Beyond the Wall

„Gra o tron”, sezon 7, epizod 6 – Beyond the Wall – wrażenia (ze spoilerami)

Przedostatni odcinek przedostatniego sezonu jednego z najwybitniejszych seriali XXI wieku za nami! Jeśli ktoś narzekał na brak emocji w poprzednim, po tym absolutnie nikt nie ma do tego prawa. To, co zaserwowali twórcy, przechodzi najśmielsze pojęcie i epizod Beyond the Wall zapisze się złotymi zgłoskami w umysłach wielu fanów Gry o tron. W zasadzie pierwszy raz od rozpoczęcia serialu Pieśń lodu i ognia nabrała dosłownego znaczenia, a efekt końcowy powala na kolana. Trwający niemal siedemdziesiąt minut odcinek w większości pokazuje zmagania dzielnych śmiałków, którzy wyruszyli na północ za Mur, w celu schwytania jednego z nieumarłych, aby udowodnić wrednej i niewzruszonej Cersei Lannister, że czający się za Murem Biali Wędrowcy nie są jedynie wytworem wybujałej fantazji Maestrów, a zagrożenie jest tak wielkie, że tylko łącząc siły, ludzkość będzie w stanie przetrwać Zimową Inwazję. Dla wytchnienia otrzymaliśmy również kilka scen rozgrywających się w Winterfell oraz rozmowy Tyriona z Deanerys na Smoczej Skale. Czy mieliśmy do czynienia z jednym z najlepszych odcinków całej Gry o tron? Nawet jeśli nie jest to najlepszy epizod tego kultowego już serialu, to dostarczył tylu emocji, że moglibyśmy pisać o nim w nieskończoność.  Zobaczcie, co na ten temat sądzą nasi redaktorzy.

Sylwia Sekret: Miałam zacząć od słów: “Głupia Arya!”, ale później się tyle wydarzyło, że pozostaje mi tylko napisać: Cóż to był za odcinek! Ci, którzy narzekali na poprzedni epizod, powinni być w pełni usatysfakcjonowani. Trzymał w napięciu, wzruszał (a i owszem), bawił i wywoływał autentyczny strach o bohaterów. A Jon Snow? Normalnie niczym Glenn z The Walking Dead… chociaż może lepiej, żeby nie kończył jak on. I w dodatku nie było w tym odcinku Cersei! Epizod idealny? Byłby taki, gdyby nie cholernie irytujący wątek panien z Winterfell… a w zasadzie jednej panny – najmłodszej Starkówny. Twórcy metodycznie, co sezon, z postaci, która miała ogromny potencjał robią, kurcze… nawet nie wiem, jak to nazwać. A kiedy już pojawi się nadzieja i przesłanki co do tego, że to znów będzie świetna postać i świetny wątek… scenarzyści oferują nam coś takiego… Naprawdę? Po wszystkim, co spotkało rodzinę Aryi, po całej jej gadce o lojalności i miłości napada na Sansę w tak dziecinny i  żałosny sposób? Zresztą jeśli chodzi o intrygę Littlefingera, to obie panny po prostu błysnęły tępotą. Ile one go już znają? Siedem sezonów, na bogów! I nadal dają się zrobić jak małe dziewczynki. Nie ulega jednak wątpliwości, że w tym konkursie głupoty i drażnienia widza Arya wygrywa w przedbiegach. I mimo wszystko, Sansa ma rację – przeszła o wiele więcej niż jej młodsza siostra może sobie wyobrazić, w dodatku wiele nie na własne życzenie, jak mała A. Teraz obie są praktycznie dorosłe, a ona bawi się w wyciąganie małych błędów z przeszłości, którym dawno już minął termin ważności? Naprawdę, Aryo? A może pod tą twarzyczką kryje się inny Człowiek bez Twarzy żądny zemsty? To jedyne logiczne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi na myśl. Bo ta Arya, z którą teraz mamy do czynienia, to scenariuszowy żart.

Przejdźmy jednak do miejsca, gdzie kipiało od emocji, czyli oczywiście za Mur. No cóż, muszę przyznać, że Martinowska (HBO-owska?) armia zombiaków naprawdę robi wrażenie, a uczynienie z wyprawy drużyny pierścienia tematu przewodniego tego odcinka, było bardzo dobrym pomysłem. Kiedy tylko okazało się, że Daenerys wybiera się tam ze swoimi trojaczkami, byłam pewna, że jeden smok nie wróci do domu. Nie znaczy to jednak, że nie było mi cholernie przykro, kiedy ten przeklęty Nocny Król wymierzył, wziął zamach… i trach! Po smoku. O dziwo, było mi również naprawdę żal Daenerys i w pełni rozumiałam jej rozpacz (nie żebym sama straciła jakiegoś smoka). Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie też scena, jaka rozegrała się między Matką Smoków a Jonem Snowem (jednak wcale nie Snowem), która była – kurde – przejmująca, a emocje bohaterów takie naturalne… A przynajmniej dla mnie. Jakoś kompletnie nie przyszło mi natomiast do głowy to, co stało się na końcu odcinka… I teraz podwójnie mi żal i smoka, i Danki. Zastanawia mnie tylko, czy ktokolwiek wpadnie na to, że mogło do czegoś takiego dojść… czy wezmą to chociaż pod uwagę, znając potęgę Nocnego Króla. Poza tym serce zadrżało mi również, kiedy dziki rudzielec został niemal rozszarpany przez umarłych! Oczami wyobraźni ujrzałam całą armię tych nienarodzonych jeszcze dzieci jego i Brienne… i zrobiło mi się tak przykro…

Ten epizod bardzo jasno i dobitnie (a także efektownie) pokazał, jaka walka będzie miała tak naprawdę znaczenie dla całego uniwersum Gry o tron. Jasne, wiedzieliśmy to już od dawna, ale myślę, że nie bez powodu ani razu nie została pokazana tym razem Cersei – prawdziwy wróg jest bliżej, niż się wszystkim wydaje i jest groźniejszy niż w najbardziej przerażających snach niedowiarków. Dowiedzieliśmy się też bardzo ważnej rzeczy, a mianowicie, że umarlaków być może wcale nie trzeba będzie pokonywać pojedynczo… Co rodzi duże nadzieje na następne bitwy.

A tak poza tym, to zastanawia mnie jedynie, jakim cudem, do cholery, za murem, gdzie wiecznie jest minus nie wiadomo ile stopni, ten lód był taki cienki?! (Serio, na stawie w ogródku moich rodziców zeszłej zimy był grubszy…)

Mateusz Norek: Tydzień temu kończyłem swój wywód nadzieją, że dwa finałowe odcinki dostarczą nam więcej emocji i Beyond the Wall było dokładnie tym, czego oczekiwałem. Bardzo podobało mi się stopniowanie tempa akcji w tym odcinku. Środek ciężkości wyraźnie był za Murem i samobójczy marsz dziwacznej i naprędce skompletowanej drużyny był przerywany tylko krótkimi scenami dziejącymi się w Winterfell i Smoczej Skale. Bardzo ucieszyło mnie to, że mimo tylu postaci i szybkości wydarzeń, drużyna miała czas, by się “poznać”, między bohaterami odbyło się kilka bardziej i mniej znaczących dialogów, sprawiły one jednak, że ta dziwaczna kompania, mimo mojego wcześniejszego dystansu do samego pomysłu (jakoś nie pasował mi on do klimatu Gry o Tron), nabrała odpowiedniej autentyczności. I nawet jestem w stanie uwierzyć, że nie podążali zupełnie na ślepo, kierując się w stronę góry, którą zobaczył w płomiennej wizji Clegane.

Zgadzam się z Sylwią – armia nieumarłych naprawdę robiła wrażenie! A z tym stawem… no to musieli nagiąć nieco logikę, żeby dać w ogóle jakiekolwiek szanse naszej kilkuosobowej drużynie w walce z zalewającą ją armią Nocnego Króla (ci biedni anonimowi dzicy, którzy z nimi poszli, oczywiście starą zasadą kina musieli zginąć pierwsi i nikt nie zamierzał specjalnie ich ratować, ani po nich płakać). Pomijając grubość pokrywy lodowej, mogli przecież wyrąbać koło siebie lód, by dać sobie (a właściwie Daenerys) więcej czasu na ratunek. Tak samo jak Biali Wędrowcy nie musieli spokojnie przyglądać się odciętym wrogom i liczyć na swoje zombie oraz mróz, skoro jak się później okazało, w miotaniu lodowymi oszczepami byli całkiem nieźli. Moim zdaniem jednak wykonanie i emocje towarzyszące tym scenom przesłoniły drobne i w pewien sposób jednak usprawiedliwione babole logiczne. Gdy wspomniane emocje sięgały już zenitu, dodatkowo do tej nawałnicy efektów specjalnych dołączyły smoki. Daenerys znowu błyskawicznie podjęła decyzję o osobistej interwencji (szczerze mówiąc, zdziwiły mnie słowa Tyriona, by nie ryzykować i zostawić ich na pastwę losu) i przybyła z odsieczą w ostatniej chwili. Smoczy ogień trawiący żołnierzy Jaimego mógł wywołać w nas nieco ambiwalentne uczucia, ale jestem pewien, że teraz, kiedy smoki podpalały hordy nieumarłych, każdy uśmiechnął się z satysfakcją. Nocny Król jednak ze spokojem oddał cios, pozbawiając Khaleesi jednego dziecka. Niepotrzebne zupełnie było to cudowne ocalenie Jona, ale nieważne, tak naprawdę koniec końców prawie całej drużynie udało się uciec cudem.

A więc Jon i Daenerys faktycznie nie są sobie obojętni! Przyznam się Wam, że jakoś nie zwróciłem na to wcześniej uwagi i myślałem, że to raczej nadinterpretacja pewnej części widzów. A jednak! Zresztą bez ogródek stwierdził to nawet Tyrion.

Niesamowite, ale mam zupełnie odmienne wrażenia, jeśli chodzi o wątek sióstr Stark w Winterfell. Po pierwsze fajnie ciął sceny za Murem, chyba narastało dzięki temu wrażenie, że drużyna dłużej podróżowała, a po drugie, ja w tym emocjonalnym chaosie widzę jednak pewien finał, nawet, jeśli nie do końca umiem go nazwać. Ale tu na pewno coś nas zaskoczy. Jeśli ja miałbym stanąć po czyjejś stronie w tym sporze, na pewno byłaby to Arya. Przepraszam, ale to wieczne niezdecydowanie u Sansy, które stara się nadrabiać pokazową pewnością siebie, jest niezwykle irytujące i zwyczajnie groźne dla interesów Północy, skoro mówimy o Lady Winterfell. Mam wrażenie, że Arya chciała tylko sprowokować Sanse, bo tak jak powiedział Littlefinger, nie oskarży przecież siostry przed lordami. Bardzo jestem ciekawy, jak się to skończy. Dalej też czekam na rozmowę Sir Baelisha i młodej zabójczyni.

Mateusz Cyra: Panie i Panowie! Cóż to był za odcinek! Od pewnego momentu oglądałem go z szeroko otwartymi ustami i nie mam pojęcia, kiedy minęła ponad (!) godzina. Jasne, były babole logiczne, o których wspomina mój współimiennik oraz Sylwia, ale jakoś już zdążyłem przymknąć oko na pewne sprawy względem tego serialu i nie szukam sposobu, by doczepić się do fabuły i scenariuszowych rozwiązań (jeśli chodzi o przeskoki czasowe lub choćby nieśmiertelność pewnych bohaterów). Ja po prostu od kilku odcinków cieszę się każdą minutą serialu i daję się pochłonąć tym emocjom i pomysłom twórców. Nie chcę, żeby to teraz zabrzmiało, że bronię Grę o Tron przed kimkolwiek, bądź usprawiedliwiam występującą tu i ówdzie miałkość fabularną. Nie w tym rzecz – serial na podstawie prozy George’a R.R. Martina to ewenement na skalę światową i rozmach, z jakim ta produkcja została zrealizowana najzwyczajniej w świecie budzi podziw i z pewnością serial ten jest kamieniem milowym, jeśli chodzi o podejście do tworzenia seriali i pewnie jeszcze przez długie lata to właśnie Gra o Tron będzie wyznaczała ścieżki, jakimi będą podążać twórcy innych seriali. Dlatego też nie widzę powodów, by się w tym momencie czepiać czegokolwiek. Chyba że twórcy w przyszłym odcinku pokażą nam wyssaną z palca teorię, która nie będzie miała jakichkolwiek podstaw – wtedy już krytyka będzie z mojej strony jak najbardziej uzasadniona.

Przejdę jednak do omówienia odcinka. To, co działo się za Murem, to kwintesencja rozrywki telewizyjnej (streamingowej) XXI wieku. Walka garstki śmiałków z niewyobrażalną hordą nieumarłych, paniczne oczekiwanie na nieuchronne starcie oraz zapierające dech w piersiach sceny, w których do akcji wkraczają smoki i Khaleesi ratuje z opresji pozostałych przy życiu śmiałków – to będzie coś, co zostanie ze mną na dłużej. Bawiłem się w trakcie tego odcinka przednio, co rusz albo obgryzając paznokcie [nie róbcie tego w domu… ani nigdzie indziej – przyp. red.], albo przecierając oczy ze zdumienia. Gdy grupa śmiałków-samobójców schwytała pozostałego przy “życiu” zombiaka, pomyślałem, że poszło chłopakom zdecydowanie zbyt prosto. Nie musiałem długo czekać, by okazało się, że faktycznie było to zaledwie preludium masakry, jakiej przyjdzie doświadczyć Jonowi, Tormundowi, Jorah, Ogarowi i pozostałym członkom misji samobójczej. Świetne jest to, jak twórcy umiejętnie potrafią pokazać, że ta pozornie bezmyślna horda jest autentycznie największym zagrożeniem świata przedstawionego i sam widz drży na myśl, że bohaterom przyjdzie się z nimi zmierzyć. Gdy taki efekt zostaje wywołany przy tak zwanym mięsie armatnim, to jak w ogóle podejść do Nocnego Króla i towarzyszących mu Białych Wędrowców? A już akcja z ostatniej sceny odcinka to kompletny odlot, który powoduje ciarki na plecach…

Odnośnie Winterfell – bliżej mi do zdania Sylwii. Naprawdę nie rozumiem Aryi i tego, jak prowadzona jest ta postać. Ktoś, kto przez tyle sezonów był kreowany na spryciulę i przebiegłego lisa zostaje wpuszczony w maliny i zachowuje się (prawdopodobnie) jak trzymana w dłoniach Littlefingera marionetka? Strasznie jest to słabe i nie przypuszczałem, że to kiedyś to powiem, ale na ten moment Starkowie (Arya, Sansa, Bran) są najbardziej irytującym mnie rodem w całym serialu. Jasne, jest jeszcze Cersei, ale wiecie – ona ma być okropna, ma wywoływać odrazę, ma irytować i nie ma w tym nic dziwnego. Natomiast Starkowie to ród, któremu kibicowało się od pierwszych odcinków, ponieważ to ich trudne losy obserwowaliśmy przez tyle lat i jakoś podskórnie chcieliśmy, by wszystko było z nimi dobrze. Teraz szczerze powiedziawszy wolałbym, żeby rodzeństwo nigdy się nie odnalazło, bo to, co wyprawiają Starkówny woła o pomstę do nieba. Dorosłe już kobiety zachowują się jak gówniary, wciąż przerzucając się dawnymi urazami i problemami, które w obecnym położeniu nie mają kompletnie nic do rzeczy. Dodatkowo Sansa i Arya zachowują się tak, jakby niczego się na przestrzeni siedmiu sezonów nie nauczyły. Rozumiem tak naprawdę stanowisko obu sióstr, ale w mojej ocenie każda wykazuje się aktualnie straszną głupotą i skrajnym egoizmem, co powinno (i mam nadzieję, że tak się stanie) skończyć się dla nich tragicznie, chyba, że zachowanie Aryi to gra, mająca na celu wykończenie Littlefingera i załatwienie go jego własną bronią. Wtedy ten nieziemsko irytujący wątek ma jakikolwiek sens. 

Niemniej jednak te drobne, irytujące epizody z Winterfell nie przyćmiły genialności tego odcinka i fani wreszcie otrzymali to, na co czekali, tak naprawdę odkąd zaczęły kiełkować pierwsze pomysły na temat interpretacji Pieśni lodu i ognia. Odcinek ten zapisze się w historii serialu również z tego względu, że kładzie kres wielu teoriom, choćby tej, że Smoki będą dosiadać trzy osoby. W tym momencie poza Daenerys kandydat jest tylko jeden, podobnie jak pozostał już tylko jeden niedosiadany Smok. Pozostaje nam czekać z niecierpliwością na to, co przyniesie finałowy odcinek siódmego sezonu.

Sylwia: Rozumiem Norka (znowu muszę po nazwisku), że Sansa może denerwować niezdecydowaniem, bla, bla, bla…, ale weźmy pod uwagę, że znalazła się w trudnym położeniu i nikt jej nie uczył, jak zachowywać się w takiej sytuacji. Przez lata uczono ją haftowania, robienia na drutach i tego, jak w przyszłości być dobrą żoną. A wypominanie przez jej siostrę, że Sansa chciała nosić piękne suknie i zostać żoną króla jest okrutne po tym, co spotkało ją z rąk swoich przyszłych niedoszłych i doszłych mężów. Nie wspominając o tym, że ruda nie różniła się za bardzo od większości dziewcząt w jej wieku – to Arya była inna i miała inne marzenia, ale nie może wymagać przecież, by każdy był taki jak ona… Czy dziewczyny nie widzą, że mają ten sam cel i tego samego głównego wroga? To przykre.

Chciałam jeszcze na moment poruszyć temat smoka. Zastanawia mnie mianowicie, czy przemieniony smok będzie nadal zionął ogniem, czy na przykład zmieni się w lodowego smoka i rozegra się wspomniana przez Mateusza walka  żywiołów. Jeśli tak, to będzie to istny Mage Night, gdzie walka lodowych i ognistych smoków do tej pory ma dla mnie nieco niejasne zasady co do tego, kto ma nad kim przewagę ;). Ach, no i ciekawi mnie, po co podczas wątku Daenerys dwa razy przypomniano, że nie może ona mieć dzieci… Czyżby coś jednak miało się zmienić?

Serial można oglądać na kanałach HBO i w serwisie HBO GO

Beyond the Wall

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *