Zakończyła się bitwa o ludzkość, przyszła pora powrotu do gier politycznych. Tak jednym zdaniem można podsumować wydarzenia z czwartego odcinka ostatniego sezonu Gry o Tron, zatytułowanego The last of the Starks, co można przetłumaczyć zarówno jako Ostatni ze Starków jak i Ostatni Starkowie. Ten bardzo długi epizod przyniósł nam wiele odpowiedzi na temat tego, co w najbliższej przyszłości wydarzy się poszczególnym bohaterom, i jest ostatnią chwilą oddechu przed kolejną wielką bitwą, w której po jednej stronie stanie Cersei Lannister wraz ze swoją najemną armią, a po drugiej Matka Smoków wraz ze swoją resztką armii oraz sojuszników, którzy pozostali po Bitwie o Winterfell. Nie potrafimy ukryć rozczarowania pewnymi rozwiązaniami fabularnymi, nie podoba nam się droga, jaką obrali scenarzyści dla niektórych bohaterów, ale mimo to w większości mamy pozytywne wrażenia i ze zniecierpliwieniem czekamy na to, co przyniosą nam kolejne dwa tygodnie.
Zapraszamy do lektury omówienia czwartego odcinka i oczywiście na wstępie ostrzegamy przed ogromną ilością spoilerów.
Sylwia Sekret
Po wielkiej bitwie nadszedł czas wielkiego świętowania. I właśnie celebracją zaczyna się najnowszy epizod Gry o tron. Ci, którzy przeżyli, bawią się, piją, tańczą, oddają się cielesnym uciechom. Jakby do niektórych dopiero teraz dotarło zagrożenie, jakie jeszcze niedawno wisiało nad ich głowami. Pierwsza część odcinka ma więc charakter iście biesiadny. To w niej dochodzi też do zbliżenia, na które wielu widzów czekało z pewnością od poprzedniego sezonu. I choć odcinek Ostatni Starkowie otwiera scena palenia ciał poległych i płomiennej przemowy Jona, mającej na celu upamiętnić tych, którzy odeszli, walcząc z armią Nocnego Króla, to żałoba trwa wyjątkowo krótko i szybko zostaje zastąpiona przez wspomnianą ucztę. Ucztę, na której Daenerys jawi nam się jako jedyna samotna, odosobniona, zapomniana. W Winterfell każdy, kto przeżył, ma kogoś bliskiego. Kogoś, z kim może porozmawiać, zwierzyć się czy choćby po prostu przytulić. Khaleesi po stracie Jorah została sama w miejscu, w którym ludzie nie są jej zbyt przychylni. I zostało to dość mocno podkreślone.
Jeśli już jesteśmy przy Srebrnowłosej, to nie można nie wspomnieć o jej kluczowej rozmowie z Jonem, w której ta błaga go, by nikomu nie zdradzał swojego pochodzenia. No cóż… Młoda kobieta tak mocno pragnie tronu, o który tyle walczyła, że nie bierze kompletnie pod uwagę faktu, że dla jej ukochanego (choć nie wiem, czy jestem w stanie uwierzyć całkowicie w uczucie Daenerys) ważniejszy od prawa do tronu jest fakt, że w końcu może poczuć dumę ze swojego pochodzenia, wiedząc, że nie jest niczyim bękartem, że był owocem prawdziwej miłości, a osoby jego rodziców powinny wzbudzać szacunek, a nie pogardę, jak w przypadku bycia dzieckiem z nieprawego łoża. Wracając jednak do Danki – coraz silniej twórcy przekonują nas do tego, że traci ona grunt pod nogami, a pod sufitem zaczyna się jej robić równie nierówno… Mnie osobiście takie poprowadzenie tej postaci cholernie się nie podoba, ale raczej od tej wizji scenarzystów nie ma już odwrotu. Jasno pokazuje to ostatnia scena, scena stracenia Missandei, gdzie Matka Smoków najpierw wygląda jakby była chora (duża w tym zasługa bardzo okrojonego i bladego makijażu), a później z zaciętą i gniewną miną wycofuje się spod bram zamku.
Ostatni Starkowie to odcinek zupełnie różny od poprzedniego, od Długiej Nocy, ale to dobrze. Czwarty epizod to trochę taki powrót do korzeni serialu – mamy tu dużo dialogów i to dzięki nim rozkręca się akcja odcinka, a także zostaje wprawiona w ruch machina następnego. W tym odcinku również przychodzi nam zrozumieć, dlaczego tak wiele postaci, którym zgon wróżyliśmy w poprzednim, jednak przeżyło. No cóż… Brienne przeżyła po to, by złamać widzom serce swoim płaczem po odjeździe Jaimego i przemowie, która miała zapewne ułatwić jej rozstanie; Tormund przeżył, by złamać nam serce swoim płaczem, gdy wielka kobieta wybrała jednak jednorękiego bandytę; Gendry przeżył, by Arya złamała mu serce; Missandei przeżyła, bo Cersei potrzebuje zabawek bardziej niż Nocny Król, a Szary Robak przeżył, żeby jego chęć zemsty pomogła zapewne Daenerys w ostatecznej bitwie. Kto zginie następny? Czy ostatni Smok ujdzie z życiem? Jak kłamstwo Cersei wpłynie na jej kompana? Kto zabije Cersei?
Na wiele odpowiedzi będziemy z pewnością musieli poczekać do ostatniego odcinka, tymczasem przed nami jeszcze przedostatni, w którym zetrą się dwie armie. Siły są jednak rozłożone nierówno, a smok nie stanowi już o przewadze… Jak potoczy się walka? Trudno powiedzieć. Życzyłabym sobie jednak, by – bez względu na to, kto zwycięży, kto umrze, a kto przeżyje – w dwóch ostatnich epizodach było mniej nieścisłości fabularnych i skrótów, bo w Ostatnich Starkach niektóre po prostu raziły.
Mateusz Cyra
Czwarty odcinek za nami. Pozostały dwa. Jeśli narzekaliście (a i my narzekaliśmy) na ilość trupów w poprzedniej, epickiej bitwie z hordą Nocnego Króla, to zgony tego odcinka z pewnością mogły być dla Was szokujące. No, przynajmniej jeden. Bo o tym, że Szary Robak i Missandei żyć długo i szczęśliwie nie będą, to wszyscy wiedzieli. Jednak gdy jestem już przy tym wątku – nie mogę nie przyczepić się tego, jak bardzo skrótowo potraktowano wątek porwania przybocznej Daenerys. Bo chyba można ją tak nazwać? Do rzeczy jednak – podczas niespodziewanego (serio, Zrodzona z Burzy nie widziała z wysokości swojego Dracarysa kryjącej się za klifem floty Eurona Greyjoya? Okej, przyjmijmy, że nie widziała…) ataku sojuszników niecnej Cersei Lannister zostaje zmieciona w proch flota Targaryenówny, ginie kolejny z jej smoków i… nie wiadomo jak, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo przez kogo – zostaje porwana Missandei. Dobra, to jeszcze jakoś można przyjąć, jeśli przymkniemy oko. Ale że później wiedzą o tym fakcie wszyscy? Znowu jakimś cudem w Westeros mają do dyspozycji lepszą technologię komunikacji niż my… Właśnie – jeszcze tylko jedna rzecz – chyba scenarzyści zapomnieli o istotnej kwestii – podczas różnych narad ważne osobistości wspominają o armii Dothraków. Jakiej armii? Czy aby przypadkiem Dothrakowie nie zginęli w pierwszej szarży w poprzednim odcinku? Może twórcy jakimś cudem to wyjaśnią, ale jeśli będzie to zrobione w taki sposób, jak rozwiązano wątek Ducha (Wilkor Jona) to ja podziękuję. Zresztą to nie wszystkie wątki, które w tym odcinku były iście kretyńskie, ale pominę to milczeniem, bo musiałbym się rozpisać, a nie jestem tu sam :).
Sylwia
Fakt, z tymi Dothrakami to naprawdę nie wiem, czy jest to kwestią naszej nieuwagi i jednak nie zginęli wszyscy w natarciu na Białych Wędrowców, czy scenarzyści aż tak się wygłupili? Tym bardziej że wspomina się ich kilka razy (Dothraków, nie scenarzystów) w tym odcinku, ale nie widzimy ich ani razu. To samo tyczy się nieszczęsnej Missandei – czy tylko ona jedna wypłynęła niefartownie po drugiej stronie wody? Jakim cudem została porwana? Skąd Cersei i jej ludzie wiedzieli, że jest to ktoś tak ważny dla Daenerys? I skąd Smocza Królowa i jej świta mieli pewność, że kobieta została porwana, a nie na przykład utonęła, ratując się z atakowanego statku? Przedziwne to było i jakoś mało wiarygodne.
Mateusz Norek
No niestety – twórcy żonglują ilością wojsk, jak im się podoba. Już przed wielką bitwą fani obliczyli, że Daenerys miała do dyspozycji jedynie tyle statków, by zabrać do Westeros tylko jedną trzecią konnych (ze stu tysięcy, którymi dysponowała). I chyba faktycznie nie było ich wszystkich, skoro tak szybko padli w walce z nieumarłymi. Wyglądało, że zostali zmasakrowani, a w tym odcinku dowiadujemy się, że zginęła ich połowa. Tak samo umownie traktowany jest upływ czasu, bo absolutnie nie wiemy, ile czasu mija od kolejnych wydarzeń, choć pewne jest, że jest to często kilka dni, a może nawet tygodni, które są potrzebne chociażby na przemieszczenie się wojsk lub flot w konkretne miejsce na niemałym przecież kontynencie.
Mateusz Cyra
Dobra, to jednak tyle, jeśli chodzi o narzekanie, bo wbrew pozorom ten odcinek mi się podobał. Znacznie bardziej niż poprzedni. Wreszcie dostaliśmy to, co w Grze o Tron najlepsze, czyli spiski, knowania i zakulisowe rozmowy, które mogą mieć kolosalny wpływ na rozwój dalszych wydarzeń, przynajmniej, jeśli chodzi o kwestie polityczne. Varys i Tyrion są wprost fenomenalni i w zasadzie sceny rozmów między nimi to najmocniejsze dialogi całego sezonu. Czwarty odcinek to także ogromny przełom w kwestii potencjalnego zakończenia wątku i teorii, mówiącej o tym, że to właśnie Jaime zabije Cersei. W tym momencie nie widzę innego rozwiązania tego problemu, ale jest mi przy tym bardzo przykro, bo Jaime to chyba w tym momencie moja ulubiona postać całej serii, a zabójstwo Cersei będzie z pewnością misją samobójczą. Bo jakkolwiek fajnie, że Arya zabiła Nocnego Króla, tak moim skromnym zdaniem to nie ona zabije obecną królową, tylko tę przyszłą. Nie bez powodu obie siostry wiedzą, że to Jon jest prawowitym władcą i nie bez powodu kilka razy w tym odcinku było powiedziane/pokazane, że Danka zaczyna naprawdę świrować na punkcie tego Żelaznego Tronu, co jest pomysłem głupim i zbyt oczywistym. No ale zobaczymy.
Magda Kwaśniok
Muszę przyznać, że choć trzeci epizod oceniłam nie najgorzej w naszym zeszłotygodniowym Wielogłosie, im dłużej myślałam o Bitwie o Winterfell, tym większą niechęć czułam do tak szumnie zapowiadanego odcinka. Przed włączeniem kolejnej odsłony dziejów Westeros nie wiedziałam więc, czy moje wymagania zostały skutecznie zaniżone, czy wręcz przeciwnie – oczekiwałam jakiegoś hmm… zadośćuczynienia? Bez względu na moje wcześniejsze nastawienie, gdybym miała czwarty odcinek ostatniego sezonu określić jednym zdaniem, napisałabym krótko: epizod z tego tygodnia jest kwintesencją tego, za co pokochałam Grę o Tron.
W świat Westeros nie wsiąknęłam dzięki smokom, kolejnym scenom z burdelu czy epickim sekwencjom batalistycznym. Saga George’a R.R Martina to dla mnie przede wszystkim niesamowicie wciągająca rozgrywka polityczna, gdzie jak w żadnym innym tego typu dziele, autor niezwykle realistycznie pokazał, ile można poświęcić, by zasiąść na tronie. Miałam wrażenie, że wszelkie aspiracje twórców do zarysowania skomplikowanej sytuacji politycznej Siedmiu Królestw zginęły wraz ze śmiercią Littlefingera i odsunięciem się w cień Varysa. Sam Tyrion w wersji serialowej na moment zatracił swoją błyskotliwość, a miłość, nie rozsądek, łącząca Jona i Daenerys, zdawała się być naprawdę bolesnym gwoździem do trumny. Aż do dzisiaj myślałam, że w tej kwestii wszystko już jest stracone, ale na szczęście wspomniani Tyrion i Varys wjechali cali na biało i uratowali sytuację. Ich rozmowy to czysta chemia; namiastka, a może i pełnowartościowy substytut, soczystych dialogów Littlefingera z najbardziej znanym eunuchem Westeros. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu ludzi ten odcinek jest przegadany, jednak dla mnie Gra o Tron zawsze stała świetnym dialogiem i niesamowicie cieszy mnie, że twórcy wreszcie sobie o tym przypomnieli. W tym kontekście nie mogę zapomnieć o Jaime’m, który, podobnie jak dla Mateusza, i dla mnie jest jedną z ulubionych, a już na pewno najciekawszych postaci. Wierzcie mi, nie jestem w stanie wyobrazić sobie większego zawodu niż to, że nie on miałby zabić Cersei… Nawet jeśli Królobójca musi w tym celu zginąć, czy po prostu złamać mi serduszko świetnie wygraną rozmową z Brienne. Naprawdę nie potrafię wybrać, który z aktorów w tej sytuacji poradził sobie lepiej, bo zarówno Gwendoline Christie, jak i Nikolaj Coster-Waldau sprawili, że bez reszty uwierzyłam w targające nimi emocje.
Rozumiem zastrzeżenia Mateusza i Sylwii, natomiast osobiście jestem zwolenniczką skrytykowanego przez moich kolegów rozwiązania wątku Daenerys, głównie dlatego, że jest spójne fabularnie. Przeciwnie do większości fanów zarówno serialu, jak i książkowej sagi, uważam, że na tym etapie dzieło nie do końca powinno zaskakiwać – ósmy sezon to czas na rozwiązanie wątków budowanych latami, a nie na tanie plot twisty, będące gwarantem dziur fabularnych. To, że z Matką Smoków coś jest nie tak, da się zauważyć niemal od początku serii, nie mówiąc już o historii medycznej chorób psychicznych w jej rodzinie. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której Danka magicznie staje się sprawiedliwą królową, brzydzącą się zemstą, skoro właśnie chęć wendety od początku napędzała większość jej działań. Niemniej muszę przyznać jej postaci, że podjęła przynajmniej jedną słuszną decyzję: jak przewidywała większość fanów, by zjednać sobie Koniec Burzy, mianowała Gendry’ego dziedzicem Baratheonów, co zaowocowało niezłą sceną… I nieco gorszymi zaręczynami. Zresztą cała sekwencja związana z ucztą wyszła naprawdę dobrze. Twórcy idealnie zbalansowali ogromną ilość humoru, jak zwykle związaną z Tormundem, z dialogami, które realnie popchnęły fabułę do przodu.
To właśnie ta część odcinka wreszcie przypomniała mi, dlaczego Jon Snow, bękart bratający się z Dzikimi, został okrzyknięty Królem Północy. Kit Harington niemal w punkt oddał charyzmę bijącą od Jona, do którego, jak zauważyli sami bohaterowie, aż garną się (przyszli) poddani. No cóż, wygląda na to, że rzeczywiście Najlepszy władca to ten, który wcale nie chce władać. Jakże symboliczne (i pozbawione logiki) wydaje się to, że właśnie Snow, a nie jego ukochana, przemówił do resztek pogrążonych w żałobie ludzi. Wpojony przez Starków patetyzm Jona w połączeniu z fantastyczną muzyką, zaowocował sceną, dzięki której twórcy pozwoli nie tylko bohaterom, ale i nam, przez chwilę opłakiwać “swoich” zmarłych. Nawiązując do wypowiedzi Sylwii, podczas sceny otwierającej odcinek miałam wrażenie, że niektórzy bohaterowie przeżyli tylko po to, by każdy poległy doczekał się osoby, która go spali… Jak inaczej wyjaśnić Sama, którego na ekranie oglądamy dłużej niż Eda Cierpiętnika?
Ten odcinek może być moim ulubionym z finałowego sezonu, ale zdecydowanie nie jest wolny od wad. No cóż, logiczne myślenie nigdy nie było najlepszą stroną twórców Gry o Tron, a oszacowanie liczebności wojsk Dothraków pokazało, że również z matematyką nie jest u nich najlepiej. Niemniej, nie to mnie najbardziej zakłuło w oczy. Już w poprzednim epizodzie strategia umarła śmiercią tragiczną, ale serio, SERIO, nikt nie wpadł na to, że Greyjoy może zorganizować zasadzkę? W tej części odcinka kuleje zresztą nie tylko logika, ale i emocjonalność. Tak się składa, że Daenerys właśnie straciła drugiego smoka, zostało jej zaledwie jedno dziecko, na dodatek, jak się okazuje, łatwe do zabicia, a żadna z tych rzeczy nie wybrzmiała tak, jak powinna… Nie mówiąc już o porwaniu Missandei. Honor całej sekwencji ratuje jedynie dobry montaż widzianych oczami Tyriona scen rozbicia floty Smoczej Królowej, w którym o dziwo, twórcy wystrzegli się zbędnego chaosu. Na szczęście epizod udało się zakończyć pozytywnym akcentem, bo rozmowa rodzeństwa Lannister, choć każdy wiedział, że nie skończy się kapitulacją Cersei, była naprawdę świetna. Podsumowując, cały odcinek na duży plus, ale serio, czasami mi się wydaje, że fraza Myślenie nie boli, w przypadku twórców Gry o Tron nie ma żadnego zastosowania.
Mateusz Norek
Muszę przyznać, że ten odcinek był naprawdę wyborny, zachował bardzo dobry balans, między popchnięciem fabuły do przodu, ważnymi i mniej ważnymi rozmowami, a trzymającą w napięciu akcją. Działo się naprawdę sporo. Kilka postaci pożegnaliśmy – twórcy nie chcieli już chyba udawać, że Sam przeżyłby jeszcze chociaż minutę kolejnej potyczki, wykorzystawszy absolutnie całe szczęście wszechświata w poprzednim odcinku, więc odesłali go z Goździk na zasłużony wypoczynek. Tormund wraca w rodzinne strony i mimo wszystko fajnie, że scenarzyści oszczędzili go, mimo iż nie odegra on już istotnej roli w finale (choć jak sam mówi Jonowi, nigdy nie mamy pewności). Jak wspomniała Sylwia, to nie jest dobry odcinek walentynkowy, bo Gendry dostaje kosza od Aryi, Jamie rozkochuje w sobie Brienne tylko po to, by po chwili zmienić zdanie i jechać ratować (?) Cersei, a nadzieję o uczuciu między Tyrionem a Sansą, które po ostatnim odcinku wzmacniają ciepłe spojrzenia przy biesiadnym stole, ostatecznie przekreśla polityka.
Nie posiadam się z radości, że Aryia i Ogar znów podróżują razem. Patologiczna, podlana czarnym humorem chemia między nimi jest wspaniała, a to, że bez armii jadą do Królewskiej Przystani, zapowiada bardzo ciekawe wydarzenia. Clegane z całą pewnością chce dopaść swojego brata i jeśli w serialu czekam jeszcze na jakiś pojedynek jeden na jednego, to zdecydowanie jest to cleganebowl, jak ochrzcili starcie fani Gry o Tron. Arya natomiast z całą pewnością jedzie po królową i nie mam nic przeciwko, by Cersei zginęła z jej ręki, ale zgadzam się z Mateuszem, że to byłoby chyba zbyt piękne, zwłaszcza po pokonaniu przez nią Nocnego Króla.
Ten odcinek był prawdziwym psychicznym nokautem dla Daenerys. Jorah Mormont nie żyje, połowa jej wojsk zostaje zabita, a ta, gdy chce o tym zapomnieć i wspólnie świętować wygraną bitwę, odkrywa jeszcze mocniej niż wcześniej, że jest w Winterfell obcym, na którego cześć nikt nie zamierza wiwatować, zwłaszcza, kiedy obok stoi Jon Snow. Jej ukochany, choć stara się, jak może, by być dla niej oparciem, nie jest w stanie sprostać jej niemałym oczekiwaniom, wśród których jest okłamywanie rodziny. Gdy wydaje się, że już gorzej być nie może, Matka Smoków traci swoje kolejne dziecko, strącone do morza za pomocą śmiercionośnych balist, którymi najeżona jest zarówno flota Eurona Greyjoya, jak i mury Królewskiej Przystani. Ostateczny cios spada na nią wraz z głową swojej ukochanej towarzyszki Missandei i kiedy kończy się czwarty odcinek, gniew w oczach khaleesi jest być może równie złowrogi i szalony, jak niegdyś w oczach jej ojca.
Serial Gra o tron można oglądać na kanale HBO, a także w serwisie HBO GO
Podobne wpisy:
- "Gra o tron " przedstawia teaser do szóstego sezonu!
- "Gra o tron", sezon 6, odcinek 10 - wrażenia (ze spoilerami)
- "Gra o tron", sezon 6, odcinek 6 - wrażenia (ze spoilerami)
- "Gra o tron" - powstała petycja o remake ostatniego sezonu!
- “GRA O TRON” – SEZON 8, ODCINEK 2 - "Rycerz Siedmiu…
- „Gra o tron”, sezon 6, odcinek 4 – wrażenia (ze spoilerami)