Daniel Komorowski

Gdzie Odyn nie może, tam Ragnara pośle – Daniel Komorowski – „Furia wikingów” [recenzja]

Gdzie podział się nowy sezon Wikingów, gdy w czasach wykładów online, podziemnego handlu makaronem i giełd papierów (toaletowo) wartościowych tak bardzo go potrzebujemy?! Że niby lecieć z każdym sezonem od początku? PFY! Że niby czekać? PFY x2! Że niby jakaś książka? PFy… a nie, czekajcie, to wcale nie taki zły pomysł! Czas koronawirusa i przymusowego siedzenia w domu wydaje się idealną opcją na zmniejszenie swojej książkowej biblioteczki wstydu i wziąć się za lektury, które ewidentnie czekają, aż przejdziemy na emeryturę, by zainicjować nową literacką znajomość. A jeśli faktycznie uznamy, że to jeszcze nie ich czas, to może warto przeznaczyć zaoszczędzone („Brak żeli antybakteryjnych!”) pieniądze na kolejną podróż do miejsca, gdzie zamiast o Raju, marzyło się o ucztowaniu z bogami w przepięknej Valhalli. Daniel Komorowski i Furia wikingów spadły na mnie jak Odyński grom z jasnego nieba, a ja z przyjemnością zachwycałam się widowiskową burzą, którą przyszykował dla nas autor. Wikingowie, daleka Północ, przemoc, śmierć, wyprawy i historyczne batalie. Śmierć, wojna i krew. Na ziemie chrześcijańskie powoli spada Ragnarok.

Głos Kultury objął książkę patronatem medialnym.

Tego pana nie trzeba nikomu przedstawiać. Znamy go dobrze z kart historycznych i głośnego serialu Wikingowie. Ragnar. Władca Danii, dzielny wojownik, znakomity strateg, sprawiedliwy dowódca i kochający ojciec.  Furia wikingów przedstawia nam historię tego znanego jegomościa, jednak, aby uraczyć nas jak największą ilością emocji, rozrywki i szybszej palpitacji serca w trakcie czytania, Daniel Komorowski przybliża nam nie tylko dzieje samego „celebryty” wśród wikingów, ale rozszerza swoją powieść o historie skupiające się na synach Ragnara, władców chrześcijańskich i kilku innych bohaterów. Lecz losy wszystkich i tak zmierzają w tym samym kierunku – do epickiej batalii na linii wierzący-poganie, aby złupić (bądź obronić) obfite w złoto i inne skarby ziemie. Zaczyna się niewinnie (jeśli tak można określić bezlitosną rzeź na katolickich duchownych), szybki atak, zero oporu i całe mnóstwo kosztowności. W sumie prawie za darmo! Ale jak powszechnie wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia, a sam Ragnar angażuje w łupieżcze wyprawy króla Norwegii i swojego najlepszego kompana, Haralda Pięknowłosego, aby rozszerzyć zasięg  wikińskiej władzy na kolejne terytoria. Czy można tu mówić o ludzkiej pazerności i chęci bezwzględnego wzbogacenia się? Cóż, król Ella mógłby tak stwierdzić, to w końcu jego żołnierze umierają pod naporem odyńskiej krwi, jednak dla Ragnara i jego wojowników chodzi o coś cenniejszego niż jakakolwiek góra złota. O śmierć z mieczem w ręce i wieczne ucztowanie u boku Thora i Odyna w upragnionej Valhalli. Jednak nim do tego dojdzie, spędzimy trochę czasu w towarzystwie najznamienitszych wikingów i na chwilę zapomnimy, że po odłożeniu czyjegoś miecza powinniśmy umyć ręce!

Nie wiem, czy jestem jedyną osobą, która jakoś „nie pasjonuje” się rodzimymi pisarzami. Nie chodzi mi to, że omijam polskich twórców szerokim łukiem; w mojej kolekcji znajdzie się sporo dzieł polskich pisarzy, jednak gdy przychodzi do książkowych zakupów, w pierwszej kolejności można mnie znaleźć w alejce opatrzonej szyldem „literatura zagraniczna/obcojęzyczna” (ahh, gdzie ten patriotyzm!). Aż tu nagle pojawił się pewien polski autor, pewien Daniel Komorowski, który swoją pasję i fascynację opowieściami ze świata wikingów przekształcił nie w rozrywkę czy wieczorną lekturę, ale maszynę transportującą nas w czasie i przestrzeni. Do świata, którym rządzi strach, rodzinne tragedie, zdrada i agresja. Chociaż przez te czarne chmury przebija się sprawiedliwość, mądrość, wiara i odwaga. Wikingowie nie byli tylko i wyłącznie czarni lub biali. Każdy z nich był wybuchową mieszanką każdego z tych kolorów, mimo iż kilku z nich kierowało się bardziej w stronę metaforycznej ciemności. I to tych właśnie w zupełności pokochałam.

Po rozpoczęciu kolejnego semestru na studiach musiałam zamienić ukochane książki na akademickie podręczniki, stosy notatek i zadań od wykładowców. Jednak w momencie, gdy wykładowcy i sale uniwersyteckie zostały zastąpione przez laptopa i domowe zacisze, czas, który poświęcałam na maraton dom-uniwerek-dom-uniwerek, mógł zostać wykorzystany w nieco bardziej pożyteczny, ale i równocześnie przyjemny sposób. Daniel Komorowski nie napisał książki. On kupił mi tarcze, wykuł miecz i zbudował statek, gdzie wraz z Ivarem Bezkostnym nieśliśmy chwałę Odynowi. Nie przeczytałam książki pod kocykiem z kawusią w rączce. Byłam brudna od błota, marzłam na statku, kłóciłam się Halfdanem, byłam świadkiem grzechu Aslaug, walczyłam u boku Ragnara i śmiałam się z czarnego humoru Ivara. Za darmo udałam się w podróż do czasów, gdzie wirusowa gorączka zbyt wielkiej kariery by nie zrobiła, a największe zmartwienie przybrało postać: „jak żyć i nie dać się zabić”.

Autor wykreował wiele bardzo interesujących postaci, więc walczących o tytuł „Ulubiony bohater/bohaterka” było naprawdę wiele. Wbrew pozorom, odważny, mądry i sprawiedliwy Ragnar nie zasiadł u mnie na pierwszym miejscu, gdyż jego syn, Ivar Bezkostny, bardziej zasłużył sobie, aby tutaj o nim wspomnieć. I to muszę ponownie podkreślić: Furia wikingów  to nie tylko i wyłącznie dzieje Ragnara Lothbroka, ale również losy jego synów, którzy po prostu kradli całe show! A sprzeczki pomiędzy Ivarem a jego starszym bratem, Halfdanem, śledziłam z wypiekami na twarzy. Relacja pomiędzy tą dwójką stała się już dla mnie ikoną Furii, a opisy scen wojennych dodawały pikanterii do tej wyśmienitej uczty. Ivar, chyba najbardziej okrutny ze wszystkich wojowników, wraz z rozwojem akcji, okazuje się również jedną z najbardziej złożonych postaci. Z początku mamy wrażenie, że już wiemy, kogo Daniel Komorowski wybrał jako swój czarny charakter, w końcu, napędzany agresją i żądzą krwi wydaje się idealnym kandydatem. Lecz już w trakcie czytania widzimy, że nie jest on tak „czarny”, jak to dał nam odczuć już na początku całej historii. Dobry, zły, mieszany, dobry, zły, mieszany – i tak przez całą powieść. I o to właśnie chodzi! Aby stworzyć wielopłaszczyznowego villain, za którym chce się podążać, pomimo całego bólu i cierpienia, które ze sobą niesie. Niech żyje Ivar!

Furia wikingów  zawitała w moim domu i raczej pozostanie tutaj na dłużej. Daniel Komorowski swoje zainteresowanie przekuł w coś tak dobrego, że jako wierna czytelniczka literatury fantastycznej nie mogę wyjść z podziwu, że zatonęłam w powieści, która po prostu została osadzona w czasach historycznych! Opowieść, w której nie ma grama magii, emanuje najczystszą energią, której pozazdrościłaby niejedna średniowieczna wyrocznia. Lektura, która miała starczyć mi na minimum miesiąc, skończyła się szybciej, niż przypuszczałam, i ilość stron nie ma tu nic do rzeczy. Furię czyta się po prostu w tempie ekspresowym, gdyż bardzo pragnęłam wiedzieć, co dzieje się u kolejnych bohaterów. Jak władca Northumbrii ma zamiar przeciwstawić się siłom Ragnara? Jak Hvitserk, kilkunastoletni syn Ragnara, poradzi sobie w trakcie pierwszych samodzielnych rządów? Czy Halfdan przestanie być zazdrosny o brata? Wliczając do tego obrazowe opisy walki, otrzymujemy znakomitą powieść o wikingach, którzy stali się dla nas bardziej rzeczywiści – jak nigdy przedtem. A teraz ucieczka od rzeczywistości jest na wagę złota. Dobra robota!
Ku chwale Odyna!

Fot.: Replika 

Przeczytaj także:

Recenzja książki Denar dla szczurołapa

Daniel Komorowski

Write a Review

Opublikowane przez

Natalia Trzeja

Piszę, więc jestem. I straszę w horrorach. Bu.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • No cóz, kupiłem obydwie części, przeczytałem. Po pierwszej zapłakałem… tylko nie wiem, czy z irytacji, czy z innego powodu. Powodów było kilka. Zwłaszcza termin „maniakalny – Ivar miał maniakalny wyraz twarzy itd. W Winchesterze (str. 303 Furii…) obrzucali wikingów POMIDORAMI… hmmm cud jakiś…niby korekta powinna wychwycic, bo Yggdrasil raz ma 8 światów, a raz 9… (str. 340,380 Furii). A święty jesion Yggdrasill, drzewo świata, łączy dziewięć światów. Dalej taki śmieszny drobiazg jak „rozebrana klatka piersiowa”… na kawałki, w podziale na żeberka pewnie… No i jeszcze grzech głowny. Str. 412 (Furia…) : „…kruk był symbolem śmierci”. Kruki, ptaki Odyna tę ponura konotację zyskały późno, w późniejszych wiekach, dzięki chrześcijanom. A za czasów wikingów kruk, ( kruki Hugin i Munin, ptaki Odyna) przynosił szczęście wojownikom, jeśli im towarzyszył w drodze. Słynny bojowy sztandar wikingów nazwany został Krukiem (hrafnsmerki). Jako ptak wieszczy, kruk był zawsze kojarzony z mądrością… No i to by było na tyle… Tom następny juz lepiej się czyta. A kiedy trzeci ??? :-)

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *