Winterfell

„Gra o tron” – sezon 8, odcinek 1 – „Winterfell” – Wrażenia (ze spoilerami)

W końcu nadeszła chwila, na którą wielu widzów czekało bardzo, ale to bardzo długo. W nocy swoją premierę miał pierwszy odcinek finałowego sezonu największego serialowego przeboju wszech czasów. I o ile fani nie mogli się doczekać, a dwa lata ciągnęły się w nieskończoność… O tyle już teraz w naszych sercach pojawia się jednocześnie smutek związany z tym, że to już koniec, że oto kończy się pewna serialowa epoka. Nie można bowiem zaprzeczyć, że produkcja HBO otworzyła pewien nowy etap, jeśli chodzi o twórczość serialową. I ten etap powoli dobiega końca. Pozostaje nam mieć nadzieję, że Gra o tron wyznaczy jednocześnie nowe standardy, a podniesiona niesamowicie wysoko poprzeczka będzie jedynie motywacją dla kolejnych twórców. Czy jednak otwierający ósmy sezon odcinek, zatytułowany Winterfell, spełnił nasze oczekiwania, które po tak długim czasie, po takim głodzie, urosły do niebotycznych rozmiarów? Czy ci, którzy ponownie pojawili się na naszych ekranach – Matka Smoków, Jon Snow, Sansa i Arya Stark, Cersei, Jaime, Trójoka Wrona, Sam, Tyrion o wielu innych – wzbudzili w nas te same emocje, co kiedyś? Słowem – czy warto było tyle czekać? I czy jesteśmy pozytywnie nastawieni do kolejnych epizodów? Poniżej Magda, Sylwia, a także jeden i drugi Mateusz dzielą się swoimi wrażeniami tuż po obejrzeniu pierwszego odcinka finałowego sezonu. Zapraszamy do lektury!


Magda Kwaśniok

To, co wydarzyło się dzisiejszej nocy, można podsumować jednym zdaniem: Panie i Panowie, jesteśmy świadkami początku końca ery, nie tylko w dziejach produkcji małego ekranu, ale przede wszystkim w fanowskich życiach milionów związanych z Westeros ludzi. Wybaczcie więc, jeśli moje opinie na temat tego sezonu będą przesadnie emocjonalne i mało obiektywne, ale powiedzmy sobie szczerze: w żałobie człowiek nie myśli racjonalnie i z sentymentu przymyka oczy na drobne potknięcia. Wcale nie pomaga mi podejrzenie, że kwiecień nie będzie dobrym miesiącem dla żadnego ze Starków (tak Tony, mam na myśli ciebie), a tym samym dla mojego złamanego wielokrotnie przez Martina serduszka. Twórcy Gry o tron zdają się rozumieć nostalgiczny nastrój panujący wśród fanów serii, dzięki czemu w pierwszym epizodzie powoli wprowadzili nas w klimat Siedmiu Królestw, od którego przez dwa lata (!) przerwy mogliśmy się nieco odzwyczaić. Scenarzyści zachowali przy tym (prawie) odpowiedni balans, niektórymi scenami zapowiadając, że w przyszłym tygodniu już tak przyjemnie nie będzie. Niemal od pierwszych minut czujemy na karku oddech Białych Wędrowców zbliżających się z północnych granic królestwa. Nie mogę jednak powiedzieć, że już podczas oglądania pierwszego odcinka zastanawiałam się, który z bohaterów otworzy zapewne imponującą listę zgonów w ostatnim sezonie produkcji. Pierwszych 51 minut to przede wszystkim wprowadzenie do sytuacji politycznej Siedmiu Królestw i spotkania bohaterów, na które niektórzy z nas czekali latami. Twórcy zręcznie unaocznili zawiązane w poprzednich sezonach sojusze, rozjaśniając przy tym sytuację mniej zorientowanym fanom uniwersum.

No dobrze, wystarczająco długo wytrzymałam bez zdradzania moich sympatii i antypatii. Czas na pytanie, które dręczy mnie już od poprzedniego sezonu. Czy jestem jedyną osobą, której wydaje się, że Zrodzona w Burzy, Niespalona, Matka Smoków, Wyzwolicielka z okowów (niepotrzebne skreślić)… zaczyna wariować? Podobno kobiety z reguły są bardziej podobne do swoich ojców niż matek, a w przypadku Dany aż chce się powiedzieć: “Wykapany tatuś!”. Nie żebym uważała, że na wcześniejszych etapach serii Daenerys popisała się wybitnym zmysłem politycznym, ale mam wrażenie, że jej obsesja na punkcie Żelaznego Tronu zaczyna niebezpiecznie postępować, przysłaniając tym samym prawdziwy cel wizyty w Winterfell. Widać to szczególnie w relacjach samozwańczej królowej z niechętną jej Sansą Stark, co zresztą zaowocowało świetną sceną z młodą Mormontówną w roli głównej. Jon Snow w dużej części odcinka został sprowadzony do roli arbitra między niechętnymi i nieufnymi wobec Południowców ludźmi z Północy a przyjezdnymi. O ile z tym Kit Harington poradził sobie świetnie, ze szlachetnością i honorem wypisanymi na twarzy, o tyle są dwie sceny, w których coś ewidentnie nie zagrało. Przede wszystkim fragment odcinka po fantastycznie zrealizowanej sekwencji z lotem na smokach. Sztampowy wątek miłosny pasuje do Gry o tron jak Joffrey Lannister do… Cóż, jakiejkolwiek przyzwoitej moralnie kobiety. Chęć zmuszenia Dany i Jona do zawarcia małżeństwa jest jak najbardziej uzasadniona politycznie, a tym samym fabularnie, natomiast nie jestem w stanie uwierzyć w rodzące się między nimi uczucie. Podobnie zresztą miałam w przypadku bardziej emocjonalnej sceny, w której Jon dowiedział się o swojej prawdziwej tożsamości. Cieszy mnie, że twórcy postanowili rozpocząć ten wątek już w pierwszym odcinku, natomiast mam wrażenie, że całą rozmowę można było przeprowadzić nieco lepiej. Na ogół jednak dialogi są rozpisane naprawdę dobrze, a większość z nich została zdominowana przez Lady Stark… i to obie. Na początku serii nie było bohatera, który denerwował mnie bardziej niż Sansa, dzięki czemu tym bardziej doceniam przemianę tej postaci, która stała się prawdziwym graczem w politycznej rozgrywce. Jej parszywy uśmieszek podczas rozmowy z Tyrionem, gdy powiedziała, że wesele Joffreya miało swoje dobre momenty, to czyste złoto. Chętnie napisałabym coś jeszcze o Aryi i oczywiście Euronie, ale wypadałoby zostawić jakieś wątki do omówienia moim kolegom.

Sylwia Sekret

Moje wymagania i oczekiwania względem pierwszego odcinka finałowego sezonu były chyba zbyt wygórowane. Być może spowodowane było to dwuletnim oczekiwaniem na ciąg dalszy? A może po prostu świadomością, że do końca całej serii zostało tylko 6 odcinków, więc twórcy nie mogą pozwolić sobie na przeciąganie fabuły i jej powolne prowadzenie? Niech nikt mnie źle nie zrozumie – odcinek naprawdę mi się podobał i świetnie się go oglądało, ale mam po prostu wrażenie, że… wydarzyło się w nim za mało. Na całe szczęście Jon dowiedział się w końcu prawdy o swoim pochodzeniu. Już się bałam, że jakimś cudem w tym zaśnieżonym Winterfell będzie się przez pół sezonu mijał ze swoim bratem i przyjacielem, a widzowie dostaną skrętu kiszek od tego, że oni już wiedzą, a Snow nie. Także to jak najbardziej na plus. Chociaż muszę się tu zgodzić z Magdą, że ta rozmowa, ta wiekopomna dla Jona i widzów chwila mogła być chyba ociupinkę lepsza i bardziej emocjonalna. W końcu – tak długo na nią czekaliśmy! Ciekawe było natomiast to, że natłok informacji – tak szokujących dla Jednak Wcale Nie Bękarta – sprawił, że choć dotarło do niego najważniejsze (kim byli jego rodzice i że jest prawowitym władcą Żelaznego Tronu), to chyba jeszcze nie wszystkie puzzle trafiły na swoje miejsce i chyba jeszcze Jon nie zaskoczył, że całkiem niedawno oddawał się cielesnym uciechom w ramionach swojej cioci. W sumie to jestem ciekawa, czy będzie to informacja, która nimi wstrząśnie, czy – ze względu na specyfikę uniwersum i tego, że nie wszystko, co dla nas dziwne, zboczone czy nienaturalne, jest takie dla bohaterów Gry o tron – będzie to dość kuriozalne, ale nie aż tak istotne. Tym bardziej że jednak twórcy robią wszystko, by to prawa do tronu stanęły na drodze do ich “wielkiej miłości”, a nie kwestia pokrewieństwa.

Co do Starkówien… Sama już nie wiem, co myśleć o Sansie. Z jednej strony fajnie, że się wyrobiła, że nie jest już ani zahukaną nastolatką, ani (przede wszystkim) naiwnym podlotkiem, ale z drugiej strony… Czy jej nieufność i arogancja nie idą już troszkę za daleko? Nie ma chyba powodu, by nienawidzić wszystkich i nikomu nie ufać. Taki na przykład Tyrion… w okolicznościach i czasach, jakie były im dane, i w obliczu tego, co wpisał w ich wspólną historię los, nasz ulubiony karzeł potraktował ją z szacunkiem i jak damę, a mam wrażenie, że od zawsze jedynym, czym ona mu się odpłaca, jest obrzydzenie i pogarda. Czyżby chodziło o samo nazwisko, jakie Tyrion – chcąc nie chcąc – nosi? Na takie szufladkowanie Sansa jest już chyba jednak za mądra. A przynajmniej na taką kreują ją twórcy. Jej młodsza siostra z kolei niewiele się zmieniła na przestrzeni sezonów i myślę, że od samego początku mogliśmy obstawiać, na jaką młodą kobietę wyrośnie. Tak swoją drogą, to właśnie ją, a nie Jona, widziałabym popierniczającą na smoku. No ale nie można mieć wszystkiego.

Epizod otwierający finałową serię Gry o tron nie zawiódł, ale też nie przyprawił mnie o jakieś wybitne palpitacje serca. Liczę na to, że dość powolne tempo odcinka i pozorny spokój miały być takim celowym rozluźnieniem widza przed tym, co przyniesie nam kolejnych pięć (tylko pięć?!) odcinków. Bardzo podobała mi się ostatnia scena pierwszego epizodu i jestem szalenie ciekawa tego spotkania – jak się potoczy, jak będzie wyglądała rozmowa i do czego doprowadzi. Póki co, na ten moment, chyba właśnie na rozwinięcie tego wątku czekam najbardziej, jeśli chodzi o drugi odcinek.

Być może na to za wcześnie, ale jeśli chodzi o gdybanie na temat tego, jak zakończy się serial, i o to, kto przeżyje (ewentualnie), kto będzie sprawował władzę i tak dalej, to mam tylko jedno – choć całkiem trudne do spełnienia – życzenie. Chciałabym, aby nie sprawdziła się żadna z dotychczas omawianych przez fanów teorii. Żebyśmy naprawdę zostali zaskoczeni.

Mateusz Cyra

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że od zawsze mam niebieskie oczy! Dobra, skoro formalności mamy za sobą, to mogę przejść do omówienia pierwszego odcinka ostatniego sezonu Gry o tron. Matko Smoków, jak przygnębiająco to brzmi! Tak jak wspomniały już moje koleżanki – ten odcinek był nieco stonowany, zdarzyło mu się nieco ciągnąć (sceny w Królewskiej Przystani), ale mimo wszystko gdzieś w głębi serca wiem, że był to epizod niezwykle potrzebny i bez niego tak naprawdę nie mogło być mowy o czymś dalej.

To, co zwróciło moją uwagę, to zabawa w odniesienia, jaką twórcy w pełni świadomie poczynili. Pierwszy odcinek ostatniego odcinka pięknie komponuje się z tym, co działo się w pilocie całego serialu. Mamy tutaj wiele scen żywcem nawiązujących do scen z początku serialu – wspinającego się małego chłopca, Arya, która woli stać w tłumie ludzi, niż witać przybywających, jak na Lady Stark przystało, królewską armię maszerującą do serca Winterfell, przekomarzanki i wspólne wpadnięcie w objęcia Aryi i Jona oraz, rzecz chyba najważniejszą, czyli ponowne spotkanie Brana z Jaimem Lannisterem. Zapewne takich odniesień jest znacznie więcej i prawdziwi, ogromni fani serialu z pewnością wyłapią tego więcej niż ja.

Podoba mi się myśl, która zakiełkowała u Magdy odnośnie Daenerys – też jest mi coraz trudniej wyzbyć się narastającego wrażenia, że Khaleesi zaczyna coraz bardziej świrować. Zwłaszcza na punkcie władzy. Niestety w tym momencie tego nie pamiętam, dlatego poprawcie mnie, jeśli się mylę i dodaję za dużo od siebie, ale nie wiem, czy przypadkiem Mirri Maz Duur w trakcie, gdy leczyła Khala Drogo nie przewidziała, że Daenerys popadnie w obłęd, bądź sama jej go nie “wywróżyła”? Jednak jak już wspomniałem – to tylko drobna dygresja, w dodatku nie jestem wcale pewny, że tak faktycznie się wydarzyło. W każdym razie – Matka Smoków zaczyna coraz bardziej otwarcie pokazywać, że władza zaczyna być dla niej priorytetem. Jakoś w tym momencie, gdyby ktoś mi powiedział, że Danka będzie dzielnie i na przedzie walczyć o swój lud z Białymi Wędrowcami, to trudno będzie mi w to uwierzyć. Nie twierdzę, że walczyć nie będzie, po prostu poddaję w wątpliwość jej motywacje.

Muszę odnieść się do sceny, w której Jon Snow wreszcie dowiedział się, że ciążący na nim od urodzenia przydomek zarezerwowany dla bękartów był tak naprawdę ochronnym kokonem, nałożonym przez Neda Starka. Dziewczyny trochę kręcą nosami, że ta scena mogła być nieco lepsza. A ja muszę jej bronić. Ta scena była bardzo dobra. Taka… możliwie najbardziej naturalna, jak to tylko w takiej sytuacji było możliwe. Sam pewnie zbierał się do swojego przemówienia na wszelkie możliwe sposoby, zakładam, że jako człowiek inteligentny i obyty ze słowem pisanym – analizował różne scenariusze, słowa, jakich użyje, a dzięki temu, że był dość mocno poruszony tym, że Matka Smoków spaliła żywcem jego rodzinę, słowa po prostu same z niego wypłynęły. I bardzo mi się takie rozwiązanie podoba. Czasem proste rozwiązania są najlepsze.

Podsumowując i nie przedłużając bezsensownie: najbardziej podobał mi się przelot smoków (w trakcie zastanawiałem się, ile taka… w zasadzie niezbyt potrzebna, ale piękna wizualnie i pokazująca możliwości twórców scena, mogła kosztować), spotkanie po latach wszystkich żyjących Starków, szok na twarzy Jaimego Lannistera na widok Brana na wózku oraz rozmowa Jona z Samem w krypcie Winterfell. Najbardziej nie podobał mi się wątek Cersei i Greyjoa.

Mateusz Norek

Jestem naprawdę ciekaw, ile osób czekało w nocy na pojawienie się premierowego odcinka. Oglądających musiało być jednak całkiem sporo, bo serwery HBO GO zostały mocno przeciążone i kilkanaście minut walczyłem z pojawiającymi się na ekranie błędami. Na szczęście serial w końcu się uruchomił i po długiej przerwie mogłem powrócić do Westeros na ostatni, 8 sezon. Faktycznie, jeśli patrzeć na stawkę, o jaką toczy się gra, pierwszy odcinek okazał się niezwykle spokojny. Należy jednak pamiętać, że produkcja HBO opiera się w głównej mierze na mnogości barwnych postaci i duża część z nich musiała zostać tutaj przedstawiona. Pierwszy odcinek to przede wszystkim kilka niezwykle ważnych spotkań bohaterów. Sansa poznała Daenerys i faktycznie Matka Smoków nie przypadła Lady Winterfell do gustu. W końcu, po latach, nastąpiło spotkanie Aryi i Jona Snowa. Arya starła się również z Ogarem i choć krótkie, to jakże elektryzujące było to spotkanie. Oczywiście niezwykle ważna była już wspomniana rozmowa Snowa z Samem. Pytanie również, czy jakiś poważny efekt będzie miało wymienienie spojrzeń między Jaimem a Branem. Czy chłopiec jest w ogóle w stanie odczuwać jeszcze coś na kształt chęci zemsty lub chociażby chować urazę? Chyba nie, bo jako Trójoka Wrona nie myśli już o swoim wcześniejszym życiu, za to jak nikt rozumie nadciągające zagrożenie ze strony umarłych i Nocnego Króla. Swoją drogą, słyszałem, że idzie on do Westeros po jedną, konkretną osobę. Bardzo możliwe, że jest to właśnie Bran. Lub dziecko Goździk, które w końcu było mu obiecane.

Choć pierwszy odcinek w przeważającej ilości rozgrywał się w Winterfell, to widzieliśmy również Królewską Przystań i ruchy Cersei. Euron Greyjoy jakoś niespecjalnie mnie obchodzi, jest raczej tylko pionkiem w dłoni królowej, natomiast przybycie Złotej Kompanii bardzo mnie zainteresowało i mam nadzieję, że mocno namieszają w nadciągającej wojnie. To największa armia, którą można kupić, słynąca nie tylko z wysokiej ceny i wyszkolenia, ale również z lojalności, ponieważ Złota Kompania nigdy nie zerwała podpisanego kontraktu. Jest jednak pewien haczyk – otóż formacja ta została założona przez potomków Targaryenów. Pytanie oczywiście, co planuje sama Cersei i jak zamierza wykorzystać najemników. Czy będzie póki co tylko przyglądać się walce z nieumarłymi, czy też zaatakuje bezpośrednio Winterfell. I czy faktycznie jest w ciąży, skoro bez krępacji popija wino, jakby nigdy nic.

Skoro wszystkim podobały się smoki, to ja z czystym sumieniem mogę napisać, że dla mnie ta scena była słaba i kiepsko zrealizowana. To, że Jon, jako czystej krwi Targaryen, dosiądzie smoka, przewidywali wszyscy, natomiast zrealizowane zostało to jakoś zupełnie bez emocji, za to z psującymi klimat tekstami, że jak spadnie, no to trudno. No i widać było przy zbliżeniach na aktorów, że to komputerowy efekt, z takim budżetem na pewno można było się bardziej postarać.

Niesamowicie szybko zleciało te 50 minut. Póki co jest jeszcze spokojnie, ale wszyscy wiemy, że to cisza przed burzą. Liczyłem, że na końcu odcinka zobaczymy armię Nocnego Króla przybywającą pod mury Winterfell, ale skoro nieumarłych jeszcze nie ma, to być może bitwa z nimi będzie dopiero w trzecim odcinku.


Serial Gra o tron można oglądać na kanale HBO, a także w serwisie HBO GO

Winterfell

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *