firefly lane

Nie zabieraj mi całego kocyka – Maggie Friedman – „Firefly Lane”, sezon 1 [recenzja]

Przyjaźń to piękna, ale czasami także cholernie ciężka sprawa. Potrafi zdziałać cuda, ale i okropnie zranić. W zasadzie niewiele różni ją od miłości, a potrafi być nawet silniejsza i mocniej nacechowana emocjami różnego rodzaju – nierzadko tymi skrajnymi. Przyjaciołom potrafimy wybaczyć więcej niż ukochanym (choć to też nie jest reguła). Czy jest możliwa przyjaźń na całe życie? Mówi się, że kto przestał być twoim przyjacielem, nigdy nim nie był, ale myślę, że to niesprawiedliwe i powierzchowne potraktowanie problemu. I bardzo ogólne. A przecież każda przyjaźń jest inna. Niektóre potrafią wybuchnąć z całą siłą pomiędzy dorosłymi już osobami i dzięki pominięciu etapu nastoletnich dramatów, okazują się trwalsze i bardziej dojrzałe. Niektóre zaczynają się między dziećmi i nastolatkami i trwają przez następne lata. Tak jak przyjaźń Kate i Tully. Dwóch dziewczyn z Firefly Lane, które los postanowił postawić na swojej drodze, jakby zdawał się wiedzieć, że właśnie siebie nawzajem potrzebują. Ale czy na pewno?

Kate Mularkey ma kochających się rodziców i starszego brata. W jej życiu zdaje się brakować większych problemów, ale przecież 14-letnia dziewczyna nie może nie mieć żadnych trosk, w końcu to „przywilej” bycia nastolatką. Problem w tym, że Kate nie ma przyjaciół, co więcej – jest raczej jedną z tych szarych szkolnych myszek, na którą chłopcy nie zwracają uwagi, a rówieśniczki, jeśli już na nią spojrzą, to raczej po to, by wyśmiać jej strój lub okulary. Kate miała kiedyś przyjaciółki, ale kiedy te zaczęły być popularne, odsunęły Mularkey na bardzo zapomniany i zakurzony tor. I wtedy do domu tuż obok wprowadza się Tallulah Hart z mamą. Ona również na pierwszy rzut oka powinna być szczęśliwą nastolatką, której można pozazdrościć. Po pierwsze jej pewność siebie i niepodważalna uroda i urok osobisty sprawiają, że chłopcy pragną się z nią spotykać, a dziewczyny przyjaźnić. W dodatku mama wcale jej nie kontroluje i dziewczyna może robić, co chce – nie ma szlabanów ani żadnej kontroli. Szybko jednak okazuje się, że nastolatka, która przez lata była porzucana przez matkę hippiskę i wychowywana przez babcię, nie czuje się wcale taka szczęśliwa pod dachem kobiety, która wiecznie jest pijana albo naćpana. Która wiecznie przynosi jej wstyd i na temat której Tully woli kłamać, że jest chora. To zresztą nie będzie ostatnie z kłamstw lub przemilczeń dziewczyny, a potem kobiety. 

Choć Kate i Tully na początku nie zapałały do siebie sympatią, szybko okazuje się, że mogą stanowić dla siebie takie wsparcie, jakiego potrzebowały, takie, o jakim mogły tylko pomarzyć. Kate zaprzyjaźnia się bowiem z popularną, piękną i niezależną dziewczyną, do której wzdychają wszyscy chłopcy, która swoją buntowniczą i szaloną naturą otwiera przed nią zupełnie inny, barwny świat, a Tully znajduje w końcu oparcie i zrozumienie, znajduje kogoś, komu może się zwierzyć, odnajduje bliskość, jakiej nigdy nie otrzymała nawet od własnej matki. Kate wypełnia jej pustkę, która w jej sercu istniała od zawsze – choć, co zauważamy od samego początku – jest to pustka, której chyba nikt i nic nie będzie w stanie zapełnić tak do końca. Dziewczyny trzymają się razem mimo wszystko, a ich więź może być zaskakująca i wręcz nieprawdopodobna dla kogoś, kto nigdy nie miał takiego przyjaciela. W zasadzie obie uzależniają się od tej przyjaźni.

Ich relację, przygody, wzloty i upadki ich relacji obserwować będziemy w kilku planach czasowych. Akcja główna, dziejąca się w serialu współcześnie, ma miejsce w 2003 roku, kiedy Kate i Tully mają po 40 kilka lat i poukładane (oczywiście tylko pozornie) życia. Często jednak twórcy przenosić nas będą do czasów nastoletnich dziewczyn, do początków ich kariery w telewizji, czasami również do lat dziecięcych Tully, a w pewnym momencie, w jednym z odcinków, zostanie dołączony jeszcze jeden plan czasowy, tym razem dziejący się w przyszłości, dwa lata po wydarzeniach właściwych. Dowiadujemy się wtedy, że wydarzyło się coś bardzo, bardzo złego i od tej pory oglądać będziemy Tully i Kate z perspektywy właśnie tego „czegoś”, zastanawiając się, co się stało, że doszło do jakiejś tragedii.

Wielu z nas wie, jak to jest. Niektórzy z nas mieli taką przyjaciółkę lub przyjaciela (albo wciąż mają) lub ktoś z ich znajomych miał. Kogoś, kto świadomie bądź nie przyćmiewa nas właściwie cały czas. Chcąc czy nie  – sprawia, że ktoś, do kogo wzdychaliśmy, zakochuje się właśnie w nim/niej. To ta osoba skupia na sobie całą uwagę, a my pozostajemy w cieniu. To jej przytrafiają się szczęśliwe zbiegi okoliczności, a nam te pechowe. Taka przyjaźń bywa naprawdę trudna, bo czasami niełatwo, mimo zdroworozsądkowego myślenia, stłumić w sobie zazdrość i poczucie niesprawiedliwości. Ale to w końcu przyjaźń. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Kate Mularkey od początku przyjaźni żyje w cieniu Tully – tej pięknej, przebojowej, ambitnej, z błyskiem w oku. To za nią oglądają się najpierw chłopcy, a potem mężczyźni. Kate pozostaje cieszyć się, że może być jej przyjaciółką, a nie nieznajomą podziwiającą ją z daleka. I mimo że ta trudna przyjaźń przez większość czasu jest niezwykle udana i daje dziewczynom, a potem kobietom, mnóstwo radości, wytchnienia i zrozumienia, to bywa, że Kate to po prostu boli. Tak po ludzku, zwyczajnie. Czasami Kate ma dość. I czasami nie wie już, w jakim stopniu jest to zrządzenie losu, a także wpływ uroku i szczęścia Tully, a w jakim jej decyzja czy może nawet wyrachowanie. Wielokrotnie ich przyjaźń wisi na włosku, ale właśnie wtedy każdorazowo okazuje się, że Tully i Kate za bardzo się kochają. Podczas jednej ze scen dziejących się w 2003 roku Tully mówi do Kate, kiedy siedzą wieczorem w ogrodzie: nie zabieraj mi całego kocyka. Jest to z pozoru niewinna, ale bardzo symboliczna i przewrotna scena, bo to właśnie Tully zdaje się przez całe życie zabierać ten symboliczny kocyk Kate. 

Firefly Lane to w zasadzie saga o przyjaźni. Saga obejmująca wiele lat, wiele upokorzeń, sukcesów, wzlotów i upadków. Wiele kłótni i próśb o wybaczenie. Ale serial Netflixa to także opowieść o ludziach, ich problemach – w tym wielu bardzo współczesnych, choć akcja serialu dzieje się niemal 20 lat temu – codziennych troskach i niecodziennych zmartwieniach. To opowieść o wychowywaniu nastoletniej córki (nieprzypadkowo córka Kate w 2003 roku ma 14 lat, a zatem dokładnie tyle, ile Kate i Tully, kiedy zaczynają się przyjaźnić), o tym, jak relacje między rodzicami wpływają na dziecko, o piętnie, jakie wychowanie lub jego brak może odcisnąć na człowieku do końca życia. Pustka, którą nosi w sobie Tully, rozczarowanie, jakie spotkało ją ze strony matki, sprawiają, że odpycha od siebie w zasadzie każdego, poza Kate i jej rodziną. Boi się uczuć, boi się zaangażować, a jej kreacja przebojowej, wesołej i tryskającej energią dziewczyny skrywa smutek i niskie poczucie własnej wartości. Nikt, kto dobrze Tully nie zna, by tak nie pomyślał, tym bardziej że kobieta spełniła swoje marzenie o sławie i prowadzi niezwykle popularny program Girlfriend hour, który porównać można do naszych polskich Rozmów w toku. Kate jest dumna z przyjaciółki, choć sama porzuciła karierę kilkanaście lat temu, by wychowywać córkę, Marah, której zresztą ojcem, a także mężem Kate jest Johnny – producent programu Girlfriend hour, który był pracodawcą obu przyjaciółek lata temu w redakcji. Kate jest osobą bardzo szczerą, która często mówi, co jej ślina na język przyniesie, zdaje się, że ma pecha z rodzaju: jeśli komuś ma się to przydarzyć, to właśnie jej. Jest troskliwa i oddana, a jej rozsądek i zachowawczość świetnie uzupełniają impulsywność Tully. 

Obie bohaterki są odrobinę przerysowane. Tully do granic możliwości odpycha uczucia, wizję, że mogłaby komuś zaufać (poza Kate), nie mówiąc już o oddaniu komuś serca. Rani i odpycha, by być w tym pierwszą, by to ona nie została zraniona i odepchnięta. Jej zachowanie w stosunku do mężczyzn wynikające z tego, jak wyglądało jej dzieciństwo i relacje z matką, przypomina mi w pewnym sensie kreację Katie z filmu Ojcowie i córki. Z kolei Kate to taki przerysowany typ ślamazary, która wszystko stłucze, wszystko zepsuje, zawsze narobi sobie wstydu. Tu z kolei widzę spore podobieństwo do Susan Mayer z Gotowych na wszystko. I podobnie jak przerysowane są odrobinę (podkreślam: odrobinę) bohaterki, podobnie dzieje się z retrospekcjami, choć tu mam na myśli już aspekt wizualny. Okres nastoletni jest bardzo wyraźnie zaznaczony ciepłymi barwami, w zasadzie można mówić tutaj o ujęciach w sepii, natomiast wspomnienia z pracy w redakcji są aż nazbyt kolorowe, nazbyt zaznaczone strojem, biżuterią, makijażem i fryzurami z tamtych lat. Z jednej strony do dobrze, że twórcy zadbali o odpowiednią scenografię, kostiumy i charakteryzację, z drugiej jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jest tego tak dużo i jest tak intensywne, ponieważ bano się, że widz może pomylić plany czasowe, pogubić się w tym wszystkim. Rozsądek podpowiada mi także, że tak po prostu wtedy było, ale serce uparcie mówi: za dużo, za dużo… Dobrze natomiast wyszło odmłodzenie bohaterek, podobnie jak świetnie spisały się osoby odpowiedzialne za casting – nastoletnie Kate i Tully (zwłaszcza Tully) zostały dobrane wizualnie rewelacyjnie.

Jeśli zaś chodzi ogólnie o aktorstwo, to muszę przyznać, że wypada ono całkiem nieźle. Na początku miałam pewne obawy, ponieważ niedawno widziałam materiał o Katherine Heigl, w którym została przedstawiona jako osoba nieprzyjemna, z którą trudno się współpracuje i która niezbyt szanuje ludzi, i martwiłam się, że podświadomie wpłynie to na mój odbiór tak jej postaci, jak i jej pracy jako aktorki w Firefly Lane. Tymczasem jednak muszę przyznać, odkładając na bok wszelkie opinie o niej, że spisała się bardzo dobrze, a postać Tully Hart wykreowała świetnie. Podoba mi się, że tak jak Tully zabiera całe światło, gdziekolwiek się pojawia, skupiając je na sobie, tak i Heigl w serialu skupia całą uwagę. Nic zresztą dziwnego – zazwyczaj jest zestawiona z ubraną w dżinsy i koszulę Kate, gdy tymczasem Tully ma na sobie dajmy na to, dopasowany, skrojony na miarę, elegancki i seksowny garnitur, pełny makijaż i drogą biżuterię. Cóż, przez tyle lat między przyjaciółkami niewiele się zmieniło. I o ile zazwyczaj jest to plus ich relacji, o tyle niekiedy drzazga, która powoduje niesamowity, drażniący i narastający ból. Wcielająca się w rolę Kate Mularkey Sarah Chalke nie odstaje od swojej serialowej partnerki i tworzy kreację o tyle momentami drażniącą, co jednocześnie sympatyczną i prawdziwą. Aktorki mają niezłą chemię, co było zapewne kluczowe dla sukcesu produkcji o wieloletniej przyjaźni.

Pozostali aktorzy również nie wypadli gorzej. Nie sposób nie wspomnieć: odgrywającego ważną rolę Johnny’ego – Bena Lawsona, Beau Garrett, która wcieliła się w rolę Chmury (również odrobinę przerysowaną, ale tym samym wpisującą się w klimat retrospekcji), Yael Turman, która przekonująco zagrała zblazowaną i obrażoną na matkę Marah, a także Brandona Jaya McLarena, który stworzył ciepłą postać Travisa. Na wyróżnienie zasługuje również Jon-Michael Ecker, który wcielając się w rolę Maxa, skrada serca widzów nie tyle swoim wyglądem, ile zachowaniem.

Firefly Lane bardzo często uderza w łzawe tony i wydaje mi się, że wręcz odrobinę zbyt często. I nie chodzi o to, że powinien mieć więcej elementów humorystycznych (zresztą tych też nie brakuje), a raczej, żeby pozostawał neutralny. Dzięki temu miałby szansę stać się bardziej intrygującym, życiowym dramatem, a mniej operą mydlaną, która za cel stawia sobie wzruszyć widza i wycisnąć z niego kilka łez. Ciekawie natomiast zostały wprowadzone do serialu wątki, bez których obecnie trudno obejść się jakiejkolwiek produkcji. O ile jednak w wielu serialach czy filmach wypada to sztucznie i jawi nam się jako robione na siłę, o tyle tutaj zostało sprytnie wszyte w fabułę i pozostałe wątki. Pomogło tutaj osadzenie części akcji w latach, kiedy przyznanie się do odmiennej orientacji seksualnej było czymś wręcz niewyobrażalnym dla ludzi pochodzących z „tradycyjnych” domów, a o molestowaniu w miejscu pracy nie mówiło się w ogóle.

Serial w moim odczuciu jest jednak bardzo nierówny. Miewał momenty, kiedy od razu odpalałam kolejny epizod, by dowiedzieć się, co się za chwilę wydarzy, ale zdarzało się także, że nudziłam się, nie mogąc doczekać się końca niektórych wątków, doskonale zresztą wiedząc, jaki będzie ich finał. I o ile Firefly Lane nie jest pierwszą produkcją, w której zastosowane są retrospekcje obejmujące cały sezon i mające miejsce w każdym odcinku, o tyle ja pierwszy raz oglądałam produkcję, w której jest ich tak wiele, w dodatku dotyczą różnych lat. Momentami było ich zbyt wiele i oglądanie stawało się przez to odrobinę męczące. Z kolei pochwalić należy to, jak spójnie i konsekwentnie były wprowadzane. Nie są przypadkowe, nie pojawiają się tylko po to, by rozwinąć jakąś postać, ale zawsze przez cały odcinek, wszystkie plany czasowe mają wspólny mianownik, jak chociażby w odcinku, w którym są nim urodziny Tully. I to ratuje serial przed retrospekcyjnym chaosem, choć i tak uważam, że były epizody, kiedy porzucaliśmy „współczesne” przyjaciółki na zbyt długo. 

firefly lane

Muszę też przyznać, że nie jestem fanką tego, jak widzowie zostali potraktowani na koniec pierwszego sezonu. Na razie nie wiadomo z całą pewnością, czy będzie drugi sezon, tymczasem pytanie i wątpliwości, a wręcz zagadka, które zostały zasiane w głowach widzów mniej więcej w połowie serialu (a może nawet wcześniej?), nie znajdują niemal żadnego ujścia, żadnej odpowiedzi. Pozostajemy więc z pytaniem: Co się stało?, które zadaliśmy sobie kilka odcinków wcześniej. Nie obrażam się zatem na twórców na jakiś nowy twist fabularny, który przecież często wprowadza się na koniec sezonu. Obrażam się, bo poczułam się w pewnym sensie oszukana tym, że futurospekcja została wprowadzona w zasadzie tylko po to, by podsycić ciekawość i apetyt widza. Futurospekcja, która ciągnie się nie jeden, nie dwa, lecz kilka dobrych odcinków. Czy czuję niedosyt? Pod tym względem oczywiście! Czy o to chodziło twórcom? Jasne, że tak! Czy mi się to podoba? A skąd! I choć od początku wiedziałam, że nie jest do końca tak, jak chcą sugerować wydarzenia dziejące się „dwa lata później”, to nawet wyjaśnienie tego nie rekompensuje mi pozostawienia widzów z zawieszonym pytaniem. A raczej mnóstwem pytań. Bo w zasadzie nie ma w Firefly Lane wątku, który zostałby doprowadzony do końca.  

firefly lane

Firefly Lane potrafi rozbawić, wciągnąć, wzruszyć (czasem na siłę), ale i znudzić. Jest nierówny, podobnie jak nierówna jest linia czasowa, po jakiej poruszamy się razem z bohaterkami. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to całkiem sprawnie napisana opowieść o wieloletniej i skomplikowanej przyjaźni i to właśnie na tym polu sprawdza się najlepiej. Jeśli więc odpalicie serial Netflixa, szukając w nim czegoś innego – możecie się zawieść. Jeśli jednak skusiła Was właśnie przyjaźń Tully i Kate – może się okazać, że będziecie oczarowani seansem. Trzeba przyznać twórcom, że dobrze rozłożyli tę przyjaźń na czynniki pierwsze. Zazwyczaj takie analizy w filmach i serialach zostawia się związkom opartym na miłości, jakby były zawsze bardziej interesujące. Tymczasem relacja dwóch kobiet, które przyjaźnią się od niemal 30 lat, byłaby niezłą gratką dla niejednego specjalisty od relacji międzyludzkich, związków, a także (jak mi się wydaje) toksycznych więzi. Rzadko zdarza się, aby przyjaźń na ekranie została tak dogłębnie opisana i pozostawiona do analizy. Czy uważam zatem, że przyjaźń Tully i Kate jest toksyczna? Nie. A na pewno nie w pełni. Nie ulega wątpliwości, że dziewczyny potrzebowały i potrzebują się nawzajem, są ze sobą na dobre i na złe, są dla siebie oparciem i momentami niejedna osoba pozazdrości im takiej przyjaźni, tego, że zrobią dla siebie wszystko i wybaczą wszystko (a w zasadzie to nie wiemy jeszcze, czy faktycznie „wszystko”). Ale są pewne cechy tej relacji, które są niezdrowe, zadry, które tkwią w nich od lat. I to jest właśnie wada przyjaźni, która trwa wiele lat. Bo choć wydaje się, że wtedy jest łatwiej i prościej, może być zupełnie na odwrót. Bo z jednym błędem, z jedną krzywdą zaczynają się przypominać kolejne i wracają do nas jak bumerang. Nawet kiedy wydaje nam się, że już wybaczyliśmy i zapomnieliśmy. Z każdą kolejną kłótnią i zadrą gromadzi się więc tego coraz więcej i więcej. I do wybaczania i zapominania też jest więcej. A wszyscy doskonale wiemy, jak trudno jest powstrzymać tamę, która zatrzymywała wodę już o wiele za długo. Czy jednak ulga, kiedy woda wyleje, będzie na tyle oczyszczająca, by przyjaźń trwała?

Tego dowiemy się w drugim sezonie. Albo wcale. Albo z książek, bo serial Firefly Lane powstał na podstawie powieści Kristin Hannah, a powieść ma swoją kontynuację. 

firefly lane

Fot.: Netflix

firefly lane

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *