zbrodnie grindelwalda

Gdzie te zwierzęta? – David Yates – „Fantastyczne zwierzęta. Zbrodnie Grindelwalda” [recenzja]

Fantastyczne zwierzęta. Zbrodnie Grindelwalda jest to już druga odsłona tej serii na podstawie scenariusza J.K. Rowling, lecz nie wystarczy samo nazwisko, aby druga część odniosła taki sam triumf jak to było w przypadku jedynki. David Yates podjął się tego wyzwania, ale wszyscy wiedzą, jak to jest z tymi kontynuacjami – oczekiwania zawsze są zawyżone. Nadszedł czas, aby wyciągnąć nasze zakurzone różdżki, odświeżyć znajomość niektórych zaklęć i przypomnieć sobie, co było naszym Patronusem. Mimo iż zaklęcie Lumos dalej wychodzi mi bezbłędnie, Patronus ukazuje się na zawołanie, to z różdżką pojawił się pewien problem. Uznam, że z jej strony był to wyraz młodzieńczego buntu, chociaż pewnie sama byłabym wściekła, gdybym kurzyła się w szafie przez prawie dwa lata. Ku mojemu zadowoleniu, Niuchacz odnalazł mój „patyk”, ale w ramach handlu wymiennego musiałam mu oddać dwa złote medaliony po prababci czarownicy. Ale różdżka jest już u swojej właścicielki!

Wszyscy jesteśmy już przyzwyczajeni do towarzystwa mugoli, zwłaszcza w postaci szefa, który rzuca nam na biurko kolejne „Kilimandżaro” papierkowej roboty, lecz czasami nadchodzi ten pewien impuls, który karze nam wszystko rzucić i powrócić do pierwotnych (i magicznych) korzeni. Na (nie)szczęście na wolność wydostaje się groźny czarnoksiężnik Grindelwald, a nam przyjdzie ponowny zaszczyt towarzyszenia naszej starej „ekipie” w kolejnej misji ratunkowej.

Akcja filmu osadzona jest w 1927 roku, kilka miesięcy po wydarzeniach z pierwszej części filmu, jednak tym razem żegnamy się z Nowym Jorkiem i przenosimy się na Stary Kontynent, szczególnie do słynnego miasta zakochanych – Paryża. Gellert Grindelwald (Johnny Depp) zbiera sojuszników, by zrealizować swój plan zdobycia władzy w świecie istot niemagicznych. Chora obsesja czarodzieja na punkcie wyższości zdobywa coraz więcej zwolenników, jednak sam koncept i pragnienie nie wystarczą – potrzebna jest decydująca broń. Z tego powodu główny prowokator zmierza do Paryża, aby tam zdobyć poparcie Credenca Barebona (Ezra Miller) – tytułując inaczej – Obskurodziciela. Na drodze Grindelwalda staje jego przyjaciel z czasów młodości (i nasz ulubiony nauczyciel) Albus Dumbledore (Jude Law), jednak z przyczyn osobistych nie może wziąć udziału w bezpośrednim starciu z czarnoksiężnikiem. Tutaj z pomocą przychodzi dobrze znana nam postać – Newt Scamander (Eddie Redmayne). Odtąd zaczyna się prawdziwa walka z czasem, gdyż nie tylko oni pragną dotrzeć pierwsi do Credenca. I nie każdy z łowców pragnie mieć go żywego.

Drugą odsłonę można określić mianem „powrotu do źródeł”, gdyż w wielu kwestiach nawiązuje do sagi Harry Potter, a widok nieobcych nam sal lekcyjnych poruszy serce niejednego absolwenta Hogwartu. Znajoma scenografia czy wprowadzenie poniektórych bohaterów wzbudzi u widza uczucie nostalgii, a wszystko to doprawione zostało znakomitymi efektami wizualnymi, które imponowały już w pierwszej części filmu. Właśnie sceneria i charakteryzacja są jednymi z najmocniejszych punktów całej odsłony. Wizerunek Paryża z okresu międzywojennego przedstawiony został w sposób bardzo obrazowy, wręcz czujemy te lata ubiegłego wieku, mając ochotę choć na chwilę cofnąć się w czasie i poczuć się uczestnikami epoki, którą teraz lubimy określać mianem vintage. Ogromne wrażenie robi Francuskie Ministerstwo Magii, które zostało stworzone z ogromną precyzją, a dominacja stylu art deco dodaje wyrafinowanego smaku, tworząc efekt lekkości i finezji, nawet w odniesieniu do tak monumentalnego gmachu. Na wielkie uznanie zasługuje (i to chyba bez większego zaskoczenia) Johnny Depp, mimo że z początku postać Gellerta wydawała się nieco bezpłciowa,  jednak owo wrażenie było spowodowane skupieniem akcji na osobie Newta Scammandera i Albusa Dumbledora, a udział Deppa był ograniczony do kilku pojedynczych scen. Aczkolwiek, wraz z rozwojem fabuły, jesteśmy systematycznie „karmieni” obecnością wyznawcy hegemonii czarodziejów czystej krwi, który ujawnia coraz to więcej szczegółów swojego osobliwego (i wręcz chorego) zamiaru. Johhny Depp w tym przypadku okazał się stworzony do roli sfiksowanego psychola i, bądźmy szczerzy, w takich kreacjach kochamy go najbardziej.

Przedtytuł Fantastyczne zwierzęta stał się tutaj niewielkim nadużyciem, gdyż obecność tych magicznych osobliwości została ograniczona do jednego „zejścia do walizki”  i dwóch nowych gatunków, z czego jeden dostał swój epizod trwający niecałe 5 minut. Nie zmienia to faktu, że od strony technicznej robią piorunujące wrażenie… jednak dla fanów pierwszej części serii będzie to wielkie rozczarowanie. Cała dramaturgia skupiona jest na poczynaniach tytułowego bohatera, lecz nie brakuje wielu odchyleń od głównego wątku – wręcz balansujemy: od historii Newta do Dumbledora; po drodze sprawdzimy, co robi Leta Lestrange, gdzie spaceruje Quennie, no i może napijemy się kawy z Tiną, a jak starczy czasu, to jeszcze zajrzymy do tego Grindelwalda. Całe przeładowanie działa tylko na niekorzyść produkcji – większość z nich można potraktować jako niepotrzebne zapychacze, szczególnie nowa, wprowadzona postać, Yusuf Kama. Jest po prostu zbędny i nie odgrywa istotnej roli dla fabuły Fantastycznych zwierząt.

Dzięki wydaniu DVD otrzymujemy dodatkowy fragment wideo zza kulis, gdzie jesteśmy świadkami procesu tworzenia Francuskiego Ministerstwa Magii. Przedstawiono nam poszczególne etapy: od metaforycznego „wylewania fundamentu”, po udoskonalanie wszystkich niuansów, które uszlachetniają całościowe wyobrażenie. Widzimy, że nie tylko moc grafiki komputerowej tworzy niebywałe piękno, ale tradycyjne rzemiosło niesie za sobą magię, której nie odtworzą żadne komputery. Każdy element – od rzeźby po krzesła, koperty czy wzór na podłodze – został wykonany przez grupę biegłych artystów, dzięki czemu nie tylko wzbogacili świat kinematografii o kolejną scenerię, ale stworzyli prawdziwe Ministerstwo. Efekt końcowy wyszedł fenomenalnie i wiarygodnie i wiem, że niejednokrotnie płyta wróci do odtwarzacza, by ponownie czarować magią Paryża z XX wieku.

Dzieło można potraktować jako przedmowę do trzeciej części, bowiem całą zawartość stanowi „odkrywanie” – idea Gindelwalda, jego stosunki z Albusem, kim jest Credence i pochodzenie Nagini, przez co nie możemy się spodziewać po tym filmie wielu fajerwerków i epickich batalii pomiędzy dobre a złem. Mimo że cała historia rozwija się powoli (jak umiejętności adoratorskie Scamandera), to dla fanów uniwersum Harry’ego Pottera jest to pozycja, obok której nie można przejść obojętnie. Warto się nią zainteresować, choćby z czystej „wierności” wobec twórczości J.K Rowling, jednak nie można mieć w tym przypadku zbyt wysokich oczekiwań. Fantastyczne zwierzęta. Zbrodnie Grindelwalda stawia głównie na koncept zrozumienia bohatera, odkrywanie przeszłości i lojalność w czasie ponadludzkiego zwątpienia w dotychczasowe idee. Brak bezpośrednich starć pomiędzy potężnymi magami może odebrać nutę dramatyzmu całej ekranizacji, jednak może jest to tylko preludium do czegoś wielkiego, czym uraczy nas kolejna odsłona (premiera przewidziana na rok 2020). Scenografia i efekty specjalne jak zawsze zajmują najwyższe miejsce na piedestale, a obsada nie zawodzi pod każdym względem. Jednak po seansie widz pozostaje z lekkim niedosytem (pomimo zakończenia, które powala na kolana!).

Fot.: Galapagos/Warner Bros. Entertainment

zbrodnie grindelwalda

Write a Review

Opublikowane przez

Natalia Trzeja

Piszę, więc jestem. I straszę w horrorach. Bu.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *