Dziedziczki

Areszt domowy – Marcelo Martinessi – „Dziedziczki” [recenzja]

Nierzadko bywa tak, że najgorszym z możliwych więzień jest nasze własne życie – nasze przyzwyczajenia, utarte schematy, według których działamy, zasady, których się trzymamy, tradycje, których przestrzegamy, sposób myślenia, w jaki wrośliśmy i poza który nie potrafimy się wychylić. Jeśli do tego więzień nie zdaje sobie sprawy z tego, że tkwi w zamknięciu – sytuacja staje się o wiele bardziej skomplikowana. Zdarzają się jednak momenty w życiu człowieka, kiedy jakaś sytuacja, jakieś wydarzenie, z pozoru niewróżące nic dobrego, otwiera nam oczy; niekiedy zmuszając wręcz do świeżego spojrzenia, ale z przymusu tego rodzi się chęć lub nawet konieczność zmian. Dziedziczki, za których reżyserię odpowiada Marcelo Martinessi, opowiadają o takim właśnie więzieniu, ale także o tym przełomowym momencie, który w końcu następuje. Za dystrybucję filmu w Polsce odpowiada Aurora Films, a Głos Kultury objął tytuł patronatem medialnym.

Główne bohaterki nagrodzonego w Berlinie trzykrotnie filmu to Chela i Chiquita – dwie kobiety, od lat żyjące ze sobą w związku, który jednak od pierwszych scen nie wzbudza w widzu uczucia zazdrości. Między bohaterkami nie czuć większej więzi czy chemii, ale nie wynika to z marnej gry aktorskiej lub reżyserskiej nieumiejętności w przedstawianiu emocji, lecz z tego, że uczucie łączące dwie kobiety raczej już się jedynie delikatnie tli aniżeli płonie pełnym życia ogniem. Dom, w którym mieszkają, zdaje się idealnie odzwierciedlać nie tylko ich relację, ale także je same – z pozoru wszystko jest piękne i bogate, ale w gruncie rzeczy dom przypomina raczej skansen niż przytulne wnętrze, w którym domownicy przeżywają piękne chwile. Kryształowa zastawa, lakierowany stół, wartościowe obrazy – to wszystko może i ma swoją cenę, ale tworzy wnętrze raczej zimnie, ciemne i pełne schematów, będące jedynie cieniem swojej dawnej świetności. I podobnie rzecz ma się z Chelą i Chiquitą – obie najlepsze lata zdają się mieć za sobą, ale żadna z nich nie zamierza się do tego przyznać. Ta pierwsza, przepełniona obawami przed tym, co ludzie pomyślą o tym, że wyprzedają majątek, tkwi zamknięta w domu, przytrzymywana przez rytuały i przyzwyczajenia, malując obrazy i pogrążając się w – najprawdopodobniej – tęsknocie za dawnymi czasami. Ta druga natomiast zdaje się nie zauważać nawet problemów finansowych, w jakie obie popadły – a jeśli je zauważa, to nie zamierza się nimi przejmować. Korzysta z życia, chodząc na przyjęcia, spotykając się ze znajomymi – jakby życie w splendorze wcale nie dobiegało końca.

Wszystko jednak ulega zmianie, kiedy długi Chiquity doprowadzają do tego, że oskarżona o defraudację, ląduje w położonym niedaleko więzieniu dla kobiet. Trzeba na początku zaznaczyć, że nie jest to do końca takie więzienie, jakie rysuje się przed oczami fanom takich produkcji jak chociażby Orange is The New Black. Z tych nielicznych scen, w których widzimy Chelę odwiedzającą swoją życiową partnerkę, owo więzienie jawi nam się dość… pozytywnie, choć chaotycznie. Ma na to wpływ również fakt, że jeśli weźmiemy pod uwagę, że w pewnym metaforycznym sensie, obie tkwią teraz w więzieniu, to Chiquita, przebywająca w tym dosłownym, zdaje się mieć więcej swobody niż Chela – zamknięta w celi własnego wycofania, niezaradności i osamotnienia; przebywająca w specyficznym rodzaju aresztu domowego. Jednak do czasu – bowiem pójście ukochanej za więzienne kraty jest właśnie tym przełomowym momentem w życiu kobiety, który sprawia, że bohaterka grana przez Anę Brun zaczyna powoli wyswobadzać się i nabierać śmiałości. Zaczyna zastanawiać się, czego chce od życia i czy cokolwiek z tych rzeczy jest w zasięgu jej ręki.

Trzeba zaznaczyć w tym miejscu, że na początku Chela nie jest postacią, która wzbudza naszą sympatię. Zwłaszcza, kiedy pierwsze sceny zestawiają ją z wesołą, korzystającą z życia Chiquitą, jej partnerka jawi nam się jako ta markotna, wycofana, narzekająca, bez życia… ale jednocześnie pełna jakichś niewypowiedzianych pretensji i żali. Z czasem jednak coraz bardziej się do niej przekonujemy i zaczynamy dostrzegać, jak mocno wpłynęło na nią więzienie, które najprawdopodobniej stworzyła sobie sama przy pomocy partnerki. Widz zaczyna poznawać lepszą stronę Cheli kiedy ta odżywa, co dzieje się dzięki – w zasadzie czystemu – przypadkowi. Kiedy starsza sąsiadka prosi o podwiezienie na spotkanie z koleżankami, kobieta na początku nie chce przyjąć od niej pieniędzy. Później jednak staje się to normą, a z usług Cheli jako kierowcy zaczynają korzystać kolejne kobiety, które – jak dowiadujemy się mimochodem – swój status zawdzięczają tak zwanemu dobremu urodzeniu lub korzystnemu zamążpójściu. Bohaterka nie dość, że zaczyna zarabiać pieniądze (nawet jeśli nie są to krocie), to również – co ważniejsze – zaczyna się usamodzielniać i wychodzić do ludzi. Wraz z tym pojawiają się natomiast myśli o własnych potrzebach. Spory wpływ na to ma pojawienie się w życiu Cheli pewnej młodszej od niej kobiety, którą również podwozi swoim samochodem.

Dziedziczki to wbrew swojej pozornej prostocie dzieło pełne metafor i symbolicznych wydźwięków poszczególnych scen czy wydarzeń. To, że główne bohaterki są parą homoseksualną, nie ma jednak w zasadzie większego znaczenia – tak naprawdę na ich miejscu mogłoby być dwoje jakichkolwiek ludzi, których związek jest na etapie wypalenia się, tworzą go dwie skrajne osobowości, a jedna z nich zaczyna odkrywać, że może uwolnić się z czegoś, o czym nie podejrzewała, że może być jej więzieniem. Film Martinessiego płynie wolno, ale daleko mu do sennego klimatu – poszczególne sceny są dobrze przemyślane, a ciasne pomieszczenia utrzymane często w półmroku oddają życie głównej bohaterki. Ważne jest tutaj niemal wszystko, na co spojrzymy – dom i poszczególne jego elementy wystroju, samochód, który okazuje się ucieczką Cheli, więzienie, w którym przebywa Chiquita, małe natręctwa głównej bohaterki, o których dowiadujemy się, kiedy pokojówka zostaje pouczona, jaką colę ma podawać swojej pracodawczyni i jak dokładnie mają stać ustawione na tacy szklanki i filiżanki. Zdaje się, że życiem Cheli zawsze rządziły pewne reguły i schematy, brakowało w nim swobody i impulsywności.

Na szczęście reżyser nie popada w nadmierną ekstazę nowym życiem swojej bohaterki i nie próbuje wmówić swojemu widzowi, że zmiany są czymś łatwym, i czymś, co od razu zmienia nasze życie na lepsze. W Dziedziczkach obserwujemy bardzo powolny proces, właściwie zalążek zmian, które w życiu Cheli zadzieją się tak naprawdę już poza kadrem, w fikcyjnym świecie przedstawionym, do którego nasze oczy już nie będą miały dostępu. Stąd również otwarte zakończenie, które można, ale nie trzeba, interpretować na wiele sposobów. Ważne jest w związku z całą symboliką filmu i jego niedosłownością, by oglądać Dziedziczki uważnie, nie spiesząc się – to pozwoli nam nie tylko na baczniejsze obserwowanie poczynań reżysera i głębsze zrozumienie przedstawianej historii, ale również na docenienie aktorstwa Any Brun, bo – nie ukrywajmy – to właśnie ona dźwiga na swoich barkach niemal cały aktorski ciężar tej produkcji. Kobieta bardzo dobrze zagrała bohaterkę stłamszoną, wycofaną i uzależnioną – zarówno od drugiej osoby, jak i od pewnego stylu życia, bez którego trudno jej się odnaleźć i funkcjonować. Jej oszczędna mimika i ekspresja nie wynikają z niewystarczającego warsztatu, lecz ze zrozumienia roli, w jaką przyszło się jej wcielić.

Dziedziczki to pełnometrażowy debiut Marcelego Martinessiego i myślę, że już teraz nie żałuje on, że padło właśnie na tę historię. Wielu widzów powinno docenić niedosłowną opowieść o kobiecie, która zaczyna nie tylko dostrzegać kraty wokół własnej osoby i własnego życia, ale także nieśmiało próbuje je wyłamać.

Fot.: Aurora Films

Dziedziczki

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *