Dżentelmeni

Gangsterka po londyńsku – Guy Ritchie – „Dżentelmeni” [recenzja]

Guy Ritchie po latach terminowania na planach hollywoodzkich produkcji, wśród których każda kolejna mogła uchodzić za większe kuriozum (vide w szczególności ostatni wykwit Fabryki Snów, jakim był Aladyn stanowiący egzemplifikację jakiejś dziwnej mody na aktorskie wersje disnejowskich animacji), wrócił na stare śmieci i zrealizował to, w czym czuje się najpewniej. Dżentelmeni – tytuł tyleż elegancki, co ironiczny, mając na uwadze formułę krwawego kina gangsterskiego. To smoliście czarna komedia o perypetiach londyńskiego króla marihuany (w tej roli wyborny jak zawsze Matthew McConaghuey, który ostatnimi czasy, tj. po tym, jak otrzymał Oscara za kreację w filmie Witaj w klubie nie miał szczęścia do dobrych wyborów artystycznych), który zamierza przejść na legalną emeryturę, a chcąc upłynnić swój intratny biznes, musi mierzyć się z różnymi indywiduami różnej proweniencji dybiącymi na jego fortunę.

Ostatnia produkcja Ritchiego przypomina zatem wcześniejsze dokonania twórcy z okresu, kiedy realizował on takie dzieła, jak Porachunki, Przekręt, Revolver, Rock 'n Rolla. Udało mu się wytworzyć osobliwy styl będący wyspiarską odpowiedzią na postmodernistyczne poczynania Quentina Tarantino, choć i tutaj w sposób mniej lub bardziej świadomy nawiązuje się do poetyki uprawianej przez twórcę Pulp fiction, czego wyrazem jest choćby sekwencja z perspektywy samochodowego bagażnika. Również rozbudowane partie dialogowe, gdzie rozmówcy wypluwają z siebie potoki słów – w tym w szczególności wulgaryzmy – z prędkością karabinu maszynowego mogą wywoływać skojarzenia z dokonaniami mistrza ze Stanów Zjednoczonych, przy czym Ritchie obficie i bez cienia kompleksów posługuje się robotniczym żargonem cockney i nie służy on w tym przypadku –  tak jak to jest o Kena Loacha – do kreślenia społecznych stratyfikacyjno-klasowych panoram.

Dżentelmeni to kino stricte rozrywkowe bez większych ambicji artystycznych, ale zrobione z pasją i ze znawstwem rzemiosła. Mimo że jest to obraz zdominowany przez rozmowy, przerywanych co i rusz nagłymi wybuchami przemocy, to jednak ani przez chwilę nie nuży, zwłaszcza że reżyser wie, jak uatrakcyjnić swoje widowisko, przenosząc się co jakiś czas od jednej postaci do drugiej i zgrabnie zaplatając różne wątki oraz plany czasowe w ten sposób, że nie jest to li tylko tanie efekciarstwo, ale zabieg narracyjny, który służy opowiadanej historii. Nie sposób w tym miejscu pominąć jednej, szczególnie istotnej płaszczyzny. Otóż jest to produkt, który ma wymiar autotematyczny i stanowi wobec tego nie tyle jakąś zamkniętą historię o gangsterach, co raczej tematyzuje samo kreowanie opowieści w ten sposób, że trudno jest odróżnić prawdę od fikcji, ponieważ zlewają się one w jedną magmę. Fabułę filmu Dżentelmeni poznajemy bowiem z perspektywy wrednego i cynicznego dziennikarza dążącego do uzyskania jak najwyższej ceny za przekazanie wszelkich informacji o inkryminowanej aktywności wspomnianego na wstępie gangstera w taki sposób, aby informacje te jednocześnie nie dostały się do prasy (w roli żurnalisty świetny Hugh Grant w emploi raczej rzadko spotykanym dla tego aktora kojarzonego prędzej z komediami romantycznymi). Cały obraz inkrustowany jest zresztą metafilmowymi wtrętami. Wstęp oraz następująca po nim animowana czołówka przypomina teasery z bondowskiego cyklu. W pewnym momencie w jednym z gabinetów widać na ścianie plakat do jednego z ostatnich filmów Ritchiego, tj. Kryptonim UNCLE, zaś w innym z kolei ujęciu pojawia się logotyp Miramaxu, a zatem producenta przedmiotowego filmu. Twórcy, oprócz wymienionych już aktorów, udało się zgromadzić znakomitą obsadę (moje serce skradł Colin Farrell w kraciastym dresie sprawujący opiekę nad niesubordynowanymi podopiecznymi  zapaśnikami), zaś zestaw utworów wykorzystanych w ramach ścieżki dźwiękowej, to miód na moje serce.

Fot.: Monolith Films


Film obejrzeliśmy dzięki Cinema City 

dżentelmeni

Dżentelmeni

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Świetny powrót Guya Ritchie’ego na wielki ekran. Byłam w ohkinie i nie zawiodłam się. Akcja wkręca widza od pierwszej minuty, a aktorsko majstersztyk. Świetna obsada, genialnie napisany scenariusz i oko Ritchie’ego to składowe sukcesu!

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *