Kojarzycie ten czas na pierwszym roku studiów, kiedy super mieszka Wam się w akademiku, wiecie, że będziecie mieli o czym opowiadać wnukom (albo wnukom swoich przyjaciół), że poznajecie multum nowych ludzi, gromadzicie doświadczenia, a ponadto jesteście już tak blisko, żeby totalnie wymasterować Wasz poziom cierpliwości… ale mimo wszystko postanawiacie, że drugi rok z akademikiem to za dużo i czas wynająć od nowego semestru mieszkanie? No cóż… Ja kojarzę, bo ze mną było dokładnie tak samo, jak z Susan, Esther i Daisy. One także postanawiają, że mają dość bycia tylko sąsiadkami i decydują się poszukać mieszkania na wynajem, w którym będą mogły zamieszkać we trójkę. Tyle że najpierw Susan i Daisy będą musiały przekonać Esther, Królową Dramy, żeby nie rzucała studiów i po wiosennej przerwie wróciła na uniwersytet. Dużo chaosu, humoru i młodzieńczych dramatów – oto czwarty tom Giant Days: Przepraszam, że cię zawiodłam.
Studenckie życie nie jest łatwe i wie o tym każdy student. Prawdziwą sztuką jest we w miarę zorganizowany sposób połączyć ze sobą naukę, zaliczanie kolejnych kolokwiów, obecność na nudnych wykładach z randkowaniem, imprezami, byciem wolontariuszką i początkującym filmowcem. Trudności nastręczają również finanse – zwłaszcza jeśli dotychczasowe źródełko wysycha, za co sami jesteśmy odpowiedzialni. A przecież pieniądze są potrzebne! Na fajki, na alkohol, na gotyckie insygnia, na mikrofon i statyw do kamery (telefonu), na gumy do żucia. Całe szczęście, że chociaż bycie miłą nic nie kosztuje! Chociaż… czy Susan na pewno się z tym zgodzi? Nasza wiecznie niezadowolona, zrzędliwa i cyniczna Susan Ptolemy, która próbuje dzielnie i z godnością poradzić sobie w świecie bez McGrawa. Jest to jednak niezwykle trudne, kiedy na kadrach Przepraszam, że cię zawiodłam wszyscy dookoła – nawet psy i niemowlaki – zdają się obnosić ze swoimi cudownymi, mcgrawowskimi wąsami.
Łatwo nie jest również wtedy, kiedy na każdym kroku zakochujemy się w jakimś przystojnym młodym mężczyźnie. Tym bardziej że niemal zawsze wynikają z tego jakieś kłopoty. Coś wie o tym Esther, która chyba w każdym tomie służy scenarzyście jako piękny i romantyczny, gotycki generator dramy. Najmroczniejsza i najseksowniejsza z przyjaciółek szybko wyrasta na tę, która nie tylko generuje tragikomedie i dramaty, ale wręcz pływa w nich i świetnie się odnajduje, a nawet… nie może bez nich żyć. To typ dziewczyny, która musi być w centrum uwagi. W czwartym tomie daje się poznać z nieco gorszej strony – jako lekkoduch, nieogarnięta życiowo piękność, niezbyt lojalna wobec przyjaciół egoistka. Jednak, zaraz, zaraz… każdy z nas ma wady, gorsze dni, a wręcz miesiące, i podejmuje złe decyzje, a nawet zachowuje się w sposób, jakiego nie tolerowałby u innych. Na szczęście Susan i Daisy zawsze staną za Esther murem, ofiarowując jej dozgonną i przez to totalnie bezcenną przyjaźń. A dzięki ich braku zwątpienia w dobroć Esther, my również wybaczamy jej wiele, dostrzegając w niej dobrą duszę.
A skoro mowa o dobroci – porozmawiajmy o Daisy, naszej stokroteczce empatii, wolontariatu i Tego, Co Wypada. Czy decydując się oprowadzić po mieście przyszłorocznych studentów, Daisy wiedziała, na co się porwała? Czy nie było to przypadkiem słońce, a ona okazała się stać jedynie z marnie wyglądającą motyką? Dokąd zaprowadzi ją jej chęć pomocy i poczucie obowiązku? Na pewno w tym sezonie młoda kobieta nauczy nas, jak odwracać kota ogonem i podczas każdej rozmowy sprawić, by nasze, było na wierzchu, wytrącając tym samym interlokutorowi argumenty z ręki – jej rozmowa z babcią przed wyjazdem do rodzinnego miasta Esther była bezcenna. Na pewno kiedyś to wykorzystam, Daisy!
Lissa Treiman na dobre pożegnała się z tworzeniem ilustracji do Giant Days, jednak tak jak w poprzednich tomach, tak i w Przepraszam, że cię zawiodłam, kobieta odpowiedzialna jest za stworzenie okładki, której tym razem główną bohaterką jest okolona intensywnym różem Esther. Nie można także zapomnieć, że choć od połowy drugiego tomu za rysunki dopowiada Max Sarin, to właśnie Treiman po raz pierwszy stworzyła szkice postaci i to dzięki niej, Susan, jej przyjaciółki i znajomi wyglądają tak, a nie inaczej. To ona nadała im wizualnego charakteru i stworzyła wyobrażenie o nich. Za kolory nadal odpowiada Whitney Cogar i są one tak samo intensywne i dopasowane do sytuacji, jak w poprzednich częściach. Tym razem natomiast na początku komiksu, na stronie, na której wymienieni są twórcy, dochodzi jedno nowe nazwisko – Liz Fleming – która jest odpowiedzialna za tusz. I to chyba właśnie praca inkera sprawiła, że rysunki, choć tworzone ręką Maxa Sarina, nabrały charakteru znanego nam z pierwszego i połowy drugiego tomu.
Przepraszam, że cię zawiodłam to tom, w którym dostajemy wszystko to, za co można pokochać Giant Days. Mamy tu odpowiednie pokłady humoru, znane nam twarze i krajobrazy studenckich wyborów, mamy absurdalne sytuacje, które wydają się czasami nieprawdopodobnie prawdziwe (festiwal filmowy – czy tak przypadkiem nie wyglądają ostatnio Oscary?) i problemy, które może i okraszone zostały hiperbolą, dowcipem i nonsensem, ale ostatecznie każdy z nas jako tako się w nich odnajdzie – teraz lub we wspomnieniach. Obok Giant Days trudno bowiem przejść obojętnie, jeśli się jest, było lub planuje być studentem. To zarówno kwintesencja przesadzonych wyobrażeń o tym okresie w życiu, jak i… projekcja tego, co faktycznie może się wydarzyć i faktycznie się wydarzyło.
Fot.: Non Stop Comics
Przeczytaj także:
Recenzje poprzednich tomów Giant Days
Podobne wpisy:
- Potrzebne błędy – J. Allison, M. Sarin, L. Fleming,…
- Takie nasze - J. Allison, L. Treiman, M. Sarin -…
- Na wskroś dziewczyńsko – J. Allison, M. Sarin, W.…
- Dziewczyny rządzą - J. Allison, L. Treiman - "Giant…
- Na poprawę humoru – J. Allison, M. Sarin, L.…
- "Jeszcze jest czas" - premiera filmu od M2 Films na…