sekty. Następnie przenosimy się do teraźniejszości, kiedy to dorosły już Dan Torrance (o twarzy Ewana McGregora) na wielkim kacu budzi się w kałuży wymiocin, obok pani lekkich obyczajów, będącej źródłem owej kałuży. Z dość oszczędnie przedstawionej fabuły wywnioskować możemy, że los nie oszczędzał Danny’ego. Chłopak poszedł w ślady ojca, chlejąc na umór i staczając się coraz bardziej. Moment, w którym poznajemy jego dorosłą wersję, jest jednocześnie momentem przełomowym w jego życiu, kiedy to Dan decyduje się rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać w Biesz… no, po prostu wsiąść w autobus i odjechać jak najdalej, aby zacząć od nowa. Tak trafia do małego miasteczka, gdzie zupełnie przypadkiem poznaje Abrę – dziewczynkę, której poziom lśnienia wykracza poza skalę. Nie uchodzi to także uwadze Rose i Węzła, którzy upatrują w Abrze zdobycz stulecia.

I tak też stopniowo poznajemy przeplatające się losy dziewczynki i jej nowego „wujka Dana”, których ścieżki, chcąc nie chcąc, muszą w pewnym momencie przeciąć się ze ścieżkami Rose i jej kapelusza (tego wymaga scenariusz). Nie byłoby w tej historii zbyt wielkiej finezji, gdyby nie to, że Flanagan całkiem udanie buduje napięcie, stopniowo odkrywając karty (nic zresztą dziwnego, bo praktycznie cały filmowy dorobek tego reżysera składa się niemal wyłącznie z mniej lub bardziej udanych horrorów). Niepokojąca muzyka, rodem z Lśnienia, potęguje klimat, a kategoria wiekowa R zdecydowanie pomaga tej produkcji – kiedy ma być drastycznie, jest drastycznie w sposób niepokojący i straszny, a nie jak w przypadku wielu innych horrorów, w sposób obrzydliwy i pełen gore (na myśl przychodzi chociażby mocno rozstrajająca scena, w której członkowie Węzła oprawiają swoją ofiarę – gdzie w epizodycznej roli tejże ofiary zobaczyć możemy Jacoba Tremblaya). Flanagan nie boi się też pokazać brudu i syfu, będących codziennością praktykującego alkoholika, a Ewan McGregor nie obawia się tego zagrać, zrywając chociaż na chwilę ze swoim wizerunkiem przystojniaka o łobuzerskim uśmiechu. Kiedy widzimy go na ekranie po raz pierwszy – zarośniętego i wymiotującego do muszli klozetowej, która nigdy nie widziała Domestosa, od razu można skojarzyć to z początkiem kariery tego aktora, kiedy to w podobnych okolicznościach przyrody mogliśmy oglądać go w Trainspotting. Początkowo trochę się obawiałem obsadzenia tego szkockiego aktora w tytułowej roli (w powieści Stephen King porównywał przecież fizys dorosłego Dana do Jaxa z serialu Sons of Anarchy, na szczęście osoby odpowiedzialne za casting nie poszły tym tropem, gdyż Charlie Hunnam niestety nie jest najlepszym aktorem), lecz McGregor dał radę i wycisnął ze swojej postaci wszystko, co tylko się dało. Świetnie wypada również Rebecca Ferguson w roli Rose, budując kreację jednocześnie niepokojącą i fascynującą – naprawdę trudno oderwać wzrok od jej kocich ruchów! Zaskakująco dobrze radzi sobie też debiutująca na wielkim ekranie Kyliegh Curran wcielająca się w młodą Abrę Stone – jak na swoją pierwszą rolę, nastolatka gra w bardzo naturalny sposób.

Prawdziwą ucztę będą tutaj też mieli wyłapujący easter eggi fani twórczości Kinga (w szczególności Mrocznej Wieży) – ja wyłapałem tylko kilka (SPOILER:  jak chociażby autobus firmy Tet Transporation, fabryka LaMerk Industries, baseballista z numerem 19, czy Dick Halloran mówiący o tym, że Ka jest kołem), nie zdziwiłbym się jednak, gdyby było ich więcej. No, a skoro wiadomo, że Doktor Sen jest kontynuacją Lśnienia, to oczywiste jest, że w którymś momencie fabuła musi nas zabrać z powrotem za próg hotelu Overlook. I tak też się dzieje, tam bowiem rozgrywa się finał filmu. Jest to jednocześnie ta część, do której mam najwięcej zastrzeżeń. Flanagan stara się zagrać tu na nostalgii widzów, prezentując coś w rodzaju listy największych przebojów, momentami zbyt nachalnie i w zbyt oczywisty sposób wciskając przed nos niektóre obrazy. Ta niewielka dysharmonia trochę psuje ogólny obraz, niemniej jednak Doktor Sen jest zaskakująco udanym filmem. Nie tak dawno czytałem gdzieś stwierdzenie, że to najlepsza ekranizacja prozy Stephena Kinga od czasów Skazanych na Shawshank. Nie posuwałbym się do aż tak odważnych stwierdzeń (w końcu od tego czasu powstała jeszcze Zielona Mila), nie można jednak zaprzeczyć, że na pewno jest to najlepsza ekranizacja od dobrych kilku (może nawet kilkunastu) lat. Jeśli porównać Doktora Sen chociażby z tegorocznym, zupełnie bezpłciowym Smętarzem dla zwierzaków, to na tym tle mamy do czynienia z dziełem niemal wybitnym.

Fot.: Warner Bros. Entertainment Polska Sp. z o. o.


Przeczytaj także:

Wielogłos o słuchowisku Lśnienie

Doktor Sen

Ocena
7 / 10
7/10

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Aktualnie wiekowy student WoFiKi. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *