Przyznaję – mało metalowy dzisiaj zestaw prezentuję. Ciemność jednak może mieć wiele odcieni i perspektyw. Dzisiaj więc na tapecie wielki rockman Alice Cooper oraz nie mniejszy Nick Cave w duecie z Warrenem Ellisem, a z czysto metalowego podwórka Moonspell i krajowa Furia. Zapraszam do lektury.
Alice Cooper – Detroit Stories (earMUSIC)
Niewątpliwie ktoś może być zaskoczony tym, że Alice Cooper pojawia się w tym zestawieniu. Ale hej, to prekursor scenicznego show i rockowego horroru z elementami corpsepaintingu, jakże chętnie wykorzystywanego teraz przez setki black metalowych ansamblów i nie tylko. Po drugie Cooper to chyba jeden z najbardziej wyluzowanych i stąpających twardo po ziemi gwiazd rocka – najnormalniej w życiu budzi we mnie sympatię i lubię go słuchać. Po trzecie Detroit Stories udowadnia, że twórca Poison pomimo siły wieku jest w niezłej formie kompozytorskiej i doskonale wie, jak stworzyć i nagrać kawał porządnego rocka z domieszką bluesa i nostalgii do dawnego Detroit. I chyba nic poza tym, bo Cooper na Detroit Stories nie schodzi poniżej pewnego poziomu, ale od School’s Out ten materiał dzieli lat świetlne. Niemniej czuć, że Alice bawi się doskonale, przypominając sobie młodość coverami The Velvet Underground, MC5 i Boba Segera. Przy okazji zaprosił znanych kumpli do zabawy (Larry Mullen z U2 i Joe Bonamassa). Słuchając tego albumu, też dobrze się bawiłem i o to, jak sądzę, chodziło.
Ocena 7/10
Moonspell – Hermitage (Napalm Records)
Moonspell to zespół kameleon. Od lat szukają, mieszają, kombinują i efekty tego są różne. Jeśli mam być szczery – Memorial z 2006 roku był ostatnim albumem, który na dłużej przykuł moją uwagę. Kolejne krążki, choć popularne i lubiane, niekoniecznie mnie kupiły. Może wychodzi ze mnie boomerstwo i kult takich LP jak Wolfheart czy Irreligious, ale od lat Moonspell jest mi zupełnie obojętny, jednak nie aż tak, żeby nie sięgnąć, szczególnie w dobie streamingu, po ich nową muzykę. Hermitage jawi się jako zaskoczenie, bo Portugalczycy mocno poszli w kierunku progresywnej muzyki. Dalej jednak czuć, że to Moonspell. Nad albumem krąży ponura, gotycka aura, jakże doskonale znana fanom zespołu. Mimo to mogą zaskoczyć kompozycje takie jak Entitlement – zachwycający swoją tajemniczością, jazzującym feelingiem i łagodnym śpiewem wokalisty Fernando Ribeiro. Podobnie rzecz ma się z klimatycznymi kawałkami, jak All or Nothing i Solitarian, w których ciężko nie zauważyć dźwięków niczym u Pink Floyd. Niemniej Moonspell nie zapomina o swoim muzycznym DNA i potrafi przyłożyć otwierającym The Greater Good, który spokojnie mógłby wylądować na jednej z poprzednich płyt. Jak brzmi podsumowanie? Hermitage to bardzo ciekawa i niejednoznaczna muzyka, być może otwierająca całkiem ekscytujący rozdział w karierze Moonspell.
Ocena 7,5/10
Furia – W śnialni (Pagan Records)
Ekipa Nihila powraca po pięciu latach z nowym materiałem. W międzyczasie zespół doświadczył pracy w… teatrze. Mianowicie chodzi o zapewnienie warstwy muzycznej dla sztuki Wesele w reżyserii Jana Klaty wystawianej od 2017 roku w Krakowie. To nie koniec artystowskich konotacji, bo album został nagrany W śnialni, czyli w katowickiej pracowni malarskiej Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza.
Furia zaproponowała tym razem słuchowisko przypominające teatr wyobraźni. Zespołowi najwyraźniej spodobało się występowanie na scenie i współpraca z teatrem, na albumie usłyszymy bowiem głosy aktorów z krakowskiego Teatru Starego. W ogóle black metalu na W śnialni jest jak na lekarstwo. Ślązacy zresztą zupełnie wymykają się tym razem jakimkolwiek szufladom stylistycznym. Album jest krótki, półgodzinny – dwie kompozycje, w których dzieje się mnóstwo. Furia bawi się konwencją i słuchaczem. Właściwej warstwy lirycznej zasadniczo nie ma, jednak słowa są ważne na tej płycie. Polecam słuchać na słuchawkach, wtedy w pełni można się zaangażować w ten spektakl. Starzy fani też znajdą coś dla siebie, bo gitarowe riffy, jak już zabrzmią z pełnią mocy, są nie do pomylenia z innym zespołem, a to, że obok tych riffów mamy wręcz dyskotekowy rytm? No cóż, jesteśmy na weselu. Weselu, na którym wypowiedziane przez lidera Furii, Nihila słowa – weselmy się! – wydają się zwiastunem końca świata. Z drugiej strony według słów jednego z aktorów występujących na płycie – apokalipsa już trwa. A po drodze zgubicie się w labiryncie i zatańczycie chocholi taniec. Nic z tego nie rozumiecie? Być może tak miało być.
Ocena 9/10
Nick Cave & Warren Ellis – Carnage (Goliath)
Nick Cave od początku swojej kariery, jak mało kto, doszczętnie eksploruje ciemne zakamarki człowieczeństwa i ludzkiej duszy. Być może to właśnie muzyka uratowała Nicka od upadku w bezkresną otchłań po stracie syna (Ghosteen jest pięknym świadectwem przepracowywania traumy artysty). Carnage pomimo niepokojącego tytułu skupia się jednak na czymś innym. Nagrany nie pod szyldem The Bad Seeds, tylko w duecie z Warrenem Ellisem album to kronika ostatniego, pandemicznego roku i próba przyjrzenia się kondycji ludzkości. Duet Cave/Ellis zdominował Ghosteen i muzycznie Carnage jest kontynuacją przyjętej na tej płycie stylistyki, z drugiej strony Nick nieśmiało powraca do tego, z czego był znany z nagrań The Bad Seeds z czasów przed The Skeleton Tree. Więc nie uświadczymy tutaj wyłącznie mroku jak na Ghosteen. Przykłady? Balcony Man i Albuquerque dowodzą, że z czasów pandemicznego lockdownu można mieć dobre wspomnienia. Za to w White Elephant Cave komentuje wydarzenia z USA i ruchu Black Lives Matter. Więc u Cave’a nastąpiła w końcu mała zmiana w warstwie tekstowej i muzycznej. Mimo że kocham Ghosteen ponad życie, to cieszę się, że Nick powoli wraca do normalności. Tylko czym u licha we współczesnym świecie jest normalność?
Ocena 8/10
Fot.: Goliath, Napalm Records, Pagan Records, earMusic/Mystic
Przeczytaj także:
Głos z ciemności #3 – Therion, Accept, Tribulation, Dread Sovereign