Martin McDonagh

Trawiący niepokój – Martin McDonagh – „Duchy Inisherin”

Kiedy Kevin Feige dwoi się i troi, żeby wymyślić stawkę wyższą niż śmierć połowy ludzkiego gatunku do kolejnej części Avengersów, Martin McDonagh zabiera nas na beztroską irlandzką wyspę, gdzie dwóch przyjaciół przeżywa relacyjny kryzys. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom. Duchy Inisherin to pełnowymiarowa czarna komedia, w której McDonagh daje najwyższy popis twórczych umiejętności, nadając pozornie prostej historii zupełnie innowacyjnego i zarazem niezwykle aktualnego znaczenia. 

Na początku sprawa wydaje się wyjątkowo trywialna. Oto dwoje przyjaciół: Pádraic i Colm. Spędzają beztroskie życie na posiedzeniach w lokalnym barze, gdzie najciekawszą nowiną jest to, co wydobyło się o poranku z odbytu kucyka należącego do tego pierwszego. Można rzec: prawdziwa sielanka, jednak pewnego dnia, gdy Pádraic odwiedza Colma w jego domu by, wedle niezachwianej tradycji, razem z nim udać się do pijalni, ten zupełnie go ignoruje. Zdezorientowany Pádraic udaje się więc samotnie do baru, lecz dziwne zachowanie najlepszego kumpla nie daje mu o sobie zapomnieć. Kiedy Pádraic w końcu konfrontuje przyjaciela, spełnia się jego najgorsza obawa. Okazuje się bowiem, że Colm po prostu już go nie lubi.

I w sumie to tyle, choć należałoby raczej rzec: aż tyle, bo przez następne niecałe 120 minut seansu obserwujemy katastrofalne następstwa decyzji Colma, stanowiące płótno, na którym reżyser maluje emocjonalny pejzaż całości. Jestem w szoku, jak sprawnie McDonagh zawiązuje akcję, jednocześnie zarysowując stawkę, o której istotę trudno się spierać. Pádraic jest przecież faktycznie bez wyjścia, bo głupawe pogawędki w barze to całe jego życie, a nawet jego reprezentująca inteligentną część wioski siostra (Cerry Condon) nie jest w stanie przekonać Colma do zmiany swojego postanowienia. Pułapka pozornego narracyjnego banału, tak sprawnie chwytająca widza w swoje sidła od samego początku, sprawia, że razem z naszym protagonistą niczym dzieci od nowa poznajemy, jak dotkliwa dla ludzkiej psychiki bywa rozłąka z bliską osobą. Wieść o zerwanej przyjaźni naturalnie roznosi się po wiosce w mgnieniu oka, a jej konsekwencje, czyli między innymi odrąbanie sobie palców u jednej ręki przez Colma, nie pozostawiają złudzeń co do skali konfliktu.

Ten ponury teatr absurdu na swoich barkach dzielnie trzymają Colin Farrell oraz Brendan Gleeson, wcielający się w role odpowiednio Pádraica i Colma. W ich kreacjach trudno doszukiwać się fałszywej nuty, co nie dziwi, biorąc pod uwagę doceniony przez krytyków Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj z 2008 roku, w którym McDonagh pokazał, co potrafi ten duet pod właściwymi skrzydłami. Na oddzielną notę zasługuje również odtwórca drugoplanowej roli Dominica – Barry Keoghan, w zupełnie spójny i dojmujący sposób opowiadając historię tego młokosa. Dominic, uchodzący za najgłupszego członka wioski (tuż pod nim oczywiście plasuje się Pádraic), snuje się gdzieś pomiędzy wydarzeniami, raz po raz dostając łomot od swojego ojca (Gary Lydon) oraz nieustępliwie szukając prawdziwej miłości. Jest coś urokliwego w skrajnej przaśności, którą odznacza się postać Dominica. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie uronił łzy po słowach: Well, there goes that dream, które chłopak wypowiada do siostry Pádraica po odrzuceniu jego zalotów.

Kiedy zaś Pádraic przeżywa wewnętrzne katusze, uradowany wolnością Colm pisze piosenki. Chce tworzyć, chce coś po sobie zostawić, a swawolne usposobienie Pádraica mu w tym przeszkadzało. Colmowi wydaje się, że przejrzał na oczy. Wyrwał się z bańki nicości, bezsensownej paplaniny oraz niekończącej zabawy i zaczął naprawdę żyć. A może przeciwnie, umierać? Reżyser umyślnie nie daje jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, zmuszając widza do zajrzenia w głąb siebie i znalezienia odpowiedzi właściwej dla jednostki, a nie ogółu.

Opisanie sedna, czy jak kto woli, drugiego dna Duchów Inisherin, to jednak zupełnie inna para kaloszy. Poza jakby uniesioną ponad rzeczywistością wyspą, na której dzieją się perypetie mężczyzn, trwa irlandzka wojna domowa. Jej obecność, choć sprowadzona jedynie do symbolicznych dźwięków artylerii na moment odrywających naszych bohaterów od doczesnych problemów, bez wątpienia odciska na nich swoje piętno na dłużej. Niepewność jutra, iluzja bezpieczeństwa, w końcu zwykły ludzki strach. Niejeden będzie doszukiwał się tu paraleli do współczesnego świata, a bardziej dociekliwi dostrzegą w relacji Pádraica i Colma metaforę irlandzkiej wojny. Obaj mężczyźni, niczym dwie strony konfliktu stopniowo wyniszczające się nawzajem, nie pozostawiają złudzeń co do bezzasadności sporu tak samo w ich relacji, jak na realnym froncie.

Choć Martin McDonagh na ten moment nie może pochwalić się wyjątkowo rozbudowaną filmografią, to już teraz możemy być pewni, że jest to twórca, przed którym subtelności filmowego rzemiosła nie mają żadnych tajemnic. Najnowszy film irlandzkiego reżysera nie należy do seansów łatwych, ba, śmiem twierdzić, że jest to jedno z najtrudniejszych doświadczeń, jakie było mi dane przeżyć przed wielkim ekranem. Duchy Inisherin trzeba po prostu obejrzeć, by na własnej skórze poczuć trawiący niepokój tej cholernej wyspy. Ja, wychodząc z kina, czułem egzystencjalny ból, który do dziś drapie mnie gdzieś w okolicach skroni.

Fot.: Disney

Martin McDonagh

Overview

Ocena
9 / 10
9

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Jaworski

Pasjonat kina, szczególnie tego kameralnego. Aspirujący scenarzysta i jednoczesny student informatyki.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *