futbolowa gorączka

„Futbolowa gorączka”. Magia futbolu wyjaśniona w kultowej książce

Futbolowa gorączka to jedna z najlepszych książek o piłce nożnej, jej kibicach i relacjach damsko-męskich. Nick Hornby podzielił się w niej swoimi przeżyciami jako zagorzały fan Arsenalu, łącząc sarkazm i dowcip ze spostrzeżeniami społecznymi. To nie tylko piłkarska opowieść, ale przede wszystkim studium dojrzewania i męskości. Przekonaj się, dlaczego piłka nożna to nieokiełznana pasja, która wyznacza rytm życia i przeczytaj Futbolową gorączkę, której wznowienie właśnie ukazało się na rynku nakładem Wydawnictwa SQN.

Głos Kultury objął Futbolową gorączkę patronatem medialnym.

Książka jest dostępna na: https://bit.ly/glos-goraczka

Fragment książki:

Zakochałem się w piłce nożnej tak, jak później zakochiwałem się w kobietach: nagle, niewytłumaczalnie, bezkrytycznie, nie myśląc o bólu ani kłopotach, jakie będą temu towarzyszyły.

W maju 1968 roku (pamiętna data, rzecz jasna, ale ja nadal częściej myślę o Jeffie Astle’u niż o Paryżu), tuż po moich jedenastych urodzinach, ojciec spytał mnie, czy chciałbym iść z nim na finałowy mecz Pucharu Anglii między West Bromem i Evertonem – kolega z pracy dał mu dwa bilety. Powiedziałem, że nie interesuje mnie piłka nożna, nawet finał Pucharu Anglii. Była to prawda, tak przynajmniej myślałem, ale przekornie obejrzałem cały mecz w telewizji. Kilka tygodni później zafascynowany oglądałem razem z mamą spotkanie pomiędzy Manchesterem United i Benficą, a pod koniec sierpnia wstałem wcześniej, żeby usłyszeć, jak United poradzili sobie w starciu o tytuł klubowego mistrza świata. Wielbiłem Bobby’ego Charltona i George’a Besta (nic nie wiedziałem o Denisie Law, trzecim ze Świętej Trójcy, który z powodu kontuzji nie wystąpił w meczu z Benficą) tak namiętnie, że aż mnie to zaskoczyło; trwało to przez trzy tygodnie, dopóki tata nie zabrał mnie po raz pierwszy na Highbury.

Moi rodzice rozwiedli się przed 1968 rokiem. Ojciec poznał inną kobietę i się wyprowadził, a ja zamieszkałem z matką i siostrą w wolno stojącym domku w okolicach Londynu. Taki stan rzeczy nie był sam w sobie niezwykły (chociaż nie przypominam sobie w klasie nikogo, kogo rodzice by się rozwiedli; trzeba było jeszcze siedmiu czy ośmiu lat, żeby lata sześćdziesiąte przewędrowały z Londynu trzydzieści kilka kilometrów po M4), ale rozstanie, jak to zazwyczaj z nimi bywa, zraniło na różne sposoby całą naszą czwórkę.

Nieubłaganie narosło wiele problemów związanych z nową fazą życia rodzinnego, choć najpoważniejszy w tym kontekście był zarazem chyba najbardziej banalny: typowy, niemniej trudny do rozwiązania problem związany z sobotnimi wyjściami z jednym rodzicem do zoo. Ojciec często odwiedzał nas w środku tygodnia; ze zrozumiałych względów żadne z nas nie chciało siedzieć w domu i oglądać telewizji, z drugiej jednak strony niewiele było miejsc, w które mężczyzna mógłby zabrać dwójkę dzieci poniżej dwunastego roku życia. Zazwyczaj jeździliśmy we trójkę do sąsiedniego miasteczka lub do jednego z hoteli obok lotniska, gdzie siadywaliśmy w zimnej i pustej późnym popołudniem restauracji, ja i Gill jedliśmy stek albo kurczaka, jedno albo drugie, w mniej lub bardziej całkowitej ciszy (dzieci to z zasady kiepscy rozmówcy przy stole, a poza tym przywykliśmy do spożywania posiłków przy włączonym telewizorze), tata zaś tylko patrzył. Pewnie rozpaczliwie pragnął znaleźć nam inną rozrywkę, ale między 6.30 a 9.00 w poniedziałkowy wieczór niewiele można robić w miasteczku będącym sypialnią Londynu.

Tego lata pojechałem z tatą na tydzień do hotelu niedaleko Oksfordu, gdzie wieczorami siadywaliśmy w opustoszałej hotelowej jadalni, a ja jadłem stek albo kurczaka, jedno albo drugie, w mniej lub bardziej całkowitej ciszy. Po kolacji chodziliśmy na telewizję razem z innymi gośćmi, a tata za dużo pił. To się musiało zmienić.

Ojciec raz jeszcze spróbował z piłką nożną we wrześniu. Musiał być zdumiony, kiedy się zgodziłem. Nigdy wcześniej nie przyjąłem żadnej jego propozycji, chociaż z drugiej strony rzadko odmawiałem wprost. Uśmiechałem się tylko uprzejmie i wydawałem z siebie odgłos, który miał wyrażać zainteresowanie i jednocześnie brak zobowiązania. Było to wkurzające i, jak sądzę, wymyślone przeze mnie specjalnie na tamten okres życia, ale jakoś mi to zostało. Przez dwa albo trzy lata usiłował mnie zabrać do teatru. Za każdym razem, kiedy o to pytał, po prostu wzruszałem ramionami i idiotycznie szczerzyłem zęby. W rezultacie tata się pieklił i mówił, żebym o wszystkim zapomniał. Postępował dokładnie tak, jak chciałem. Nie chodziło tylko o Shakespeare’a. Równie nieufnie odnosiłem się do meczów rugby i krykieta, przejażdżek łodzią i wypadów do Silverstone i Longleat. Niczego nie chciałem robić. Nie chodziło mi o karanie ojca za jego nieobecność; naprawdę myślałem, że czułbym się szczęśliwy, idąc z nim dokądkolwiek, z wyjątkiem tych wszystkich miejsc, które proponował.

Rok 1968 był, jak sądzę, najbardziej traumatycznym rokiem w moim życiu. Po rozstaniu rodziców przeprowadziliśmy się do mniejszego domu, ale przez pewien czas, ze względu na zbieg okoliczności, byliśmy bezdomni i musieliśmy zamieszkać u sąsiadów; do tego poważnie rozchorowałem się na żółtaczkę i poszedłem do miejscowego liceum. Musiałbym być zupełnie pozbawiony wyobraźni, by uwierzyć, że arsenalowa gorączka, która mnie dopadła, nie wiązała się z całym tym zamieszaniem. (Zastanawiam się, jak wielu innych kibiców znalazłoby podobny freudowski dramat, gdyby przebadać okoliczności prowadzące do zrodzenia się ich obsesji. W końcu futbol to wspaniała gra i w ogóle, ale co odróżnia ludzi, których zadowala obecność na sześciu meczach w trakcie sezonu – oglądają najważniejsze spotkania, trzymają się z dala od śmieci, co jest zdecydowanie rozsądne – od osób czujących przymus, by obejrzeć je wszystkie? Po co jechać w środę z Londynu do Plymouth, marnować jeden dzień cennego urlopu, żeby zobaczyć rewanżowy mecz rywalizacji, której wynik został przesądzony podczas poprzedniego spotkania na Highbury? I jeśli ta teoria kibicowania jako terapii ma coś wspólnego z rzeczywistością, to co, do cholery, dzieje się w podświadomości ludzi chodzących na mecze o Puchar Ligi? Może lepiej tego nie wiedzieć).

O książce:

Futbolowa gorączka Nicka Hornby’ego to legendarna już pozycja piłkarska, która sprzedała się w milionach egzemplarzy i zdobyła wiele nagród.

Zakochałem się w piłce nożnej tak, jak później zakochiwałem się w kobietach: nagle, niewytłumaczalnie, bezkrytycznie, nie myśląc o bólu ani kłopotach, jakie będą temu towarzyszyły.

Dla wielu ludzi piłka nożna to po prostu rozrywka, inni traktują futbol jak rytuał, ale są i tacy, dla których piłkarskie wzloty i upadki są elementem codzienności. W przypadku Nicka Hornby’ego piłkarska pasja była jedną z niewielu stałych w życiu, a jego istotne elementy – dorastanie, wyprowadzka z rodzinnego domu oraz związki, zarówno z rodziną, jak i kobietami – rzadko wydawały mu się tak proste i nieskomplikowane jak miłość do ukochanego klubu.

Tryskająca dowcipem i szczerością Futbolowa gorączka, laureatka nagrody William Hill Sports Book of the Year, w doskonały sposób obrazuje, co naprawdę znaczy być fanem piłki nożnej, a tym samym – co znaczy być mężczyzną. Należy do najlepszych pozycji poświęconych piłce nożnej ostatniego ćwierćwiecza. Ale tak naprawdę dzieła Hornby’ego nie sposób zaliczyć do konkretnej kategorii – właśnie dlatego może spodobać się wszystkim.

Książkę polecają:

Nick Hornby wziął cały bagaż emocji – od dzikiej radości po rozpacz – i ubrał je w słowa, przepięknie, lecz niezwykle prosto. My zaś, futbolowe świry, nie musieliśmy już szukać z detektywistycznym zacięciem piłkarskich śladów w innych książkach. Dostaliśmy lekturę o sobie, o swoich rozterkach. Nikt nigdy tak pięknie nie opisał uczucia, jakim od dziecka darzę piłkę nożną.

Przemysław Rudzki, Kanał Zero/Canal+ Sport

My wszyscy z niego: i piszący o futbolu, i jego fani. Nikt nie opisał okrucieństw naszego losu z równie bezlitosną precyzją i z równie oswabadzającym humorem. Nikt nie pokazał tak dobitnie, że na futbol nie ma terapii. Jedna z najważniejszych książek mojego życia, nawet jeśli mam pecha kibicować zupełnie innej drużynie.

Michał Okoński, „Tygodnik Powszechny”

Legendarna książka. Literatura piękna – Hornby posługuje się językiem wcześniej zarezerwowanym tylko dla piszących o „poważniejszych” sprawach niż futbol. Jedna z pierwszych pozycji niby-piłkarskich, ale tak naprawdę o życiu.

Piotr Żelazny, założyciel i współwydawca „Kopalni – sztuki futbolu”

Czy problemy w dzieciństwie mogą doprowadzić do… obsesji na punkcie klubu piłkarskiego? Autor udowadnia, że futbol to naprawdę coś więcej niż kwestia życia i śmierci. Może być zarówno terapią, ucieczką od problemów, jak i przekleństwem, które rozwala życie. Niezwykła historia zwykłego kibica? A może historia wielu z nas? Czyta się jednym tchem.

Paula Duda, Polski Związek Piłki Nożnej

Są książki, które przeczytać trzeba, nie wypadać ich nie znać. Tak jest z Futbolową gorączką. A po lekturze robi się człowiekowi lżej, że w swojej futbolowej obsesji nie jest sam i nie jest dziwakiem.

Joanna Wiśniowska, „Gazeta Wyborcza” i „Wysokie Obcasy”

Nikt tak pięknie nie mówi o miłości… do futbolu jak Nick Hornby. Dzięki niemu zrozumiałam, że nie jestem w tym szaleństwie sama. Futbolowa gorączka to słodko-gorzka opowieść pokazująca kibicowanie takim, jakim jest.

Zuzanna Walczak, groundhopperka

Informacje i fot.: Wydawnictwo SQN

futbolowa gorączka

Write a Review

Opublikowane przez
Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *