grand army

Młodzi, gniewni, zagubieni – Katie Cappiello – „Grand Army” [recenzja]

Nastolatka adoptowana jako niemowlę, wywieziona ze swojego kraju, która pomimo kochających rodziców zaczyna kwestionować swoją tożsamość i szukać swojego miejsca i swojego „ja”; sportowiec, który próbuje walczyć ze swoją orientacją seksualną w strachu przed reakcją rówieśników i rodziców; wyzwolona uczennica, która nie boi się wyrażać swoich poglądów nawet w starciu z nauczycielem; dziewczyna, która, choć w końcu zdobywa serce wymarzonego chłopaka, odsuwa go, wstydząc się bałaganu w domu i materialnej sytuacji swojej rodziny; przyjaźń, która z intensywnej i szalonej, zmienia się diametralnie pod wpływem jednego wieczoru i używek…  Czy te problemy brzmią prawdopodobnie? Czy to mogłyby być mniejsze i większe dramaty licealistów? Myślę, że jak najbardziej, dlatego, choć Grand Army nie jest serialem wybitnym ani wolnym od wad, warto dać mu szansę, choćby po to, by poddać pod dyskusję pewnie wydarzenia i sceny. Jedna z nowszych propozycji Netflixa nie okazała się wcale taka zła i miałka, jak mi się na początku wydawało. 

Grand Army to jedno z liceów w Nowym Jorku. Uczęszczają do niego bogatsi i biedniejsi, czarni i biali, homo-, hetero- i biseksualni uczniowie. Jedni mają dobre relacje z rodzicami, inni nie do końca. Pochodzą z rozbitych rodzin i z tych, w których rodzice nadal są razem. Znaleźć tu można mniej i bardziej zbuntowane jednostki. Są większe i mniejsze grupki przyjaciół. Są koła zainteresowań i kluby sportowe. Są tancerki, są pływacy i są aspirujący do bycia aktorami uczniowie z kółka teatralnego, w którym właśnie odbywają się próby do spektaklu podejmującego tematykę świadomej seksualności kobiety. Spośród tłumu uczniów wyłaniają się już w pierwszym odcinku ci, którzy będą dla nas, widzów, najważniejsi, których losy będziemy śledzić przez kolejnych osiem epizodów. W ten sposób dostajemy przekrój nie tylko różnych kultur, wiar i koloru skóry, ale przede wszystkim charakterów. Główni bohaterowie różnią się od siebie diametralnie, będąc w pewien sposób przedstawicielami różnych postaw i tego, jak pewne sytuacje wpływać mogą na różnych ludzi. 

Pierwszy epizod, w którym poznajemy licealistów z Grand Army, i w którym dostajemy poważne wskazówki co do tego, komu poświęcone zostanie więcej uwagi, szybko zmienia ton z lekkiego i humorystycznego, na cięższy i poważniejszy. Kiedy bowiem w pobliżu szkoły nieznany mężczyzna detonuje bombę, a uczniowie gromadzeni są w salach i na korytarzach pod okiem nauczycieli, obserwujemy, jak szybko rozprzestrzenia się wśród nich strach, niepewność i troska o najbliższych. Nie brakuje również niewybrednych żartów, popisów, wygłupów i zachowań infantylnych w świetle zaistniałej sytuacji. Uczniowie zastanawiają się także, co z huczną imprezą, która miała się tego dnia odbyć. I choć wydaje się to nie na miejscu, to nie można temu odmówić wiarygodności — młodość rządzi się swoimi prawami i należy do nich między innymi to, że milimetr od panicznego strachu może leżeć chęć zabawy. To zresztą także jest jakiś sposób na radzenie sobie z traumą i lękiem. A dla nas, widzów, jest to kolejny pretekst, by bliżej poznać poszczególnych bohaterów. 

Joey del Marco to chyba najbardziej wyrazista i zapadająca w pamięć postać. Postać, która wzbudzi skrajne emocje — najprawdopodobniej to właśnie ona podzieli widzów na tych, którzy ją pokochają i będą jej kibicować, i na tych, których zniesmaczy, którzy będą daleko od wsparcia jej działań i zachowania. To również z nią będzie wiązała się najbardziej kontrowersyjna scena w całym serialu; scena, która może sprawić kłopot w interpretacji i co do której ja sama mam pewne moralne wątpliwość, choć nie posądzałabym siebie o to. Joey jest szalona, radosna, wyzwolona. Kiedy nauczycielka strofuje ją za zbyt skąpy strój (całkowicie niesłusznie, ponieważ nastolatka nie ze swojej winy w pośpiechu opuszczała trening w stroju do ćwiczeń), Joey postanawia wytoczyć jej wojnę, na która zabiera swoich przyjaciół i wiele dziewczyn, które nie godzą się na ich odmienne traktowanie względem swoich kolegów. Joey ma dobry kontakt z matką, natomiast z ojcem, który od dawna nie mieszka z nią, matką i dwiema jej młodszymi siostrami, o wiele — jak można się domyślać — gorszy. Zadziwia jednak, jak mało oboje wiedzą o życiu najstarszej córki, o jej szkolnych wybrykach i pozaszkolnych rozrywkach. Tym bardziej że dziewczyna, jak zresztą większość jej rówieśników, skrupulatnie relacjonuje niemal wszystko w mediach społecznościowych. 

Z niemal zupełnie innego wymiaru wyłania się kolejna bohaterka — Dominique Pierre. Czarnoskóra dziewczyna, która dorabia sobie czesaniem swoich koleżanek, marzy, aby na prestiżowym uniwersytecie studiować psychologię. Wszystko zmierza w dobrym kierunku, ponieważ Dommo jest pilną, przykładną i piekielnie zdolną uczennicą. Jednak cieniem na jej planach kładzie się nieciekawa sytuacja materialna w domu. Choć matka i siostra Dominique pracują, ile mogą, wciąż brakuje pieniędzy na podstawowe potrzeby. Gdzie się podziewa ojciec? Nie wiemy — nie zostaje ani słowem wspomniany w żadnym odcinku, co jest ciekawym zabiegiem. Dommo od pierwszej klasy wzdycha do Johna, jednak brakuje jej śmiałości. Od tego ma jednak grono przyjaciółek, które w końcu zachęcają ją do tego, by wkroczyła w życie swojego wieloletniego obiektu westchnień. Dziewczyny kibicują jej i wspierają, jednak czy to wystarczy, by to szkolne love story skończyło się happy endem

Siddhartha Pakam ma zgoła inne problemy, które go trapią, choć na pierwszy rzut oka wydawać się może, że jego życie, na tym etapie, nie mogłoby wyglądać lepiej. Ma kochającą dziewczynę i odnosi sukcesy w klubie pływackim. Ma również bardzo dobry kontakt z siostrą, o którą się troszczy. Jednak dzień, w którym niedaleko liceum wybuchła bomba, coś w nim zmienił. Sid z podejrzliwością patrzy teraz na każdego, spodziewając się oceny, strachu i wytykania palcami. Żyje w lęku, że stereotypy zniszczą mu życie, że zawsze będzie w oczach innych potencjalnym terrorystą, a co za tym  idzie — zagrożeniem. Sid nie umie także pogodzić się ze swoją orientacją seksualną, ukrywając ją zatem nawet przed sobą samym. Dopiero esej, od którego zależy jego przyjęcie na Harvard, w którym ma nie tylko czymś się wyróżnić, ale przede wszystkim wyrazić siebie — okazuje się dla chłopaka przełomem, którego jednak… szybko zacznie żałować.

To Sid właśnie daje promyk nadziei Leili, która jest nowa w szkole i choć uczęszcza do niej jej najlepsza przyjaciółka, niestety dziewczyny nie mają razem zajęć, a Leila czuje się niedopasowana wszędzie tam, gdzie się pojawia. Pod wpływem słów Chinek ze swojej klasy zaczyna kwestionować własną tożsamość i gubi się w niej tak bardzo, że ostatecznie widz z początkowej niechęci może zacząć jej współczuć. Nastolatka jako niemowlę została adoptowana i przywieziona z Chin do Stanów przez swoich nowych rodziców. Widać zresztą, że matka i ojciec — choć nie biologiczni — bardzo kochają swoją córkę i dopiero sytuacja w szkole każe dziewczynie podważać kwestie, które do tej pory wydawały jej się oczywiste i nie zaprzątały jej głowy. To również dzięki wątkowi Leili Grand Army w każdym odcinku na chwilę zmienia kompletnie stylistykę, racząc nas animacją, w której otrzymujemy komiksową kreskę, hordy zombie i rysunkową Leilę, przypominającą seksualnego wampa wysysającego energię z mężczyzn. Przez cały sezon brakowało mi jakiegokolwiek powiązania tego zabiegu z pasją bohaterki. Nigdzie bowiem nie było wspomniane, by dziewczyna interesowała się apokaliptycznymi wizjami, by tworzyła lub kolekcjonowała komiksy. Ta sytuacja ulega zmianie w ostatnim epizodzie, ale nadal uważam, że zostało to wprowadzone za późno — rozumiem też jednak, że był to świadomy i jak najbardziej celowy zabieg twórców.

Jayson Jackson to już ostatni z piątki wyróżnionych bohaterów, którego historię również będziemy śledzić. On i jego najlepszy przyjaciel Owen to uzdolnieni muzycy, który już niedługo będą mieli szansę zagrać przed publicznością liczącą sobie około pięciuset osób, a od występu tego będzie mogła zależeć ich dalsza edukacja muzyczna i kariera. Jednak w dzień wybuchu dochodzi do incydentu, który miał być tylko głupią zabawą, wygłupem mającym zapewne rozluźnić napiętą atmosferę. Dla przyjaciół wybryk ten kończy się jednak w nieprzewidziany sposób — obaj zostają zawieszeni, jednak Jayson jedynie na kilka dni, tymczasem Owen na dwa miesiące, które stają się dla niego w zasadzie wyrokiem. Czy taka niesprawiedliwość i niechęć rodziców Owena do jego przyjaciela (którego obwiniają o zaistniałą sytuację) będą miały wpływ na ich przyjaźń? Czy Jayson znajdzie w sobie odwagę, by zawalczyć o sprawiedliwość dla muzyka? Czy z tej sytuacji, której początkiem był niewinny wygłup, da się jeszcze wyjść obronną ręką?

Losy uczniów Grand Army będą się oczywiście ze sobą przeplatać, w gruncie rzeczy to jednak odrębne historie, ponieważ każdy przeżywa swój osobisty dramat — mniejszy lub większy, bardziej lub mniej zrozumiały przez konkretnego widza. Poszukiwanie swojego miejsca w świecie, szkole, próba zrozumienia swojego „ja”, pogodzenia się ze swoją orientacją; przyjaźń, która zaczyna przekraczać pewne granice, zabawa, która przestaje być zabawą; problemy finansowe i próba pogodzenia pracy z nauką; pierwsze związki i pierwsze seksualne zbliżenia; strach przed opinią rówieśników i głęboki lęk przed kolejnym atakiem, przed myślą, że zagrożenie może czaić się wszędzie; napaść seksualna i jej konsekwencje dla każdej ze stron, wstyd, ból i odwaga; sprawiedliwość, która nie spełnia kryteriów swojej własnej definicji — o tym wszystkim opowiada Grand Army i robi to w sposób wcale nie głupi. Co więcej, na tle innych ostatnich propozycji Netflixa — raczej lekkich, raczej śmiesznych niż pouczających, raczej mało ambitnych, raczej średnich, jeśli chodzi zarówno o formę, jak i o przekaz (zwłaszcza jeśli chodzi o seriale o nastolatkach) — zdecydowanie się wyróżnia. Wydaje się jednak, że głównym tematem, motywem przewodnim dla Grand Army, który przyświeca w zasadzie każdemu bohaterowi, jest bunt i walka o prawo do niego. Uczniowie, których losy śledzimy, chcą być słyszani i wysłuchani, chcą coś znaczyć i być ważni, chcą, by ich głos i zdanie nie zniknęły w tłumie, by liczono się z nimi i traktowano ich poważnie. I choć wśród postaci są jednostki z natury buntownicze, które lubią wyrażać swoje zdanie i stawiać opór tym, którzy myślą inaczej, mam wrażenie, że wybuch z epizodu pierwszego dla nich wszystkich był pewnym zapalnikiem, akcją, która pociągnęła za sobą reakcję. Wszystko może się zdarzyć w każdej chwili, więc nie ma odpowiedniego momentu, by zawalczyć o siebie i swoje przekonania, a skoro takiego momentu nie ma, to każdy jest dobry. A ponieważ bohaterowie są właśnie w okresie, dla którego bunt jest stanem niemal naturalnym, zostaje on podwojony i wzmocniony, stając się niemal szóstym głównym bohaterem produkcji.

Trudno będzie uniknąć Grand Army porównań do serialu HBO, który jest w tym momencie ich flagowym dziełem, jeśli chodzi o produkcję young adult. A jednak, jeśli przyjrzeć się naprawdę dokładnie, są to dzieła zgoła inne, które dzieli bardzo, bardzo wiele. Zarówno forma, jak i przekaz stoją na zupełnie różnych biegunach. O ile Euforia (o której Wielogłos znajdziecie tutaj) skupiła się przede wszystkim na byciu widowiskiem, o tyle serial Netflixa nie szykuje nam pod względem wizualnym większych fajerwerków, skupiając się zdecydowanie na podejmowanej tematyce. O ile Euforia szokować może nagością, seksualnością i degrengoladą swoich młodych przecież bohaterów, o tyle Grand Army dzięki bardziej przyziemnym problemom, zakreślonym na mniejszą skalę, ale przez to prawdziwym i boleśniejszym, powinno mocniej złapać za serca i zmusić do refleksji o wiele głębszej niż to miało miejsce w przypadku dzieła Sama Levinsona. Dzieciaki z Grand Army są nam bliższe i bardziej ludzkie — nawet jeśli ich problemy niekiedy wydają się wydumane, a o ni sami infantylni i użalający się nad sobą. Jednak właśnie to jest w nich prawdziwe. A spowijająca wszystko, nieco poszarzała aura kolorystyczna tylko sprzyja tej zwykłości, tej licealnej codzienności. Oczywiście na tym tle wyróżniają się wizje Leili utrzymane w komiksowej stylistyce i takich też kolorach, ale ma to swoje racjonalne uzasadnienie, którego trudno odmówić — nawet jeśli nie jesteśmy fanami tych wstawek… a sama nie jestem.

Aktorstwo w Grand Army oceniam bardzo dobrze. Odessa A’zion świetnie wcieliła się w rolę wyluzowanej, lekko szalonej Joey Del Marco, która ostatecznie przechodzi przemianę, pod wpływem pewnych wydarzeń. I choć sama nie jestem fanką tej postaci i przez większość czasu, kiedy pojawiała się na ekranie, irytowała mnie — trudno byłoby mi nie wyrazić uznania dla córki Pameli Adlon, która stworzyła postać z krwi i kości, tak autentyczną, że można po prostu jej nie lubić, tak realistycznie, jak nie lubi się koleżanki z liceum. Tutaj też brawa należą się charakteryzatorom, ponieważ w ostatnich odcinkach Joey wygląda naprawdę fatalnie, a jej szara cera i podkrążone oczy są nie tylko bardzo wiarygodne, ale także spójne z tym, co dzieje się w życiu i głowie dziewczyny. Bardzo dobrze odegrała swoją rolę także Amalia Yoo, która wcieliła się w Leilę Kwan Zimmer. Można by się kłócić, że dziewczyna nie pokazała zbyt wiele, ale w rzeczywistości jej rola nieco ją ograniczała, przy czym mogę się jedynie domyślać, że wbrew pozorom mogła być trudniejsza do odegrania niż wspomnianej wyżej Joey. Cała reszta także nie ma się czego wstydzić — Odley Jean (Dominique), Amir Bageria (Sid), Maliq Johnson (Jayson), Alphonso Romero Jones II (John), Thelonius Serrell-Freed (Tim), Anthony Ippolito (George), Brian Altemus (Luke) — wszyscy wypadli co najmniej dobrze, a ich role w większości nie należały do najłatwiejszych.

Doceniam w Grand Army to, że w wielu przypadkach serial ten nie idzie po linii najmniejszego oporu. Niejednokrotnie to nam samym pozostawiają twórcy ocenę — zarówno pewnych sytuacji, jak i ludzi. Ośmieliłabym się powiedzieć nawet, że wśród uczniów tytułowego liceum brakuje nastolatków, których z góry moglibyśmy skreślić i nazwać tymi złymi. Bardzo, bardzo chciałabym zobaczyć w następnym sezonie (jeśli takowy powstanie) perspektywę tych, których do tej pory serial pomijał, ze względu na to, że nie byli głównymi bohaterami, a jedynie ich przyjaciółmi. Chodzi mi zwłaszcza o George’a, Luke’a, Tima, Owena, Rebecę i Annę. Finał serialu, a więc dziewiąty, bardzo długi, bo liczący około godziny i dwadzieścia minut epizod, pozostawia twórcom wolną rękę — jeśli będą chcieli i dostaną zielone światło do dalszych sezonów, fabularnie będzie to jak najbardziej uzasadnione. Jednocześnie jednak ostatni odcinek skończył się w taki sposób, że w zasadzie wszystkie wątki, choć otwarte, znalazły dla siebie jakieś (mniejsze lub większe) rozwiązanie, jakieś ukojenie, jakieś, choćby minimalne, wytłumaczenie. I gdyby Grand Army miało się zakończyć na tym jednym sezonie (w co wątpię) — byłaby to w mojej ocenie opowieść kompletna, choć pozostawiająca wątki na pewnych na rozdrożach.

Grand Army to serial, któremu warto dać szansę. Sama włączyłam pierwszy odcinek z powątpiewaniem i większość odcinków upłynęła mi z uczuciem niepewności — czy to dobra opowieść, czy nie. Większości bohaterów nie polubiłam, ale nie muszę ich lubić, by dostrzegać ich problemy. Większość wątków nie porwała mnie, ale może właśnie dlatego, że telewizja i kino przyzwyczajają nas do fajerwerków i dramatów tak widowiskowych i wielkich, że w prawdziwym życiu nie są one na porządku dziennym i nie spotykają każdego. Im więcej czasu mija od skończenia serialu, tym więcej o nim myślę i — tym cieplej. Myślę, że to w gruncie rzeczy dobry serial. Patrząc na ostatnie, masowo wypuszczane produkcje serialowego giganta, Grand Army jest w zasadzie takie… mało Netflixowe. Ale to dobrze. Wydaje mi się również, że może przez to nie wbić się do czołówki najchętniej oglądanych seriali. To nie jest lekka i głupiutka opowieść o dziewczynie zakochanej w Paryżu (Emily w Paryżu). To nie jest kolejne Riverdale ani Plotkara. To nie lekkie i przyjemne Jeszcze nigdy… To nie Derry girls opowiadające o realnych problemach z przymrużeniem oka. To również nieprzytłaczająca wizualną otoczką i szokującą demoralizacją młodzieży Euforia. Nie. Grand Army to w zasadzie zwykła opowieść o zwykłych nastolatkach. Jedni będą nas wkurzać, innym będziemy współczuć. Jedni będą infantylni, inni będą za wszelką cenę szukać uwagi i poklasku. Jeszcze inni będą chcieli skupić się na nauce i zadbać o swoją przyszłość. Tak po prostu. Pośród tych dzieciaków mógłby znaleźć się któryś z widzów. Grand Army to bowiem taka zwykła opowieść o licealistach, ale trochę bardziej smutna i mniej kolorowa (dosłownie i w przenośni) od większości, które znamy. Nie brakuje tu stereotypów, pewnych uproszczeń, powielania schematów i przesady, ale całość i tak wypada nieźle. Grand Army może więc skutecznie powalczyć o Waszą uwagę, jeśli dacie mu szansę. 

Fot.: Netflix

grand army

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *