Konające zwierzę

Fatalne zauroczenie – Philip Roth – „Konające zwierzę” [recenzja]

Jeśli tak samo jak ja odkrywacie Philipa Rotha od momentu ponownego publikowania przez Wydawnictwo Literackie książek tego autora w ślicznie minimalistycznej serii, to nie zdziwi Was fakt, że może on uchodzić za drobnego świntucha. Wszak rozpoczynający cykl wznowień Kompleks Portnoya był erotyczną spowiedzią narratora (a jak twierdzą fani teorii spiskowych również samego Rotha), w którym wulgarność i ekshibicjonizm stykają się z empatią wobec człowieka wewnętrznie złamanego i zagubionego. I jak się domyślacie, Konające zwierzę to bardzo podobna lektura – podstarzały Casanova czerpał przyjemności z romansowania ze studentkami, lecz do czasu, bo nawet David Kepesh, tak doświadczony w niezobowiązującym seksie oraz wypieraniu zaangażowania i wszelkich głębszych uczuć, w końcu przegrywa.

Gdybym był ekspertem od relacji damsko-męskich, to powiedziałbym, że kobiety od tego starucha powinny zwiewać. Facet, po którym jasno widać, że dąży tylko do tego, aby zaciągnąć je do łóżka? Widocznie się mylę, bo taki David Kepesh bardzo dobrze radzi sobie z płcią przeciwną, a one też zdają się rozumieć zasady gry – narrator i główny bohater w jednym ani razu nie wspomina sytuacji, kiedy kobieta nęka go telefonami i dąży do zacieśnienia relacji; wręcz przeciwnie, grzecznie wychodzi rano do domu. Dostęp do – wybaczcie za określenie – zasobów główny bohater ma, ponieważ jest wykładowcą na jednej z uczelni i całkiem popularnym krytykiem literackim, przez co potrafi zwrócić na siebie uwagę ślicznotek. Od kiedy opuścił rodzinę wraz z rewolucją seksualną lat sześćdziesiątych, jego życie jest wiecznym polowaniem – David Kepesh szybko potrafi ocenić, która dziewczyna będzie chętna pójść ze starszym panem do domu i zostać na śniadanie. Tak jest i w przypadku, gdy jako 62-latek wypatruje na auli 24-letnią Consuelę.

Jako czytelnicy śledzimy opowieść Davida Kepesha o tym, jak relacja z Consuelą Castillo stopniowo zrównywała z ziemią jego dotychczasowe poukładane i nieskrępowane żadnymi barierami życie. Od początku jesteśmy świadomi tego, że Konające zwierzę to historia człowieka przegranego. Jego fascynacja córką kubańskich imigrantów przerodziła się w zalążki czegoś, czego David Kepesh nie chciał już czuć – uczucia, zaangażowania, chorobliwej zazdrości. Nie ma tu mowy o miłości, narrator jak ognia unika tego określenia, ale z lektury łatwo wywnioskować, że dla Consueli stracił on głowę. A pada z ust Kepesha jedno wspaniałe zdanie, które chyba on sam powtarzał sobie za każdym razem, niestety nieskutecznie: W zauroczeniu lepiej nie myśleć zbyt wiele, tylko napawać się samym zauroczeniem. Gdy tylko nastąpiło zwolnienie blokady, gdy tylko lawina myśli ruszyła, bohater już wiedział, że jest zgubiony. Na pewno znacie to uczucie, gdy zamartwiacie się na śmierć: gdzie on/ona poszła? Z kim się teraz spotkała? Czego ode mnie oczekuje? To znaczy, że zaczyna Wam zależeć, że czujecie chorobliwą zazdrość i strach – czasami paranoiczny – przed utratą drugiej osoby. Oczyszczająca rozmowa zwykle by wystarczyła, ale nie w przypadku Davida Kepesha który wie, że on i Consuela to dwa zupełnie różnie światy z dwóch różnych epok.

Philip Roth nie byłby sobą, gdyby nie rozciągnął płaszczyzny powieści na kilka pobocznych historii, które może niekoniecznie mają znaczenie dla opowieści o roli Consueli w życiu Davida Kepesha, ale o nim samym mówią bardzo wiele. Przyznać trzeba, że jak na tak krótką powieść (raptem 170 stron), autor Amerykańskiej sielanki zmieścił tu bardzo dużo wtrętów. To bardzo charakterystyczne dla Rotha: wątek poboczny tak go wciąga, że aż ma się wrażenie, że czasami zapomina, jaki był pierwotny plan powieści, że tu Consuela powinna stać na piedestale, bo przecież chcemy wiedzieć, jak ten romans się skończył! On jednak opowiada i opowiada o relacjach Kepesha ze swoim synem, a także o pewnej dziewczynie, która na kampusie uniwersyteckim rozpoczęła ruch rozpusty. To wszystko jest dla opowiadającego Davida Kepesha ważne, bo zbudowało jego dotychczasowe poglądy, a dla mnie było istotne na tyle, że pozwoliło mi lepiej zrozumieć tę postać jako człowieka z krwi i kości – człowieka, który postanowił konsekwentnie podążać obraną ścieżką, chociaż moralnie jest ona kontrowersyjna; człowieka, który mimo wszystko jest wrażliwy i dba o komfort drugiej osoby i nie jest szowinistyczną świnią, która wykorzystuje kobiety, a następnie je porzuca. Dzięki temu Konające zwierzę rzeczywiście sprawia wrażenie snutej historii, której słuchamy, siedząc naprzeciwko narratora, któremu przez grzeczność i sympatię nie ucinamy wpół zdania, aby wreszcie przeszedł do konkretów. To opowieść, którą się chłonie, dzięki której tym bardziej wyczekujemy finału, który przecież musi, musi być wstrząsający.

I wstrząsający jest, nawet jeśli doskonale wiedziałem, co ostatecznie spotka Davida Kepesha (ekranizacją Konającego zwierzęcia jest Elegia, bardzo dobry film, który zresztą sobie odświeżę po lekturze). Niesamowita siła słów Philipa Rotha, który niezapowiedzianie i brutalnie stawia nas przed naszą własną śmiertelnością, kiedy objawia bez owijania w bawełnę, jak kruche jest życie… Ostatnie trzydzieści stron czytałem z zapartym tchem, notując sobie co istotniejsze zdania. Wtedy przemawia już nie Kepesh perwersyjny, który wcześniej potrafił mówić o gwałcie oralnym czy spijaniu płynów menstruacyjnych, tylko Kepesh stłamszony, który przez całe życie unikał pętających go relacji, aby ostatecznie, na starość, otrzymać od życia potężny cios, który jest gwałtem na nim samym. I tu nawet nie chodzi o to, żeby pokazać, że świat jest piękny, a życie krótkie i trzeba coś z tym zrobić; Roth nie był i nie jest moralizatorem, który z tragicznej historii stara się wysupłać światełko w tunelu dla wszystkich cierpiących. W Konającym zwierzęciu (jak i w innych jego powieściach, które miałem okazję dotychczas czytać) po raz kolejny pokazuje, że duchy przeszłości, duchy dawno dokonanych wyborów w końcu nas dościgną. David Kepesh, miłośnik kobiecego ciała, który przez tyle lat żył w szczęściu i spokoju, ostatecznie został pokonany przez własną fascynację, a bolesna myśl, która raz wykiełkowała – świadomość swego upadku i zdanie sobie sprawy, że poprzednie czyny nieodwracalnie go zmieniły – pozostają w człowieku nieśmiertelne aż do końca. Philip Roth świetnie skonstatował, że takich pomyłek przecież lękamy się najbardziej.

Fot.: Wydawnictwo Literackie

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *