W głowie się nie mieści, jak skomplikowany jest świat randek i poznawania drugiej osoby. To, ile trudu kosztuje nas próba odnalezienia się w zawiłościach relacji, która pretenduje do miana romantycznej. To, jaki za każdym razem pokonujemy karkołomny slalom, lawirując pomiędzy tym, co wypada, a czego absolutnie robić nie powinniśmy; pomiędzy spontanicznością a wyjściem na szaleńca; pomiędzy szczerością a byciem uznanym za desperata lub desperatkę. Tutaj nic nie jest ani proste, ani jasne. Nie ma zasad, choć łatwo je złamać. Nie ma żadnych znaków, żadnej sygnalizacji, ale na każdym kroku możemy liczyć się z przekroczeniem prędkości, z przejechaniem na czerwonym świetle, ze zbyt gwałtownym hamowaniem, które nami zarzuci. Wszyscy błądzimy w tym temacie po omacku – przynajmniej na początku. Wszyscy znamy mniej lub bardziej wysiłek, jaki wiąże się z odnajdywaniem się w randkowym uniwersum, które kryje w sobie tyle pułapek. O ile prościej byłoby, gdybyśmy po prostu byli ze sobą szczerzy, albo jeszcze prościej – gdybyśmy znali nawzajem swoje myśli. Problem w tym, że te… niejednokrotnie same ze sobą konkurują, przepychają się lub, co gorsza, wchodzą ze sobą w długą i ostatecznie bezsensowną polemikę. O tych myślach właśnie i o tym skomplikowanym świecie romantycznych i mało romantycznych pierwszych randek opowiada najnowszy film uwielbianego włoskiego reżysera, który dał nam hit Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, Paolo Genovese, zatytułowany FolleMente z polskim podtytułem W tym szaleństwie jest metoda.
Film ów, który ma szansę powtórzyć sukces wspomnianego poprzednika, na polskie ekrany wprowadza niezawodna Aurora Films, a Głos Kultury miał ogromną przyjemność objąć produkcję patronatem medialnym.
W głowie się nie mieści, ile jest rodzajów prezerwatyw. I to tylko w jednym automacie! A co, gdyby zebrać wszystkie dostępne na całym świecie? Dlaczego już na tym etapie musi pojawiać się komplikacja? Komplikacja, przed którą postawiony zostaje nasz główny bohater męski, Piero. Ba! Żeby jeszcze był pewien, że w ogóle będą mu one tego wieczora lub nocy potrzebne. Ale nie! Marnotrawi czas na wybór czegoś, co może pozostać w jego kieszeni lub portfelu przez najbliższe tygodnie lub nawet miesiące nietknięte – ośmieszone i zapomniane, z nigdy niesprawdzoną datą ważności. Stawia więc w końcu na tropikalne. Dlaczego? Nikt tego nie wie. Również Lara, które niedługo potem otwiera mu drzwi swojego domu – co może wydawać się dziwnym miejscem na pierwszą randkę. Ale przynajmniej nie muszą czekać na stolik – tu zgadzają się wszyscy. Zarówno Lara, jak i Piero, a także czworo w jej i czworo w jego głowie…
Tak, jako widzowie dostajemy bezpośredni wgląd w gonitwę myśli dwojga głównych bohaterów FolleMente, a myśli te zostały całkowicie spersonifikowane. U niego są to oczywiście czterej mężczyzni. U niej – cztery kobiety. W obu przypadkach są to zupełnie inne charaktery, temperamenty i podejścia do życia i drugiego człowieka. Jest romantyk u Piera i oczywiście romantyczka u Lary, jest tak zwany głos rozsądku u obojga, ale nie brakuje także osobników odpowiedzialnych za ogniste myśli i podwyższone libido. Kłócą się w jego głowie i kłócą się w jej. Przepychankom, dysputom, zarzutom, obietnicom czy groźbom nie ma końca. Każdy z nich odpowiada za inne emocje bohaterów, za inne ich wybory i wypowiedzi. Na tym etapie trudno uniknąć porównania do nagrodzonej Oscarem animacji od studia Pixar, która w oryginale nosi tytuł Inside Out, co w polskiej wersji językowej przetłumaczono jako W głowie się nie mieści. Zasada jest niemal bliźniacza, aczkolwiek Genovese podjął się zadania mimo wszystko o wiele trudniejszego, bo o ile zrobienie filmu animowanego o emocjach, które kłócą się w naszej głowie, w dodatku filmu dla młodszych widzów, nie wydaje się zbytnim szaleństwem, o tyle już przeniesienie kotłowaniny ludzkich głów na język aktorskiego filmu… Może wydawać się skokiem na główkę.
Skokiem, z którego Genovese tworzy jednak oglądaną z przyjemnością akrobację – popis filmowej gracji i wdzięku, o które niełatwo we współczesnej kinematografii. A włoski reżyser zadanie miał trudniejsze właśnie przez animację z 2015 roku, którą pokochał i zna niemal cały świat, co mogło przełożyć się na zarzuty zinfantylizowania filmu i problematyki właśnie poprzez takie ukazanie myśli bohaterów. Ostatecznie tak się nie stało, bo twórcy doskonale poradzili sobie z ożywieniem zarówno emocji bohaterów, jak i samych bohaterów. Wyszło więc nadspodziewanie naturalnie i momentami naprawdę zabawnie, a przede wszystkim tak bardzo prawdziwie i życiowo. Wątpię, by znalazły się osoby, które były przynajmniej na jednej randce i nie potrafiłyby się utożsamić z choćby jedną sytuacją, choćby jedną wątpliwością, zawahaniem i bitwą myśli.
Lara i Piero są zmęczeni randkowaniem, ale jednocześnie są również przytłoczeni samotnością. Chcą stabilności, ale nie takiej, która co wieczór każe im szykować kolację tylko dla jednej osoby. Chcą pewności, że zostaną dobrze zrozumiani, a nawet jeśli nie, to nie będzie to powód do trzaśnięcia drzwiami. Chcą randki, na której mogą być sobą. Chcą napić się wina, nie wchodząc przy tym w dyskurs wątpliwości, kto ów trunek powinien otworzyć i nalać. Chcą czuć się zauważeni i ważni. Boją się być drugą opcją, nagrodą pocieszenia, wyjściem awaryjnym. Wzdrygają się na tajemniczy telefon lub dźwięk domofonu o później porze, bo mają za sobą już niejedną skuchę, niejeden falstart, niejedną bolesną porażkę. Znają te spojrzenia, te żony, które wcale nie są tak byłe, jak miały być; tych kochanków, którzy mieli być nieważni, tymczasem bez zbędnego trudu wypierają wszystkie ich starania. Lara i Piero, jak wielu, jeśli nie większość z nas, pragnie przede wszystkim tego jednego – kogoś do kochania.
I nie jest to wcale takie proste, jak każdy myśli. Owszem, Lara i Piero mają dokładnie te same pragnienia, te same wątpliwości i obydwoje mają serdecznie dosyć stopnia skomplikowania, na jaki wkroczyły zwykłe randki. Problem jednak w tym, że Lara i Piero pochodzą z dwóch różnych światów. Ona jest kobietą, a on mężczyzną. Od zarania dziejów wmawiano przedstawicielom i przedstawicielkom tych dwóch płci, jak powinni się zachowywać, co jest dobrze, a co źle widziane. Co przyniesie im wstyd, co zwiększy szansę na staropanieństwo i starokawalerstwo. Chcąc nie chcąc wszyscy w jakiś sposób spętani jesteśmy tymi przekonaniami, tymi konwenansami, które powoli przestają nam się mieścić w głowach. Dlatego zwykła randka zamienia się niejednokrotnie w spacer po linie wysokiego napięcia. A tam, gdzie dwoje ludzi zważa na każde słowo, kontroluje każdy swój gest, stara się zapanować nad drgnieniem każdej zmarszczki (a żadna z tych rzeczy nie jest oczywiście w pełni możliwa) dochodzi albo do nieporozumienia albo do eksplozji.
FolleMente to wspaniała wędrówka przez meandry ludzkich wątpliwości dwojga ludzi postawionych w na pozór romantycznej, choć tak naprawdę krępującej sytuacji. Czasami ulegają swojemu romantycznemu głosowi, czasami wewnętrznemu pesymiście i buntownikowi, dla którego wszystko jest bez sensu. Czasami do głosu dochodzą kierujący się pożądaniem mieszkańcy umysłu, a czasem wszyscy oni zagłuszają się nawzajem. Słowem – można oszaleć. To, o czym warto w takich momentach pamiętać, to to, że nie jesteśmy w tym sami. Ta osoba, która stoi na przeciwko nas, w kwestii której wariaci w naszej głowie dyskutują i deliberują, zakrzykując się (podczas gdy jeden z nich zwraca uwagę na źle zapięty guzik koszuli, a drugi na telefon od żony, trzeci zaś zastanawia się, czy nie mamy przypadkiem dziury w rajstopach) – ona również ma w swoim nieposkromionym umyśle krzykliwą debatę. Możemy albo dać sobie nawzajem dostęp do wszystkich tych myśli i wahań, jeśli zdołamy je wszystkie zwerbalizować, albo wręcz przeciwnie – odciąć się od nich całkowicie i dać się prowadzić wyłącznie instynktowi. Sile naszych mięśni, kości i stawów. Zobaczyć, co zrobią, gdy wyciszymy głowę.
Paolo Genovese w swoim najnowszym dziele w zabawny, ale i ciepły sposób obnaża poniekąd przywary tego przepięknego ludzkiego organu, bez którego bylibyśmy jedynie kupką mięsa. Nasze umysły są piękne i tworzą wspaniałe rzeczy, ale czasami potrafią niesamowicie nabałaganić i stworzyć chaos nie z tej ziemi. To my samy jesteśmy swoimi największymi przyjaciółmi i najgorszymi wrogami. Pomagamy sobie, ale i sabotujemy własne działania. Jesteśmy skomplikowani. Po prostu. Ale siedzimy w tym razem. Ktoś do kochania, kogo szukamy, kogo pragniemy, kto być może gdzieś tam nas wyczekuje – również mierzy się z tym chaosem i wariatkowem. Dajmy sobie szansę.
FolleMente to taki film, który ogląda się z ustami rozciągniętymi w uśmiechu od początku do końca. Choć nie jest to typowa komedia, przy której parskać mamy śmiechem, zapominając o nieważnej w sumie tematyce. W FolleMente mamy wszystko – zarówno problematykę, która dotyczy każdego z nas i wydarzenia, z którymi każdy w jakimś stopniu się utożsami, jak i humor – inteligentny, przemyślany, błyskotliwy. Mamy tu bohaterów, którzy są przedstawicielami zarówno swojej płci, jak i całego pokolenia, a może nawet społeczeństwa. Społeczeństwa zagubionego w poszukiwaniu miłości – skazanego z jednej strony na przestarzałe i warte funta kłaków konwenanse i stereotypy, z drugiej wepchniętego bezceremonialnie w świat aplikacji, zdjęć w Internecie, szybkich randek, przebodźcowania i “dobrych rad”. Może gdyby nowe wypchnęło stare, byłoby prościej. Jednak te dwa światy wymieszały się, bo stary nie potrafi odpuścić, a nowy skutecznie się zadomowił – co komplikuje sytuację jeszcze bardziej.
Nie komplikują jej na szczęście aktorzy ani twórcy filmu. Można by rzec, że na rzecz tego ogromu różnorodności, jakie tłoczą się w głowach bohaterów, twórcy okroili całą resztę do minimum, ostatecznie dając nam we współczesnym włoskim filmie antyczną zasadę trzech jedności. Akcja filmu dzieje się bowiem przez niemal cały film (poza początkową sceną przy automacie z prezerwatywami) w mieszkaniu Lary, trwa ona przez jeden wieczór i noc i w zasadzie nie mamy tu żadnych wątków pobocznych. Dzięki temu emocje naszych bohaterów wysuwają się na pierwszy plan, a ich zagubienie i jednoczesne pragnienie miłości i akceptacji stają się niemal fluorescencyjne.
Edoardo Leo jako Piero i Pilar Fogliati jako Lara fantastycznie oddali ten ludzki pląs do rytmu marzeń, rozterek, oczekiwań, wstydu, lęku, nadziei i podniecenia. Ich naturalność była tutaj kluczowa, bo sama specyfika filmu i wspomnianej wcześniej personifikacji czyni go na tyle szczególnym i wyrazistym, że jakakolwiek przesada u tej dwójki byłaby przekroczeniem pewnej granicy, za którą zgubiłby się wydźwięk filmu. Świetnie oddali emocje swoich bohaterów, równie świetnie zagrali ciałami wszystkie te niepewności w gestach, jakie towarzyszą pierwszym randkom. Czym jednak byłoby FolleMente bez aktorów, którzy wcielili się w nieposkromione myśli Piera i Lary? Docenić ich należy bezapelacyjnie, bo każdy z nich wykonał świetną pracę, dokładając swoją cegiełkę do unikatowości tego filmu. Zarówno Emanuela Fanelli, Maria Chiara Giannetta, Claudia Pandolfi, Vittoria Puccini, jak i Marco Giallini, Maurizio Lastrico, Rocco Papaleo i Claudio Santamaria stworzyli rewelacyjne kreacje, a domyślam się, że nie było to łatwe – jakże prosić musiały się ich postaci o przerysowanie i pastisz! Wszystko jednak zagrało w idealnym tonie, a my, widzowie, otrzymaliśmy kolejny włoski hit – idealny zarówno do obejrzenia samemu pod kocem, jak i z drugą połówką, jeśli już udało nam się znaleźć kogoś do kochania.
W głowie się nie mieści, że Genovese znowu to zrobił! Znowu stworzył film, który rozczula, rozbawia, daje do myślenia i wciąga tak, że siadamy obok bohaterów na krześle i razem z nimi jemy lody. FolleMente to w jakiś sposób opowieść o każdym z nas. O biciu się z myślami, o konwenansach, o dyskotece w głowie, której czasami nie da się przerwać, choć bardzo by się chciało. To też film o miłości – jakże by inaczej! O tym pragnieniu, które nami steruje, które każe na robić głupoty, a czasem powstrzymywać się od nich. Które gna nas w nieznane albo wbrew nam trzyma od lat w jednym miejscu. Które sprawia, że chce nam się żyć, a czasami tę chęć całkowicie odbiera.
FolleMente to kino na teraz – upalny lipcowy wieczór. FolleMente to film na kiedyś – rozgrzeje Was któregoś styczniowego dnia. FolleMente to film na specjalną okazję, jeśli będziecie chcieli z kimś wyjątkowym obejrzeć coś, co Was nie zawiedzie. FolleMente to film na każdy dzień – bo przypomina o tym, jak zwyczajnie niezwykli jesteśmy i jak sobie z tym radzimy. FolleMente to film, którego szukacie. FolleMente to film, który właśnie znaleźliście.