torn shore

Duchowe spalanie – Torn Shore – „Lifeburner” [recenzja]

Wrocławski kwartet Torn Shore zadebiutował rok temu krążkiem Savage, od razu wpisując się do awangardy polskiego hard core’u i szeroko pojętego hałasu, gdzie nie jest obce słowo „eksperymentowanie” tudzież „poszukiwanie”. Ledwie rok później zespół przygotował kolejny cios, zatytułowany Lifeburner, przebijając przy okazji swój bardzo dobry debiut.

Na Lifeburner zespół posuwa się krok dalej, bo gdy jeszcze na Savage zdarzały się zespołowi wściekłe, aczkolwiek regularne w formie strzały, jak  S.T.C. czy +, to na najnowszej propozycji od Torn Shore nie należy się spodziewać takich kompozycji, a przygotować zdecydowanie na bardziej połamane dźwięki, eksplorujące terytoria, które mogą zaprowadzić słuchacza na manowce i pozostawić go w niemałym szoku.

Chociaż już otwierająca kompozycja, Piece of Mine, może przy pierwszym przesłuchaniu sprawić wrażenie, że powyższy akapit jest niczym innym, a zwykłymi bredniami. Rzeczywiście format tego kawałka może się wydawać „piosenkowy”, zwarty, skonsolidowany w jedną, aczkolwiek solidną całość, to mnogość riffów, zmian rytmicznych, radykalnych przełamań, jakie proponują muzycy Torn Shore, może przeprawić o zawrót głowy. Panowie mając na uwadze debiut, jakby podwójnie przyspieszyli, wrzucili wyższy bieg, dorzucili kolejną porcję swojej wewnętrznej wściekłości i agresji i ujawnili ją za pomocą swojej niesamowitej gry na instrumentach. Nie siląc się ani trochę na techniczną ekwilibrystykę, bowiem te dźwięki pomimo swojego hałasu, siły, brzmią naturalnie, każda sekunda następująca po sobie, nie wydaje się wymuszona, a pomimo swojego nieokiełznanego charakteru i poczucia wszechogarniającego szaleństwa – całość wydaje się logiczna i bez zbędnych nut.

https://youtu.be/c20mEKIcksE

Spokojnie, Torn Shore nie tylko gna na złamanie karku, jak w przypadku otwieracza czy kompozycji, jak As Crown Falls czy Rush of Blood. Muzycy lubią zagrać wolniej, z odpowiednim dołem, jak w walcowatym z doskonałymi, smolistymi riffami Destined to Endure czy z rozdzierającym wokalem Wrong Patience. Momentami jest ciężko jak diabli, ołów się leje z głośników, a bas szarpie za przegub (Feathers). Czasami lubią się pobawić dynamiką i serwują przekładańce (All the Things Must Pass), albo proponują brudny, lecz akustyczny przerywnik (Faults).

Do powyższego opisu dodać należy doskonałą produkcję Haldora Grunberga (znany z kręcenia gałkami przy nagraniach Thaw) wydobywającą z Torn Shore niesamowity potencjał i dodatkową moc. No i ekstremalnie krótki czas nagrania tego hałasu, na setkę, powodują, że ciężko o jakąkolwiek inną reakcję po odsłuchaniu tego materiału niż szukanie szczęki po podłodzie, albo reperowanie swoich okularów po tych muzycznych ciosach. Kolejny krążek i kolejny artysta, dzięki któremu potwierdzamy, że w szeroko rozumianym hałasie od dawna jesteśmy klasą światową.

Fot.: Instant Classic

torn shore

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *