Droga przez mękę – Jana Wagner – „Pandemia” [recenzja]

Pandemia Jany Wagner miała przywrócić wiarę w to, że książki poruszające tematykę postapokaliptyczną mogą być i dobre, i ambitne. Kłopot  w tym, że autorka nie mogła się zdecydować, jaką książkę stworzyć, w efekcie czego powstał gatunkowy miszmasz, który miejscami tylko ociera się o powieść wartą uwagi.

Pomysł wyjściowy jest ciekawy. Oto wgląd w nieuchronnie zbliżającą się apokalipsę oraz jej następstwa otrzymujemy za sprawą zwykłej kobiety. Jest to z pewnością powiew świeżości w, zdominowanej przez uzbrojonych i brodatych mężczyzn, postapokaliptycznej otoczce. Główna bohaterka – a zarazem narratorka – Anna, to kobieta, która wiedzie ustabilizowane, spokojne i pełne szczęścia życie. Jest szczęśliwą matką i spełnioną żoną. Wszystko ulega przykrej odmianie, gdy z mediów docierają informacje o epidemii choroby, w związku z którą została ogłoszona kwarantanna, która objęła całą Moskwę i inne wielkie aglomeracje miejskie. Nieświadome zagrożenia małżeństwo postanawia przeczekać kryzys w nadziei, że sytuacja ulegnie zmianie. Kiedy po kilku dniach w drzwiach ich domu pojawia się ojciec Sierioży, jest zdeterminowany, żeby przekonać najbliższych do natychmiastowej ucieczki w rejony trudnodostępne, gdyż jego zdaniem nastąpiła apokalipsa i teraz będzie już tylko gorzej. Małżeństwo postanawia posłuchać rady ojca i wraz z sąsiadami wyruszają w długą i naznaczoną przeciwnościami losu podróż….

W moim mniemaniu głównymi bolączkami Pandemii są trzy elementy, które w pojedynkę byłyby spokojnie do przełknięcia, jednak w zestawieniu ich razem w jednej powieści dają efekt znużenia połączonego z irytacją. Już objaśniam w czym tkwi – powtarzam, tylko w moim mniemaniu, bowiem może komuś się to podobać – problem. Na pierwszy plan wysuwa się styl Jany Wagner. Mówiąc krótko, jest on zwyczajnie zbyt oszczędny i miejscami strasznie nijaki, co można odczuć praktycznie na każdym kroku. Może i jest to w jakiś sposób dopasowane do klimatu opowiadanej historii oraz do umiejscowienia akcji, jednak jak dla mnie przebija tu nieudolność autorki do stworzenia dzieła w miarę interesującego (bo przecież język jest prosty), by przyciągało uwagę czytelnika na tyle, by ten chciał przewrócić kolejną stronę. U mnie tego efektu nie było, w konsekwencji czego męczyłem się z Pandemią ponad 40 dni i powieść ta spowodowała we mnie olbrzymi kryzys czytelniczy. Problemem autorki jest również to, że nie była w stanie jednoznacznie zdecydować, czy tworzy (zbyt oszczędną, choć to akurat jest na plus) powieść postapokaliptyczną, czy (momentami niezwykle irytujący i ckliwy) dramat obyczajowy, czy też (dosyć nudnawą i nierówną) powieść drogi. W związku z czym sam czytelnik miota się po lekturze niczym rozbitek dryfujący na rozszalałym morzu, którego końca nie widać, a nadziei na poprawę pogody nie ma.

Drugą – niestety równie istotną – wadą jest główna bohaterka i jej problemy, które za nic nie pasują do rzeczywistości, z którą przyszło się zmierzyć zarówno jej jak i jej bliskim. Otóż, sytuacja tak się potoczyła, że wraz z jej bliskimi w podróż wyjechała była żona Sierioży oraz ich syn. I tutaj zaczyna się cały problem. Od momentu pojawienia się byłej partnerki ukochanego Anny, ta za wszelką cenę postanowiła być upierdliwa, nieznośna, dziecinna, wybuchowa, irytująca i wiecznie nieszczęśliwa. W konkursie na najbardziej irytującego bohatera literackiego główna bohaterka Pandemii wygrywa z taką przewagą, że zostawia innych tego typu bohaterów daleko w tyle. Ja rozumiem, że człowiek może odczuwać potworną zazdrość, czuć się w związku z tym fatalnie i reagować zupełnie irracjonalnie, ale wszystko to, co wyprawiała Anna, przechodzi ludzkie pojęcie. Dlatego też w tym momencie muszę pochwalić autorkę, bo o ile wykreowała doprawdy fatalną postać, o tyle takie zachowania są jak najbardziej prawdopodobne i mimo iż czytelnika strasznie irytują, są wiarygodne i całkiem dobrze wkomponowane w treść. Bo jedno trzeba Janie Wagner oddać – rys psychologiczny większości postaci jest oddany z dużą dbałością o szczegóły oraz wymaganą wiarygodność.

Ostatnia skaza na Pandemii to zakończenie…. Którego tak naprawdę nie ma. Od razu przyszło mi na myśl skojarzenie z pewnym bardzo popularnym polskim pisarzem młodego pokolenia, który lubuje się w tworzeniu mnóstwa historii, rozpoczyna kilka cykli na raz, nie kończąc większości i stosując dokładnie ten sam zabieg, jaki zastosowała Jana Wagner, mianowicie kończąc książkę tak, że czytelnik, ni mniej ni więcej, ale czuje się wystrychnięty na dudka. Ewidentnie czuć, że ostatnia scena zakończona jest nienaturalnie i że najprawdopodobniej powstanie kontynuacja. Bardzo nie lubię takiego pogrywania sobie z czytelnikiem. Co innego, jeśli ten ma szansę się na to przygotować, bo na okładce jest wyraźnie opisana zapowiedź tomu drugiego, bądź jeśli zakończenie nie jest tak po prostu urwane.

Dość już jednak o wadach, bo nie jest tak, że dzieło Jany Wagner usłane jest tylko nimi. Wspomniałem wcześniej o doskonałym wczuciu się w ludzką psychikę i to jest jeden z istotniejszych elementów, dzięki którym przeczytałem w ogóle tę powieść do końca. Kolejną zaletą, niejako powiązaną z dobrym oddaniem aspektów psychologicznych postaci jest to, że bohaterowie zachowują się prawdopodobnie naturalnie, biorąc pod uwagę warunki, w jakich przyszło im żyć. Prawdopodobnie, gdyż nie jesteśmy w stanie tego wiarygodnie zmierzyć z pozycji ciepłego domku, dostępu do Internetu i wypłaty co miesiąc. Podobało mi się również to, że autorka w żadnym momencie nie opisuje genezy powstania apokalipsy, nie bawiąc się w szczegóły dotyczące choroby, walki państwa z narastającym problemem oraz upadku cywilizacji. Wszystko widzimy z perspektywy Anny oraz jej towarzyszy. I wystarczy.

Wiązałem z Pandemią spore nadzieje i niestety zawiodłem się, bo z całej książki za najlepszą uważam okładkę. Jednak Pandemia Jany Wagner z pewnością znajdzie swoich fanów. Nie uważam, by było to dzieło bezsprzecznie złe, bo znam osoby, którym motyw drogi w literaturze sprawia nie lada przyjemność. Autorka w wiarygodny sposób oddała też zmagania grupy w walce o przeżycie w świecie apokalipsy, która tak na dobrą sprawę dopiero się kształtuje. Nostalgiczny i momentami ciężki klimat też z pewnością znajdzie poklask u niektórych czytelników. Zachęcam, żeby na własną rękę przekonać się, czy wizja przedstawiona przez rosyjską pisarkę jest warta uwagi.

Fot.: zysk.com.pl

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

3 Komentarze

  • Proponuję nie sugerować się recenzją. Autor przeczytał książkę w 40 dni, ja w 4 dni. Wstawałem rano i musiałem skubnąć przynajmniej ze 20 stron, bo nie mogłem się oderwać!
    Jak ktoś nie ma zbyt wiele czasu, to lepiej nie otwierać ;)
    pozdrawiam
    j.

    • U mnie było to samo. Przeczytałem w 5 dni i czekam na ciąg dalszy…

  • Połknęłam w 2 dni. Dla mnie świetna

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *