Sama nie wiem od czego zacząć, bo dobrze nie będzie. Czytam o tych wszystkich nagrodach dla filmu Zdjęcie – o Srebrnym Zenicie zdobytym na Festiwalu Filmowym w Montrealu (2012), o czołowych pozycjach konkursu Hartley-Merrill i o miejscu na podium za scenariusz w międzynarodowej edycji Cannes, i tak się zastanawiam, czy aby na pewno oglądałam ten sam film, a nie jakiś kiepski telewizyjny odpowiednik…
Inicjacja –> wejście w dorosłość –> pierwsza miłość –> zdrada –> śmierć. Nie zdradziłam właśnie przebiegu filmu – te wątki przeplatają się, ale nie stanowią ciągu fabularnego.
Historia mdła jak manna, więc żeby uchronić nas przed natychmiastowym wyjściem z kina, pojawiają się Andrzej Chyra, któremu widać, że nie jest łatwo, oraz Stanisława Celińska, której musiało być nie mniej ciężko, jak podczas aranżacji piosenki T.Love – Warszawa. Warto przesłuchać, gdyż widzowi podczas projekcji towarzyszy ten sam ciężar, który słychać w tembrze głosu.
Adam (Maciej Łagodziński) nigdy nie rozstaje się z kamerą, ma 17 lat i nagrywa wszystko – pozornie, gdyż nie uwiecznia ludzi. Jako główny bohater przebiera się rzadziej niż grabarz, ale żeby niczego nie zdradzić… Adam pomiędzy domowymi szufladami odnajduje starą fotografię – na zdjęciu rozpoznaje matkę w ciąży, ale mężczyzny obejmującego ją już nie. Sytuacja zmusza go do zadania pytania o tatę – czy ten obecnie siedzący mężczyzna w kuchni, którego od tylu lat tak nazywa, rzeczywiście nim jest. Niemoc bezpośredniego starcia się z odpowiedzią skłania go do samodzielnych poszukiwań – jedyną poszlaką jest adres zakładu fotograficznego umieszczony na rewersie odbitki. Przeplot równoległych wydarzeń, z którymi przyjdzie mu się zmierzyć, wymusza zmianę perspektywy – to koniec dzieciństwa, czas wejść w dorosłość.
(Nie dajcie się zwieść tym kadrem, bohater nie ma nic wspólnego z Ofelią Johna Everetta Millais’a.)
Po obejrzeniu filmu:
Czy przemiana bohatera jest faktycznie dostrzegalna? Nie.
Czy całość zdominował telewizyjny charakter wcześniejszych produkcji Macieja Adamka? Tak. Bardzo czuć, że to debiut. To wręcz pierwsza myśl, jaka przebiega, szkolna etiuda. Ta teatralność sprawia, że dużo lepiej mógłby się sprawdzić na deskach niż na ekranie.
Ubogość emocjonalna oraz brak rozbudowania dramaturgii – scena zamiast się rozkręcać, zostaje ucięta, następuje przejście do kolejnej, i to nie jedna. Montażysta kultowych wręcz Miodowych Lat (1998) – Sławomir Goździk – powinien wiedzieć, że najpiękniejsza śmierć muchy to taka, w której tonie w miodzie – tu nie pozwala jej się nawet przysiąść na rancie słoika. Nie ma mowy o jakimkolwiek kinie psychologicznym. Zastosowana oszczędność nie prowadzi do minimalizmu ani ascezy lecz do ubóstwa. Grabarz przebiera się częściej niż główny bohater.
Maciejowi Łagodzińskiemu, który wcielił się w rolę Adama, można by podłożyć zupełnie alternatywny tekst lektorski – z takiego misheardu prawdopodobnie wypłynęłoby więcej treści emocjonalnej niż z tej uchwyconej tutaj. W najgorszym wypadku skończyłoby się to śmiechem, nie załamanymi rękoma – rola w Zdjęciu była jego ostatnią. A pozostali? Przez brak „przeżycia” wypowiedzi wydają się być ugrani; Karolina Gorczyca – słodka i bezkontekstowa, Andrzej Chyra próbujący wykrztusić coś dobrego w zaistniałej sytuacji, i Krzysztof Kiersznowski – taki jak zwykle, chociaż źle to o nim nie świadczy.
A przecież mogło być tak pięknie, to zdjęcie jest tak niewykorzystanym potencjałem. Po opisie dystrybutora kinowego tworzą się sieci ze Światłem Obrazu Rolanda Barthesa – z jego zdjęciem, również matki, którego tym razem nigdy nie będzie dane nam ujrzeć. Przewijane są podobne zagadnienia – śmierć, poszukiwanie, element przejścia…Wyszła scenograficzność i mielizna.
Podsuwam na osłodę, żeby nikogo nie pokusiło zniechęcenie do prawdziwych fotografii, tych zdecydowanie niejałowych, ponieważ – a piszę to z przykrością – film Zdjęcie do udanych nie należy.
Fot.: Bomba Film, Wikipedia, Marta Karczewska