Jedna z najlepszych kapel z kręgu rocka gotyckiego w Polsce – Artrosis – na krążku Odi Et Amo potwierdza swoją klasę. Zespół, któremu od lat niestrudzenie przewodzi charyzmatyczna wokalistka i autorka tekstów, Medeah, nagrał płytę, która zadowoli fanów i z pewnością pozwoli zdobyć następnych.
Brzmienie nowej płyty powinno ucieszyć tych, którzy uważają, że Artrosis najlepszą muzykę robił na początku swojej kariery, bo jeśli ktoś spodziewał kontynuacji mocno elektronicznego, skąpanego w klawiszowych feeriach barw Imago z 2011 roku, to się srogo zawiedzie, bo na Odi Et Amo jest mnóstwo ostrych gitar i zadziornego śpiewu Magdaleny Stupkiewicz-Dobosz. Zaniepokojonych uspokojam – na płycie są ponadto lekkie, zwiewne, delikatne balladowe utwory, które rzecz jasna posiadają to, co jest znakiem firmowym Artrosis, czyli wspaniałe melodie.
I mam wrażenie, że płyta poprzez obecność mocnych kawałków, jak i zarówno tych spokojniejszych, sprawia wrażenie dwubiegunowości w pewnym sensie. Początek płyty trochę zwodzi. Bo industrialny Sabat czy ostry, nowoczesny, z pulsującymi klawiszami w tle utwór Nasze Requiem, niekonieczne prezentują to, co spotkamy w dalszej części Odi Et Amo. Medeah w Naszym Requiem śpiewa ostro, zadziornie, momentami zdzierając gardło, jednak pod koniec utwór się uspokaja, tempo zwalnia i wokalistka w tym momencie czaruje słuchacza swoimi niesamowitymi wokalizami. Odium charakteryzuje się wolnym tempem, przestrzenią; oddechu jest więcej, no i tutaj właśnie, w tym kawałku zaczynają się pokazywać piękne melodie Artrosis, które jeszcze niejednokrotnie zachwycą mnie na albumie.
No właśnie. Nie zostało nic to chyba jeden z moich faworytów. Płynie ten utwór na nostalgicznej zagrywce elektrycznej gitary obsługiwanej przez Grzegorza Piotrowskiego, a akustyczne gitary w tle i delikatny, anielski wręcz śpiew Medeah, szczególnie w refrenie, tworzą niezwykłą aurę i przede wszystkim pozostają w głowie na długo. Zaiste, te kompozycje mają też spory potencjał radiowy, jak utwór tytułowy, nieprzypadkowo zresztą wybrany do promocji na singlu. Podobnie rzecz ma się w Imię Nocy – balladowe tempo, delikatne melodie i śpiew Medeah niewątpliwie powodują, że utwór ten jest nielichym materiałem na przebój. Szkoda, że mamy teraz czasy narzucanych z góry playlist i dyktatur wielkich wytwórni przy ich układaniu. Ech, to se ne vrati…
Oczywiście troszkę powodów do narzekania znajdę. Po pierwsze, nie podoba mi się utwór Za późno by śnić. Ciągnie ten kawałek całą płytę w dół, bo jak dla mnie jest zwyczajnie toporny, nudny, industrialne brzmienia pogrywające gdzieś w tle, ani trochę nie ratują sytuacji. Również nie zrobił na mnie wrażenia kończący płytę Laudanum, w którym zespół nie bardzo wiedział, jak ułożyć składniki tej kompozycji, bo obok solidnego brzmienia i mocnego rytmu perkusji, mamy urokliwe partie fortepianu, przy którym w tle słyszymy elektroniczne, nachalne wstawki powodujące, że czuję się skonfundowany. Szkoda, że zespół nie zakończył płyty na Błądzić ludzka rzecz z pięknym solo gitary, będącym motywem przewodnim nagrania.
Będę wracał do tej płyty. Szczególnie do tych kompozycji, w których Artrosis postawili jednak na delikatność i melodyjność utworów. Doceniam jednak powrót do ostrzejszego grania i wypełniania przestrzeni muzycznej przesterowanymi gitarami i mocną perkusją. Dla mnie Odi Et Amo po męczącym, jak dla mnie, Imago to Artorsis, którego chcę słuchać i będę słuchał.
Fot.: cantaramusic.pl
1 Komentarz
A właśnie że kończący Laudanum to debeściak na płycie. Nie wiem czy nie najlepszy utwór artrosis wogóle.