Godzilla Michael Dougherty

Jak feniks z popiołów – Michael Dougherty – „Godzilla II: Król potworów” [recenzja]

Godzilla II: Król potworów (Michael Dougherty) niczym tytułowy feniks po pięciu latach powstaje z popiołu. Ale czy ten mityczny ptak bardziej przypomina wojownika czy starego koguta? Czy twórcy zawsze powinni porywać się na sequele? Czy czasami nie lepiej jest zostawić film bez jakichkolwiek to be continued? W większości przypadków jakakolwiek idea o kontynuowaniu produkcji powinna zostać zduszona w zarodku dla bezpieczeństwa i filmu, i reżysera. Jednak skuszeni finansowym sukcesem jedynki, postanawiają pomnożyć zawartość swojego portfela dzięki kolejnej dwójce, już niekoniecznie dbając o walory filmowej ofiary. Dlatego kolejne części produkcji nie potrafią już sprostać oczekiwaniom dość wybrednych widzów. I cierpi na tym nasza nadzieja wobec dalszego ciągu ukochanej serii i sama ekranizacja. Ale wspomniałam o większości… więc co z tą mniejszością? Żeby nie wrzucać wszystkich reżyserów do jednego wora, należy wspomnieć, że istnieją kinematograficzne perełki, gdzie „ciąg dalszy” jest godnym następcą Króla Jedynki. Władca Pierścieni, Ojciec Chrzestny czy Deadpool trzymały poziom od początku do końca, a sama do tego zestawu muszę dodać właśnie film Godzilla II: Król potworów. Król powrócił i trzyma się bardzo dobrze.

Za sprawą Dr Emmy Russell (Vera Farmiga) wybudzają się pradawne gatunki tytanów, a członkowie kryptozoologicznej organizacji Monarch stają przed ogromnym wyzwaniem – muszą zmierzyć się z dawno zapomnianymi potworami. Potworami, które walczą między sobą o dominację. Do walki o władzę stanie dobrze znany Godzilla, który o pozycję Alfy będzie konkurować z najbardziej zabójczą z bestii – trójgłowym Ghidorem. Ludzie i zwierzęta przygotowują się do ostatecznej batalii, która nie tylko wyłoni nowego króla, ale zadecyduje o dalszym istnieniu ludzkości. Czy w nowym świecie będzie jeszcze miejsce dla człowieka? I czy nadal będzie on gatunkiem dominującym?

Przyznaję się bez bicia, że w ciągu ostatnich kilku(dziesięciu) wypadów do kina ani razu nie byłam tak przerażona jak przed seansem Godzilli. I to nie z powodu wizerunku bestii na plakacie, a myślą o zepsuciu dzieła, które w czasach gimnazjalnych królowało na mojej liście filmów, które nigdy się nie znudzą. I jak niektórzy popkulturowi smakosze mają sentyment do Harrego Pottera, King Konga lub Spidermana, w moim przypadku jest to, między innymi, ten potwór przypominający dinozaura. Na szczęście (moje i reżysera) Michael Dougherty rozwiał moje wątpliwości i uraczył nas kawałkiem świetnego kina rozrywkowego. A do osób, które będą oglądać ten film na przenośnych urządzeniach, a nie kinowej sali: bardzo wam współczuję! Bo jest to jedno z tych dzieł, które trzeba obejrzeć na wielkim ekranie z maksymalnie ustawioną głośnością!

W XXI wieku kinematografia pod względem efektów specjalnych jest już na tyle rozwinięta, że oszołomienie i zaskoczenie widza nie należy już do najprostszych zadań. Wręcz przeciwnie. Nasze wymagania są już na tyle wygórowane, że nie w sposób wprawić nas w osłupienie poprzez samo zastosowanie czarów grafiki komputerowej; z tego też powodu oczekujemy czegoś więcej od filmów niż tylko naśladujących rzeczywistość zamysłów twórcy, a każde niedociągnięcie w scenariuszu czy dziecinne machanie kamerą zostaje przez nas wyłapane, zanim dobrze wczujemy się w atmosferę ekranowej historii. Ale tylko do czasu. Godzilla II raczy nas tak ogromną dawką efektów specjalnych, grafiki i dobrze wykreowanych bestii, że samo oglądanie dzieła Michaela Dougherty’ego stało się dla mnie wyśmienitą rozrywką, mimo tego że tylko siedziałam w fotelu i patrzyłam się w ekran. Każdy pojedynczy stwór był stworzony tak dobrze, że cała w środku zachwycałam się i składałam hołd ludziom odpowiedzialnym za coś tak dobrego. Do tego dochodzi fenomenalna praca kamery, która w wielu przypadkach (m.in. budzenia się z „potwornie” długiej drzemki) naśladowała nieco chaotyczne próby nagrania dziejącego się kataklizmu, co dawało złudzenie jakbyśmy oglądali dokument na żywo, a w połączeniu z niezłymi kadrami dawało imponujący efekt i tworzyło jeszcze lepszy klimat.

Kolejną rzeczą, która rzuca się w oczy w trakcie seansu, jest iście gwiazdorska obsada, bowiem występuje tu Vera Farmiga (niestety bez Anabelle), Millie Bobby Brown (Stranger Things), Charles Dance (Gra o tron), Sally Hawkins (Kształt wodyczy Bradley Whitford (Opowieść podręcznej, Uciekaj!). I nawet jeśli ktoś nie kupił biletu dla samego obcowania z Godzillą, to może chociaż cieszyć się obecnością Tywina Lannistera czy Lorraine Warren. Jednak same wielkie nazwiska nie przekładają się na perfekcyjnie dopracowany scenariusz czy kreację postaci, nie brak tu kilku przykładów głupich postępowań, takich jak nieustanne próby „zabicia” Ghidora przy użyciu karabinów, pomimo faktu, że takie zachowanie wcześniej nie dawało lepszych rezultatów; można by to przyrównać do schodzenia do piwnicy w nawiedzonym domu przez postaci grające w horrorach (tu też nie uczą się na błędach). Sama gra aktorska nie jest wcale zła, jednak nie są to role Oscarowe. Można je określić mianem „poprawne”, chociaż czy można wykazać się wielkim kunsztem aktorskim przy tak powszechnych motywach jak zbuntowana nastolatka czy ojciec pragnący być lepszym rodzicem? Jednak te mankamenty wcale nie umniejszają całemu filmowi i nie przeszkadzają w tym, aby wciąż cieszyć się *przymiotnik mocniejszy od słowa EPICKĄ* batalią!

Przy tego typu produkcjach widzowie liczą głównie na wciągającą akcję i niezłą rozrywkę, czego oczywiście tu nie brak, lecz w toku całej historii nie zabrakło także uniwersalnej prawdy czy przesłanki dla oglądających. W trakcie tego preludium do apokalipsy największym potworem nie okazuje się Ghidor, Mothra czy Rodan, lecz sam człowiek, a koniec ludzkości, który wydaje się rzeczą tak odległą i abstrakcyjną, dzieje się na naszych oczach i to my sami jesteśmy tego przyczyną. Sama Emma wymienia takie rzeczy jak wojny i zanieczyszczenie środowiska, a supergatunki miały być tylko narzędziem, aby przywrócić ład i porządek w przyrodzie, gdzie ludzie i (mega)zwierzęta miały żyć w harmonii. Kto by przypuszczał, że jednemu z tytanów to nie będzie pasować?

Gdybym miała określić tę produkcję jednym zdaniem, byłoby to: sequel, który nie psujeGodzilla II: Król potworów jest na tyle dobrą kontynuacją (jeśli nie lepszą), że spokojnie mogłaby konkurować ze swoim poprzednikiem w zawodach o tytuł Najlepszej Godzilli. Nie jest to może film na miarę Oscara pod każdym aspektem, jednak porcja wyśmienitych efektów komputerowych spokojnie zdobyłaby niejedną filmową nagrodę (może tu Oscary nas zaskoczą?), a jeśli nie, to sama dopilnuję, żeby ktoś wpływowy docenił ten kunszt godzillowej ekipy. Wiem na pewno, że Michael Dougherty i jego potwór bardzo pozytywnie zaskoczyli, a całość prezentuje się pierwszorzędnie. Stary, dobry Godzilla wrócił i pokazuje, że nadal jest w dobrej formie.

Niech żyje król.

Fot.: Warner Bros.

Godzilla Michael Dougherty

Write a Review

Opublikowane przez

Natalia Trzeja

Piszę, więc jestem. I straszę w horrorach. Bu.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *