Mocno i subtelnie – François Ozon – „Wszystko poszło dobrze” [recenzja]

Ja nigdy nie będę stara! – mówiła Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, obawiając się starości i wszystkiego, co się z nią wiąże. I cóż, słowa dotrzymała, choć nie sądzę, by sposób, w jaki wypełniła się ta osobliwa obietnica złożona sobie, a może i światu, był tym, o którym myślała, wypowiadając te słowa. Starość, niedołężność, uzależnienie od obecności i pomocy innych – te sprawy nas przerażają, choć na co dzień o tym nie myślimy, póki nie stanie się to faktem. Autorka Zalotnicy niebieskiej nie doświadczyła tego, ale nie było to jej własnym wyborem, bo rak nie wybiera. Natomiast Wszystko poszło dobrze opowiada o osobie, która dokonuje tego wyboru sama – świadomie i stanowczo, a co gorsza angażuje do tego najbliższe osoby, sprawiając im podwójny ból.

Najnowszy Film François Ozona wchodzi do polskich kin dzięki Aurora Films już dziś, 28 stycznia, a Głos Kultury objął produkcję patronatem medialnym.

Emmanuèle to pełna życia i energii kobieta, sprawiająca wrażenie osoby, która doskonale wie, czego chce od życia. Ma kochającego partnera i siostrę, z którą  – choć nie należy chyba do grona najbliższych przyjaciół – łączą ją silne więzy i są dla siebie nawzajem wsparciem. Nagły telefon z informacją o udarze ojca sprawia, że Emmanuèle będzie musiała podjąć decyzje i dokonać wyborów, o których nie chce myśleć żadne dziecko. Osiemdziesięciopięcioletni André przed udarem wciąż cieszył się pełnią życia, na co pozwalało mu zarówno spore grono znajomych, jak i stabilność finansowa pozwalająca żyć nawet nieco lepiej niż przeciętni obywatele Francji. Interesował się sztuką, kochał muzykę. Udar, osłabienie i częściowy paraliż sprawiają, że nie czuje się już tym człowiekiem, którym był przed. Jego ciało zdaje się nie należeć do wciąż młodego i sprawnego ducha. Z taką sytuacją trudno się pogodzić. Jeszcze trudniej przełknąć mu to, że obce osoby muszą go myć i zaprowadzać do toalety. Niemożność samodzielnego zareagowania choćby na potrzeby fizjologiczne i świadomość, że patrzą na to najbliżsi, doprowadzają André do ostateczności. Podejmuje on decyzję, że chce dokonać eutanazji. Pragnie umrzeć czy też – jak nazywa sprawę w rozmowie z córką – skończyć to. I właśnie córkę prosi o pomoc.

Wszystko poszło dobrze powstało na kanwie autobiograficznej książki o tym samym tytule, której autorką jest nieżyjąca już pisarka, przyjaciółka François Ozona, której imię i nazwisko w filmie nie zostały zmienione. Dzieło to powstało jako hołd dla Emmanuèle Bernheim, a nie – jak podkreśla reżyser – manifest światopoglądowy. I jako hołd właśnie prezentuje się bardzo dobrze, stawiając kobietę zarówno w centrum historii, jak i w ciepłym świetle, nie malując jednocześnie laurki. Naturalność, z jaką Ozon prowadzi tę historię, jest zdumiewająca. Szpitalna rzeczywistość, która nagle staje się dla sióstr – Emmanuèle i Pascale – codziennością, została oddana dosadnie, ale nie nachalnie. Reżyser pokazuje, jak liczne, regularne odwiedziny w szpitalu wyznaczają rytm dnia kobietom, jednocześnie nie zapominając o tym, że przecież nadal żyją one swoim życiem – jedzą, martwią się także innymi rzeczami, tęsknią, oglądają filmy. Równowaga między tymi dwoma światami została idealnie zachowana. Szpital i wizyty u schorowanego ojca grają tutaj pierwsze skrzypce, ale te wstawki z „normalnego” życia nie dają zapomnieć nam o tym, że poza murami placówki świat się nie zmienił. I chociaż czasem wiedza ta jest bolesna i wydaje się to niesprawiedliwe, bywa, że niesie także ukojenie i stanowi szczelinę światła, która trzyma nas przy zdrowych zmysłach.

François Ozon we Wszystko poszło dobrze operuje tysiącem subtelności. To na nich buduje spektakl opowiadający o życiu i umieraniu, o odchodzeniu z godnością i o tym, co i kogo zostawiamy, a także jakim bagażem ich obciążamy. Nieliczne, ograniczone do absurdalnego wręcz, wydawałoby się, minimum retrospekcje dosłownie muskają problematykę skomplikowanej relacji ojca z córką, ale przy tym spełniają swoje zadanie. Wiemy, że nie były to relacje łatwe, wiemy, że mężczyzna nie był święty, ale jednocześnie mamy świadomość, że teraz właściwie nie ma to znaczenia, choć oczywiście nikt nie próbuje wymazać przeszłości. Podobnie sprawa wygląda z matką sióstr, a więc i żoną przebywającego w szpitalu André (swoją drogą świetna, choć tak lapidarna rola Charlotte Rampling). Właściwie nic nie jest powiedziane wprost, ale jednocześnie wiemy to, co powinniśmy wiedzieć, by snuć domysły zarówno o trudnym małżeństwie Bernheimów, jak i o niełatwym przez to życiu córek. Pojawiająca się raz na jakiś czas postać tajemniczego Gérarda, nazywanego przez siostry Palantem, również pozostaje zagadkowa do samego końca, ale reżyser daje nam tyle, byśmy wiedzieli to, co powinniśmy, a jednocześnie pozostali w nieświadomości na taką skalę, by nie oceniać.

Wszystko poszło dobrze opowiada o starości, umieraniu i chęci decydowania o sobie – o tym, czy chcemy żyć w stanie, który jest według nas wegetacją, czy nie. Czy chcemy obciążać innych opieką nad nami, czy nie. Jednak najnowszy film twórcy Basenu to w jeszcze większym stopniu opowieść o tym wszystkim, ale z drugiej strony. Z perspektywy osoby, która musi dokonać wyboru, która ma pomóc odejść osobie, z którą nie wyobraża sobie, by się pożegnać na zawsze. To historia doświadczenia, które zmienia człowieka do końca życia, o którym opowiada się bardzo trudno, bo całe życie nie jest wcale łatwe. Ale właśnie w tych najtrudniejszych momentach nierzadko z pomocą przychodzi niespodziewany śmiech. I tak jest również we Wszystko poszło dobrze. Nie mamy tu co prawda elementów typowo komediowych, ale momentami jesteśmy świadkami komicznych sytuacji, mimowolnego śmiechu, który niesie nie tyle ukojenie, ile odprężenie, którego nasz umysł potrzebuje tak samo, jak ciało. Ozon prowadzi tę arcyciężką historię w sposób subtelny i lekki, naturalny do granic. 

Sophie Marceau w ogromnej mierze odpowiada za to, że tę subtelność, lekkość i naturalność udało się utrzymać przez cały film. Aktorka zdaje się wytwarzać ciepło, które promieniuje na całą produkcję. Tak jak Emmanuèle dźwiga na barkach niewyobrażalną do podjęcia decyzję, a później będzie musiała z nią żyć, tak Marceau podtrzymuje ten film, choć oczywiście scenariusz, rozpisanie postaci, dialogi, a także pozostali aktorzy wcale tego podtrzymania nie wymagają. Aktorce udało się także wytworzyć wiarygodną więź z André Dussollierem wcielającym się w jej ojca. Sceny tej dwójki są momentami elektryzujące, choć z oczywistych przyczyn nie ma w nich ani romantycznego napięcia ani eskalacji emocji. Świetnie wypadła także Géraldine Pailhas w roli siostry Emmanuèle i tu również czuć specyficzną chemię między aktorkami. Naturalne ciepło, które między sobą wytworzyły, grając siostry, otula ten film i sprawia, że początkowe skojarzenia z polską produkcją Moje córki krowy odchodzą w niepamięć.

Wszystko poszło dobrze to w zasadzie, choć tylko pozornie, mało filmowa historia. Nie ma tu wielkich gestów ani czynów, nie ma zwrotów akcji, nie ma przesadnej dramaturgii czy histerii. Ale jest niesamowity rodzinny portret, który zostawia w oddali, na niemal niewidocznym planie, tajemnice, sekreciki, żale i dramaty, skupiając się na tym, co tu i teraz. François Ozon swata ze sobą śmierć i życie w sposób subtelny i w jakiś sposób nawet urokliwy. Wpływ, jaki całe przedsięwzięcie ma na Emmanuèle, pozostaje w domyśle, ale jest, tli się i co jakiś czas zdaje nam się, że za chwilę wybuchnie.

Opowieść tocząca się od października do kwietnia, będąca hołdem dla prawdziwej Emmanuèle, pozostawia w pamięci widza nie tylko widok sparaliżowanego i zmienionego udarem starszego mężczyzny, który staje się nagle zależny od innych i pochłonięty przez to obsesją zakończenia męki, ale także śmiejącej się z krwawego horroru gore kobiety, przeżuwającej twardy kawałek pieczywa córki, idącej szpitalnym korytarzem, przez którego okna wpadają promienie słońca, całującej się z ukochanym partnerki czy zakładającej w pośpiechu soczewki. Ozon może i opowiada o starości i śmierci, ale rzuca nam po drodze tyle drobiazgów, które składają się na życie, że to mimo wszystko ono wybrzmiewa mocniej po zakończonym seansie.

wszystko poszło dobrze


Przeczytaj także:

Recenzja filmu Podwójny lochanek

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *