Futbolowa gorączka to historia życia zagorzałego kibica Arsenalu, który z nostalgią i dystansem wspomina swoje związki z kobietami, relacje rodzinne, przygody w północnym Londynie, nocne eskapady i tłumaczy, dlaczego jest na dobre i na złe z „Kanonierami”. Książka Nicka Hornby’ego to solidna porcja sarkazmu, humoru i błyskotliwych przemyśleń w brytyjskim wydaniu, która uzmysławia, że jej autor mierzył się z podobnymi problemami, co fani Arsenalu za kadencji Arsène’a Wengera czy obecnie Mikela Artety.
Wznowienie Futbolowej gorączki ukazało się niedawno na rynku nakładem Wydawnictwa SQN. Ta legendarna pozycja piłkarska jest dostępna na ⏩ https://bit.ly/glos-goraczka
Fragment książki:
Te wszystkie okropne bezbramkowe remisy z Newcastle – narzekał mój ojciec w następnych latach. – Te wszystkie lodowate, nudne sobotnie popołudnia”.
Tak naprawdę były tylko dwa okropne bezbramkowe remisy z Newcastle, ale przydarzyły się podczas moich dwóch pierwszych sezonów na Highbury, więc wiedziałem, co ma na myśli, i czułem się za to osobiście odpowiedzialny.
I tak, dręczyły mnie wyrzuty sumienia ze względu na to, w co wpakowałem ojca. On nie darzył klubu szczególnym sentymentem i myślę, że wolałby mnie zabierać na jakieś inne mecze pierwszej ligi. Miałem tego świadomość, więc pojawiło się nowe źródło dyskomfortu: kiedy Arsenal z wielkim trudem zmierzał ku zwycięstwom jednym golem i bezbramkowym remisom, skręcałem się z zażenowania, czekając, aż tata wyrazi niezadowolenie. Po tamtym meczu ze Swindon odkryłem, że lojalność, przynajmniej w kwestii futbolu, to nie wybór moralny jak odwaga czy uprzejmość. Przypominało to raczej brodawkę albo garb, coś, co się człowiekowi przytrafiło.
Małżeństwa nie są aż tak surowe. Nie przyłapiecie kibica Arsenalu wykradającego się na stadion Tottenhamu po odrobinę pozamałżeńskich igraszek, a choć rozwód jest możliwy (można przestać przychodzić, jeśli sprawy przybiorą zbyt kiepski obrót), ponowny ożenek w ogóle nie wchodzi w rachubę. W ciągu ostatnich dwudziestu trzech lat wiele razy zagłębiałem się w drobny druk mojej umowy, szukając jakiegoś wyjścia, jednak go nie znalazłem. Każdą upokarzającą porażkę (Swindon, Tranmere, York, Walsall, Rotherham, Wrexham) trzeba znosić z cierpliwością, hartem ducha i wyrozumiałością. Nic się nie da zrobić i ta świadomość sprawia, że można jedynie krzywić się z frustracji.
Rzecz jasna, nienawidziłem faktu, że Arsenal jest nudny (teraz już przyznaję, że zwłaszcza na tym etapie swojej historii w zasadzie zasłużył na tę opinię). Oczywiście, chciałem, żeby Kanonierzy strzelali miliardy goli, grali z werwą i zapałem jedenastu George’ów Bestów, ale tak się nie miało stać, przynajmniej nie w przewidywalnej przyszłości. Nie umiałem bronić niedoskonałości swojej drużyny przed ojcem – sam ją widziałem i jej nienawidziłem – i po każdym nieudanym zamachu na bramkę przeciwnika oraz po wszystkich niecelnych podaniach przygotowywałem się na westchnienia i jęki dobiegające z miejsca obok. Byłem związany z Arsenalem, a tata ze mną, i nie było od tego ucieczki.[…]
Prawdą jest, że choć ja idealnie nadawałem się na kibica Arsenalu – też często bywałem oschły, wrogi, kłótliwy, uciśniony – to ojciec pasował raczej do Stamford Bridge. Chelsea była ekstrawagancka, nie zaś nieprzewidywalna czy, trzeba to stwierdzić, niespecjalnie solidna. Ojciec gustował w różowych koszulach i teatralnych krawatach. Jako surowy moralista myślałem, że przydałoby mu się trochę więcej konsekwencji (jak mawiał George Graham, rodzicielstwo to maraton, nie sprint). Niezależnie od powodów, tata ewidentnie o wiele bardziej wolał Chelsea niż nasze wyprawy na Highbury; nietrudno zgadnąć dlaczego. Raz zauważyliśmy, jak Tommy Steele (a może był to John Alderton) wychodzi z męskiej toalety na North Stand na stadionie Chelsea, a przed meczami jadaliśmy w jednej z włoskich restauracji na King’s Road. Kiedyś weszliśmy się rozejrzeć do sklepu Chelsea, gdzie kupiłem drugi album Led Zeppelin i podejrzliwie wywąchiwałem dym papierosowy w powietrzu. (Posiadałem tyle wyobraźni co środkowy obrońca Arsenalu).
Chelsea miała Osgooda, Cooke’a i Hudsona, piłkarzy znanych i cenionych, a ich spojrzenie na futbol było zdumiewająco różne niż Arsenalu (ten półfinał Pucharu Ligi, jeden z najlepszych meczów, jakie widziałem, skończył się wynikiem 2:2). Co jednak ważniejsze, Bridge i okolica pokazały mi inne, choć nieobce oblicze Londynu; nieobce, bo pochodzący z przedmieścia chłopiec z klasy średniej zawsze był go świadom. Nie różniły się one zbytnio od Londynu znanego nam z wypraw na pantomimy, filmy i do muzeów, tętniącego życiem, pełnego jaskrawych świateł wielkiego Londynu, absolutnie świadomego faktu, że stanowi centrum świata. Ludzie, których wtedy widywałem na Chelsea, byli ludźmi z centrum świata. Futbol był modną grą, a Chelsea modną drużyną. Modelki, aktorzy i młodzi kierownicy kibicujący The Blues pięknie wyglądali i sprawiali, że Stamford Bridge (przynajmniej miejsca siedzące) stawał się cudownie egzotyczny.
Nie po to jednak chodziłem na mecze. Arsenal i jego okolice były dla mnie o wiele bardziej egzotyczne niż wszystko, co widywałem nieopodal King’s Road, pełnej niemodnego, nużącego blichtru. Futbol chwycił mnie w swoje szpony ze względu na jego odmienność. Te ciche, pełne szeregowych domków uliczki wokół Highbury i Finsbury Park, ci zgorzkniali, lecz nadal dziwacznie lojalni sprzedawcy używanych samochodów – to była prawdziwa egzotyka. Londyn, którego chłopiec ze szkoły średniej w dolinie Tamizy nigdy nie mógłby zobaczyć na własne oczy, niezależnie od tego, ile razy poszedłby do kina Casino, by obejrzeć filmy w cineramie. Tata i ja pragnęliśmy czegoś całkowicie innego. On chciał stać się częścią tego, co działo się na Chelsea (i po raz pierwszy w życiu mógł sobie na to pozwolić), ja zaś zamierzałem pośpieszyć w zupełnie innym kierunku.
O książce:
Piłka nożna to nie tylko wielkie stadiony z idealnie przystrzyżonymi i wypielęgnowanymi murawami, lecz także stukot korków w szatni drużyny amatorów i zajadanie się chipsami w drodze do domu, co – jak przekonuje Nick Hornby – „raczej nie pokrywa się z sugestiami zdrowotnymi Jane Fondy”. To walka o pilota z bliskimi i przede wszystkim gra, która jest jednocześnie rozkoszą dla oczu każdego prawdziwego kibica i niezrozumiałą pasją dla jego otoczenia.
Futbolowa gorączka to historia życia zagorzałego kibica Arsenalu, który z nostalgią i dystansem wspomina swoje związki z kobietami, przygody w północnym Londynie i tłumaczy, dlaczego jest na dobre i na złe z Kanonierami. Solidna porcja sarkazmu i humoru w brytyjskim wydaniu.
Dlaczego system dystrybucji biletów na mecze finałowe rozgrywek pucharowych w Anglii to farsa? W jakich okolicznościach zrodził się przesąd kibiców Cambridge United dotyczący cukrowej myszy od Jacka Reynoldsa? Co wydarzyło się na Anfield Road pod koniec maja 1989 roku? Jaki morał płynie z historii Gusa Caesara i na czym polegała wyjątkowość stadionu Highbury? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie, sięgając po dzieło stworzone przez angielskiego mistrza pióra, który mierzył się z podobnymi problemami co fani Arsenalu za kadencji Arsène’a Wengera czy obecnie Mikela Artety.
Nieprzewidywalna, pełna anegdot i błyskotliwych przemyśleń publikacja, podczas czytania której będą się dobrze bawić zarówno piłkarscy sympatycy, jak i krytycy literaccy.
Książkę polecają:
Nick Hornby wziął cały bagaż emocji – od dzikiej radości po rozpacz – i ubrał je w słowa, przepięknie, lecz niezwykle prosto. My zaś, futbolowe świry, nie musieliśmy już szukać z detektywistycznym zacięciem piłkarskich śladów w innych książkach. Dostaliśmy lekturę o sobie, o swoich rozterkach. Nikt nigdy tak pięknie nie opisał uczucia, jakim od dziecka darzę piłkę nożną.
Przemysław Rudzki, Kanał Zero/Canal+ Sport
My wszyscy z niego: i piszący o futbolu, i jego fani. Nikt nie opisał okrucieństw naszego losu z równie bezlitosną precyzją i z równie oswabadzającym humorem. Nikt nie pokazał tak dobitnie, że na futbol nie ma terapii. Jedna z najważniejszych książek mojego życia, nawet jeśli mam pecha kibicować zupełnie innej drużynie.
Michał Okoński, „Tygodnik Powszechny”
Legendarna książka. Literatura piękna – Hornby posługuje się językiem wcześniej zarezerwowanym tylko dla piszących o „poważniejszych” sprawach niż futbol. Jedna z pierwszych pozycji niby-piłkarskich, ale tak naprawdę o życiu.
Piotr Żelazny, założyciel i współwydawca „Kopalni – sztuki futbolu”
Czy problemy w dzieciństwie mogą doprowadzić do… obsesji na punkcie klubu piłkarskiego? Autor udowadnia, że futbol to naprawdę coś więcej niż kwestia życia i śmierci. Może być zarówno terapią, ucieczką od problemów, jak i przekleństwem, które rozwala życie. Niezwykła historia zwykłego kibica? A może historia wielu z nas? Czyta się jednym tchem.
Paula Duda, Polski Związek Piłki Nożnej
Są książki, które przeczytać trzeba, nie wypadać ich nie znać. Tak jest z Futbolową gorączką. A po lekturze robi się człowiekowi lżej, że w swojej futbolowej obsesji nie jest sam i nie jest dziwakiem.
Joanna Wiśniowska, „Gazeta Wyborcza” i „Wysokie Obcasy”
Nikt tak pięknie nie mówi o miłości… do futbolu jak Nick Hornby. Dzięki niemu zrozumiałam, że nie jestem w tym szaleństwie sama. Futbolowa gorączka to słodko-gorzka opowieść pokazująca kibicowanie takim, jakim jest.
Zuzanna Walczak, groundhopperka
Informacja i fot.: Wydawnictwo SQN