Caren Coltrane Crusade

Dzwoń, dzwoneczku… – Caren Coltrane Crusade – „The Bell” [recenzja]

Trójmiejska formacja Caren Coltrane Crusade na swojej debiutanckiej płycie The Bell zaprasza słuchacza w rejony marzeń i snów, które nie zawsze muszą oznaczać coś oczywistego.

Nieco enigmatyczny wstęp bierze się z tego, że w muzyce Caren Coltrane Crusade rzadko kiedy uświadczymy światła, a raczej należy nastawiać się na kąpiel w mroku, zachowaną w konwencji nie tyle koszmaru, co czegoś nieuchwytnego, pewnej groźby wiszącej nad nami, ciężkiej do zobrazowania, do opisania, ale dającej do zrozumienia, że ona cały czas jest obok i zagraża nam i naszemu bezpieczeństwu.

No i ten przewijający się przez całą płytę upiorny dźwięk dzwonu, dzwonków, dzwoneczków… Trio Caren Coltrane Crusade doskonale przygotowali się do stworzenia i nagrania debiutu, tworząc intrygującą całość i koncept, który w zalewie debiutów na polskiej scenie wyróżnia się i intryguje. Zespół w składzie Marzena Wrona, Marek Kaczerzewski oraz Piotr Abraham nie daje się również zaszufladkować stylistycznie. Słyszymy tu mnóstwo elektroniki, ambientu, popu, a gitara tudzież perkusja są pomostem do świata rocka. Do tego dodajmy głos wokalistki, Marzeny Wrony – wszechstronny, raz konwencjonalny, często przyjmuję rolę kolejnego instrumentu.

Ta płyta płynie sobie, nie śpiesząc się nigdzie, minuta po minucie zapraszając słuchacza w swój niepowtarzalny świat. Kompozycje często są zbudowane na zasadzie powolnej erupcji dźwięków, jak w The Kitchen Table, gdy Marzena Wrona zaczyna od szeptu do delikatnych nut muzyki, po mocny, siłowy głos, towarzyszący potężnej, przytłaczającej ścianie dźwięku. Momentami szumy, trzaski, bliżej nieokreślone dźwięki towarzyszą całej kompozycji, jak w przypadku Trace of Human czy w intensywnym, gęstym Wars. Ale trzeba oddać to Caren Coltrane Crusade, że te dźwięki idealnie trafiają w słuchacza, zapraszają do muzycznej podróży z zespołem i zaskakująco układają się w jedną całość.

Caren Coltrane Crusade - To the heart of the bell

Momentami potrafi być piosenkowo, niemal sielsko, jak w To The Heart Of The Bell. Tutaj oprócz zwiewnych, niebanalnych melodii słyszymy kolejne, wokalne popisy Marzeny Wrony, pokazującej skalę i możliwości swojego głosu. Na przeciwnym biegunie stoi najdłuższy na płycie, ambientowy, hipnotyzujący słuchacza Paradise Days, które zresztą wyróżnia się brzmieniem na płyciew porównaniu do innych utwoówy. Nie znaczy to, że płyta jest nieróżnorodna, bo jest; ilość dźwięków początkowo potrafi z lekka przytłoczyć. The Bell należy dać parę przesłuchań, aby odkryć urodę tej muzyki, wtedy czuć, że ten album jest skrojony i napisany jako przemyślana od a do z całość.

Caren Coltrane Crusade swoim debiutem pięknie zaczęli muzyczny rok 2016.

Fot. Lynx Music

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *