Gniew Północy nie kazał na siebie długo czekać, a Daniel Komorowski stanął na wysokości zadania, powracając do historii najbardziej ikonicznej postaci wśród wikingów. Autor ponownie zwraca się ku losom Ragnara i jego synów, lecz karty powieści wykroczą daleko poza granice zimnej północy, zabierając czytelnika w podróż po ziemiach zarówno sojuszników, jak i bohaterów tych nieco mniej „przyjemnych”. Pojawią się tu nowe osobistości, chociaż starzy znajomi nie dadzą na długo o sobie zapomnieć, a to, czego mogliśmy doświadczyć w Furii wikingów, było tylko przedsmakiem tego, co przyszykował dla nas Daniel Komorowski.
Głos Kultury objął książkę patronatem medialnym.
Pierwsza część serii zakończyła się epicką walką pomiędzy wojskami Karola (tylko-z-imienia) Wielkiego a krwawą armią z północy, która po raz kolejny udowodniła, że reputacja najbardziej bezlitosnych wojowników nie pojawiła się znikąd. Po (z pozoru niełatwym) zwycięstwie, wikingowie, jeszcze głodniejsi na kolejne wizje podbojów, znów ruszają do walki, tym razem w odwecie na Panu Karolu (chłopie, na co ci to było!).
Tutaj spotkało mnie bardzo miłe zaskoczenie, gdyż moja wielce wybujała wyobraźnia tym razem szykowała się po prostu na to, że kolejny raz na czterystu pięćdziesięciu stronach opisane będą przygotowania do wyprawy, a w międzyczasie również relacje pomiędzy bohaterami, a pozostałe dziesięć poświęcone będzie na ten od dawna zapowiadany punkt kulminacyjny. Otóż nie! Ragnar nie każe nam na siebie długo czekać. Zemsta wikingów dość szybko dosięgnęła Paryż, a sława Danów rozlała się po całym kontynencie, wzbudzając szacunek wśród przyjaciół i strach wśród wrogów. Jednak tak szybko rosnąca sława tylko wzbudza apetyt nieprzyjaciół, aby zrzucić Ragnara i jego świtę z tego piedestału. Relacje między bohaterami zaczynają się stopniowo zaostrzać, a ci, których darzyliśmy największym zaufaniem, ukazują swoje prawdziwe (i jakże mroczne) oblicze.
Powieść wprowadza nam kilku nowych bohaterów, jednocześnie nie przesadzając z ich ilością (wiadomo – co za dużo to niezdrowo), co w wielu momentach wprowadza nieco smaku do całej historii, zwłaszcza jeśli muszą wynegocjować (nie)korzystne warunki kapitulacji. Spośród nowej „plejady gwiazd” zdecydowanie wygrywa niezbyt urodziwy, lecz bardzo kąśliwy syn Karola Wielkiego, Pepin Garbaty. Już sam jego przydomek mówi nam, że relacja ojciec-syn nie należała do najcieplejszych, jednak gdy pan Wielki wypełniał się obrzydzeniem wobec pierworodnego, to sam Pepin czerpał z tego przedziwną, lecz i ogromną satysfakcję. Chociaż każda okazja, aby dopiec własnemu ojcu, była przez niego skrupulatnie wykorzystana, a jeśli przy tym można ośmieszyć młodszego brata, to już w ogóle jest wspaniale!
Czarny humor Pepina i jego niecodzienny stosunek do własnej rodziny zaskarbiły sobie sympatię wikingów i, kto wie, może coś zaowocuje z potencjalnego sojuszu z najeźdźcami? Wprawdzie jego uroda nigdy nie pozwoli mu na karierę księcia na białym koniu, a o byciu wielkim wojem może jedynie pomarzyć, to z pewnością nie można Pepinowi Garbatemu odmówić inteligencji i pomysłowości. Pod tym względem mężczyzna przewyższa zarówno swojego ojca, jak i całą rodzinę, a przydomek „Wielki” powinien obowiązywać innego z Franków.
Gniew Północy, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, zaczyna wprowadzać coraz więcej mroku, intryg, zdrad, a co za tym idzie – również śmierci. I to mi się bardzo podoba! Druga odsłona polskiej serii o wikingach obfituje w niespodziewane (i jakże bolesne!) zwroty akcji, szczególnie pod koniec powieści, gdzie ilość emocji (i nerwów) z gatunku „tak nie wolno!” mocno wystrzeliła poza skalę, a niektórzy bohaterowie, jak i czytelnicy, mogą poczuć na własnej skórze, czym tak naprawdę jest gniew północy. Ale spokojnie – autor zadbał o swoich czytelników, wprowadzając wątki nieco pociesznego tonu i romantyzmu, lecz tym razem motyw przewodni zboczy bardziej w kierunku ciemniej strony mocy.
Gniew Północy śmiało może się określić godnym kontynuatorem historii Ragnara i jego świty. Chociaż w przeciwieństwie do swojego poprzednika druga część niekoniecznie bawi się w happy endy, jednak wprowadzenie hojnej dawki mroku i czarnego humoru sprawia, że chcemy brnąć głębiej w ten świat bólu i cierpienia, świadomi tego, jak bardzo może być to dla nas zgubne. Czy właśnie nie o to w tym wszystkim chodzi?
Fot.: Replika
Przeczytaj także:
Recenzja książki Furia wikingów