Faith No More

Biograficzna niespodzianka – Maciej Krzywiński – „Faith No More. Królowie życia (i inne nadużycia)” [recenzja]

Maciej Krzywiński uraczył fanów zespołu Faith No More nie lada niespodzianką. Spod jego pióra wyszła bowiem nieautoryzowana biografia tej kapeli zza oceanu. O ile mi wiadomo, jest to pierwsza i zarazem jedyna publikacja w naszym języku, dokładnie opisująca dzieje Pattona, Bottuma, Goulda, Bordina i Hudsona oraz ich wspólnego tworu. Faith No More jest moim ulubionym zespołem wszechczasów, bardzo ucieszył mnie więc fakt, że ktoś w końcu postanowił wydać książkę na ten temat. I to na dodatek tym kimś okazał się nasz rodzimy autor, który odwalił naprawdę kawał dobrej i ciężkiej roboty, zbierając do kupy wszystkie te fakty i informacje składające się na Królów życia (i inne nadużycia) – bo taki tytuł nosi owa publikacja.

Mimo że Faith No More jest, jak wspominałem, moim ulubionym zespołem, nigdy nie wczytywałem się specjalnie w wywiady z jego członkami ani żadnego rodzaju notki biograficzne. Znałem podstawowe fakty, a poza tym liczyła się przede wszystkim muzyka. Dlatego też duża część faktów zawartych w książce Macieja Krzywińskiego była dla mnie zupełną nowością. Autor znany jest głównie jako redaktor i recenzent muzyczny, piszący między innymi dla Metal Hammera. Co go podkusiło, aby napisać pełnoprawną (choć nieautoryzowaną) biografię zespołu? Nie wiem, ale chwała mu za to.

A wszystko zaczęło się w San Francisco, na początku lat osiemdziesiątych, kiedy to zawiązała się grupa Faith. No Man złożona z wokalisty i gitarzysty Mike’a Morrisa oraz Billy’ego Goulda dzierżącego gitarę basową, Roddy’ego Bottuma za klawiszami keyboardu i Mike’a Bordina grającego na perkusji. Jak widać, już od samego początku główny trzon zespołu – Gould, Bottum, Bordin – był niezmienny przez wszystkie te lata. Faith. No Man nie utrzymało się jednak długo na powierzchni, chłopaki dosłownie porzucili Morrisa, którego mieli serdecznie dość i założyli własną kapelę, nazwaną na przekór Faith No More. Na stanowisku gitarzysty zatrudniony został Jim Martin, a za mikrofonem stanął Chuck Mosley, który również nie utrzymał się długo na swoim stanowisku, bo po nagraniu zaledwie dwóch płyt został zastąpiony niezwykle charyzmatycznym i kreatywnym młodym człowiekiem z małej mieściny. Ów młodzian nazywał się Mike Patton, a reszta jest już historią.

Królowie życia (i inne nadużycia) przepełnieni są całą masą naprawdę wartościowych ciekawostek, a niektóre z nich naprawdę zaskakują. Wiedzieliście na przykład, że Jim Martin – pierwszy gitarzysta FNM z prawdziwego zdarzenia, kumplował się z James Hetfieldem i Cliffem Burtonem z Metalliki? Zresztą nawet Martin, Burton i Mike Bordin grali w jednym zespole. Albo, że w czasach, kiedy Faith No More było jeszcze na etapie poszukiwania wokalu, wśród kandydatów, którzy przewinęli się przez próby, była między innymi Courtney Love (obecnie znana głównie z bycia wdową po Kurcie Cobainie). Chwalebny jest fakt, że pan Krzywiński poświęcił równie dużo miejsca wszystkim członkom Faith No More, dryfując także w rejony pobocznych projektów każdego z muzyków. Nie ukrywam jednak, że najciekawsze (i najzabawniejsze) okazały się dla mnie rozdziały poświęcone Pattonowi, którego uważam za najlepszego wokalistę wszechczasów. Mike właściwie od początku nie dawał sobie w kaszę dmuchać, a cynizm, sarkazm i czarny humor wprost wylewały się z jego postaci. Nie bez powodu nazywany był też gówiennym terrorystą – jego epizody „fekalne” może i nie były najwyższych lotów, ale rozbawiły mnie do łez (szczególnie sposób, w jaki zemścił się na niepokornej publiczności, podczas jednego z występów Mr. Bungle – nie będę tu przytaczał całej historii, bo jest przezabawna i szkoda byłoby ją zepsuć krótkim opisem; zainteresowanych odsyłam do książki).

Aż trudno uwierzyć, że muzykom zupełnie odbiegającym od „rockowych” standardów, których historia i rozpad nie wiążą się ani z żadną tragiczną śmiercią, ani niewybaczalnymi kłótniami, ani z problemami natury alkoholowej czy innymi używkami (poza krótkim epizodem z heroiną, który zaliczył Roddy Bottum), udało się stworzyć tak potężny i wpływowy zespół, mający oddanych fanów, którzy dadzą się za nich pokroić. Wielki powrót Faith No More był wspaniałą niespodzianką dla całego muzycznego świata, a ja sam mogę pochwalić się, że oglądałem ich na żywo, podczas pierwszego, po ponownym zjednoczeniu, koncertu w Polsce (na gdyńskim Open’erze w 2009 roku) i było to najlepsze muzyczne doświadczenie, w jakim miałem okazję brać udział. Z kolei książka Macieja Krzywińskiego również okazała się bardzo przyjemną niespodzianką i wypełniła ogromną lukę (o której istnieniu pewnie nawet niewielu wiedziało) w muzycznych biografiach dostępnych na naszym rynku. Jedyny zarzut, jaki mam do autora, to fragmenty, w których stara się być zbyt zabawny. Pan Maciej płynie na fali, po czym okrasza cały akapit jakimś kiepskim żartem, tak suchym, że nie sposób go przełknąć. Takich sytuacji w Królach życia jest sporo (że nie wspomnę już o podpisach do zdjęć), mimo wszystko jednak lekturę uważam za wartościową i bardzo ciekawą, szczególnie dla takiego maniaka Faith No More, jak ja. W głowie ułożyły mi się puzzle, obrazujące o wiele większy wycinek historii zespołu niż ten, który znałem do tej pory, a Królowie życia (i inne nadużycia) zainicjowali po raz kolejny w moim życiu etap nałogowego odtwarzania płyt Faith No More.

[buybox-widget category=”book” name=”Faith No More. Królowie życia (i inne nadużycia)” info=”Maciej Krzywiński”]

Fot.: Wydawnictwo In Rock

Faith No More

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Aktualnie wiekowy student WoFiKi. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *