hamsun

Bujający w obłokach – Knut Hamsun – „Pan. Wiktoria. Marzyciele” [recenzja]

Prozatorski wirtuoz i polityczny banita – tak w skrócie możemy podsumować życie i twórczość Knuta Hamsuna. Chociaż autor uznany został za wyrzutka i społecznego straceńca, jego dzieła – na całe szczęście – nie zostały poddane ostracyzmowi i na tym etapie chociaż norweski noblista zwyciężył słowem nad ideą. O Głodzie już swego czasu pisałem i nie ma sensu rozwodzić się nad tym, że jest to klasyk, którego po prostu nie wypada nie znać. Hamsun przecież wyznaczył ścieżkę dla wielu współczesnych pisarzy, którzy czerpią z jego spuścizny w postaci narracji kładącej szczególny nacisk na psychologię i odczucia postaci. Ten trend widać również w tomie zbierającym trzy nowele Knuta Hamsuna: Pan, WiktoriaMarzyciele. I chociaż każda z nich opowiada odmienną historię, to łączy je nieposkromiona obsesja człowieka na punkcie własnych oczekiwań wobec reszty świata.

Banalne powiedzenie twierdzi, że w życiu najważniejsza jest miłość. I takie wrażenie można odnieść po lekturze niniejszych nowel Knuta Hamsuna. Jak na klasyka literatury przystało, nie bawi się on jednak w niskich lotów romantyczne perypetie kochanków, skupia się raczej na tym, co miłość – zwłaszcza ta niespełniona – budzi w człowieku. I robi to naprawdę świetnie. Rozpisuje zarówno niemożliwą do spełnienia miłość (tu teoretycznie blisko jest do tych romantycznych uniesień w stylu Tristana i Izoldy), jak i miłość oddzieloną cieniutką linią od nienawiści.

Największe wrażenie zrobiła na mnie nowela Pan, chociaż pierwsze wrażenie nie zapowiadało takich zachwytów. Szanuję uwielbienie nad przyrodą, ale główny bohater z początku tylko chodzi po dzikich ostępach i miałko zachwyca się otaczającymi lasami i polanami, płacze (!) ze wzruszenia, obserwując gałązki drzew… Na szczęście w chwili, gdy byłem bliski stwierdzić, że z tego już nic dobrego ulepić się nie da, do akcji wkracza Hamsun-psychoanalityk, pokazując burzliwą relację miłosną, która z radosnych uniesień staje się karuzelą zawiści i uporu. Ta opowieść porwała mnie do cna właśnie dlatego, że reakcje bohaterów na wzajemnie okazywane uczucia wydawały się może nie zrozumiałe (wszak zaślepiała ich rozpalona do białości nienawiść), ale mające jakieś logiczne fundamenty. I z tych trzech nowel to właśnie tę najlepiej pamiętam i najmilej wspominam.

Wiktorii Knut Hamsun ociera się o ckliwą narrację niespełnionych kochanków, ale broni się szeroką skalą swojej relacji. Janka obserwujemy od lat dziecięcych aż do dorosłości, kiedy to wciąż myśli o tytułowej bohaterce, pannie z dobrego domu. Oddziela ich odległość nie tylko fizyczna, ale również ta niemożliwa wręcz do pokonania bariera społeczna. Sporo tu rozdartych serc, nieporozumień i wątpliwości, które targają nadwątlonymi duszami Janka i Wiktorii. Problem tej noweli polega na tym, że przegrała ona z czasem. O ile Pan czy Marzyciele to opowieści uniwersalne, o tyle obecnie – gdy społeczne granice praktycznie się zatarły – Wiktoria jest archaicznym dziełem. Pomimo że nowelę dobrze się czytało, to tematycznie była najmniej interesująca.

Marzyciele za to stanowią ciekawy przykład twórczości Knuta Hamsuna. Odniosłem wrażenie, że norweski noblista pozwolił sobie na odrobinę błazenady zarówno w fabule, jak i stylu. Hamsun był erudytą, który słowo pisane traktował niczym święte i nie bez powodu zapisał się złotymi zgłoskami w historii literatury. Ostatnia nowela ze zbioru brzmi jednak niepodobnie do innych znanych mi dzieł autora. W narracji jest on kąśliwy, uszczypliwy, a nawet dowcipny, podobnie jak absurdalnie przerysowani są niektórzy bohaterowie. Rolandsen to okoliczne indywiduum, które nie mieści się w sztywnych ramach miejskiego społeczeństwa. Głowę umieścił wysoko ponad chmurami, bo zdaje się nie panować nad rzeczywistością – jest telegrafistą, ale w swojej kanciapie pracuje nad wynalazkiem, dodatkowo flirtuje z okolicznymi panienkami w bardzo oryginalny i nieprzewidywalny sposób. Rolandsen to taki życiowy buntownik, który od życia chce dużo – aż za dużo. Marzyciele w swojej figlarności grają również dramatyczną – choć nie melancholijną – nutę; otóż pomimo karykaturalnych perypetii głównego bohatera, wszystko postrzegałem jako odważną walkę jednostki z rzeczywistością, której szarości nie da się znieść i samemu trzeba dodać życiu trochę kolorytu, nawet za cenę krzywych spojrzeń sąsiadów.

Dostaliśmy więc trzy nowele Knuta Hamsuna, z których PanMarzyciele są zdecydowanie warte uwagi, natomiast Wiktoria to nienarzucający się dodatek, który przyjemnie się czyta, ale nic poza tym. Czytelników zafascynowanych Głodem namawiać nie trzeba, natomiast innych niedowiarków mogę zapewnić, że Knut Hamsun jest ikoną norweskiej literatury nie bez przyczyny. A ta książka jest tego dowodem.

Fot.: Zysk i S-ka

hamsun

Write a Review

Opublikowane przez

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *