Jim Cutlass

Horror na bagnach Luizjany – Jean Girard, Christian Rossi – „Jim Cutlass. Tom 2” [recenzja]

Napisać, że druga odsłona przygód niesfornego kapitana amerykańskiej Unii zaskakuje, to nic nie napisać. Jean Girard i Christian Rossi w kontynuacji serii Jim Cutlass całkowicie zakpili z oczekiwań czytelników. Westernowa, awanturnicza fabuła ustępuje bowiem opowieści grozy fenomenalnie wpisującej się w konwencję american gothic. W tej odsłonie perypetii niepokornego wojaka-plantatora, twórcy całymi garściami czerpią z mocno zakorzenionych w amerykańskiej kulturze czarnego Południa, wierzeń voodoo. Nasz nieustraszony bohater będzie zmuszony stawić czoło sforom zombie i to nie tym zombie znanym, z którymi oswaja nas amerykańska kinematografia od Georga Romero po serial The Walking Dead. Zombie z bagien Luizjany jako stwory powołane do – nomen omen – życia za pomocą czarnej magii z Czarnego Lądu nie są żadną metaforą społecznych niepokojów, lecz nośnikiem autentycznej, dosłownej grozy. Nasz bohater wpada więc w prawdziwe opały, a my dostajemy rasowy horror pełen makabrycznych scen gore, nagłych zwrotów akcji i spisków. Dodajmy – horror najwyższych artystycznych lotów.

Drugi zbiorczy album, rozgrywającej się na upalnym amerykańskim Południu serii przygód kapitana Unii Jima Cutlassa, zawiera cztery epizody: „Piorun na Południu”, „Aż po szyję”, „Kolty, duchy i zombie” oraz „Czarna noc”. Akcja, tak jak w tomie pierwszym, toczy się w parnej Luizjanie, tuż po zakończeniu wojny secesyjnej. Ścigany przez lokalne władze Jim Cutlass prowadzi tajne śledztwo. W trakcie emocjonującego i pełnego niebezpieczeństw dochodzenia odkrywa dwa spiski. Jeden zawiązany przez członków Ku Klux Klanu, drugi przez ludzi działających na zlecenie czarownika nazywanego Białym Aligatorem. Fabuła, podobnie jak w tomie pierwszym, jest dość niedorzeczna i pretekstowa. Oś narracyjna jest bowiem w tej historii zaledwie pretekstem do zobrazowania lokalnego kolorytu, specyfiki miejsca i czasu, swoistego, barwnego tygla kultur, wierzeń, obyczajów i sprzecznych interesów.

American gothic

A to udało się trzeba przyznać – znakomicie. Przygodowa fabuła nabiera cech opowieści grozy, typowego american gothic, co bardzo dobrze pasuje do dusznej atmosfery amerykańskiego Południa, z jego zaściankowością, przesądami i rasizmem, (przypomnijmy choćby serial Czysta krew, który pod pozorem krwawej guilty pleasure poruszał tematykę wykluczenia, inności i uprzedzeń). Jim Cutlass nie ma aż takich ambicji, ale trzeba przyznać, że  konwencja horroru i wykorzystanie wierzeń voodoo jest świetnym sposobem, by w atrakcyjny dla czytelnika sposób zderzyć ze sobą dwa pomysłów na istnienie – kulturę niedawnych czarnych niewolników i anglosaskich plantatorów.

Scenarzysta Jean Girard tworzy brutalną, krwawą i wulgarną historię. Dostajemy rasowy horror pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji, krwawych rytuałów, okrutnych morderstw i bestii o proweniencji zupełnie innej, niż te znane z filmów klasy B. Całości świetnie dopełniają rysunki Christiana Rossie, oddające klimat mrocznej, zapyziałej prowincji. Niemal czujemy duszne, lepkie powietrze, odór bagien i osaczającą atmosferę wszechobecnej grozy.

Senny koszmar

Scenariusz jest pełen onirycznych, koszmarnych sekwencji, które naprawdę potrafią wyprowadzić z równowagi i wywołać dreszcze obrzydzenia i przerażenia. Śmierć czyha tu na każdego, kto ośmieli się sprzeciwić wizji Białego Aligatora, chcącego zaprowadzić nowy ład, polegający na supremacji czarnych. A że śmierć przychodzi pod postacią nieumarłych, których nie tak łatwo wysłać z powrotem na tamten świat, nasi bohaterowie dosłownie doświadczają krwi, potu i łez.

Rysunki Rossiego są zachwycające. Widać, że twórca czuję tę specyficzną konwencję i potrafi wspiąć się na wyżyny w budowaniu atmosfery bezsilności, osaczenia czy pokazywaniu szalejących żywiołów. Każda plansza tętni życiem. Rysunki są niesłychanie żywiołowe, pełne niuansów i kolorów. Wspaniale i z pietyzmem potrafi oddać monumentalność i różnorodność świata przyrody czy grozę żywiołów. Rossi nie boi się też brzydoty, oddaje ją naturalistycznie, dosłownie. Również ludzie i emocje, które nimi targają ożywają na jego kadrach. Te rysunki to mistrzostwo świata.

Weird western

Gatunkowa wolta i wprowadzenie elementów afrykańsko-karaibskiego folkloru to zaskoczenie spore, choć – muszę przyznać – pozytywne. Cieszy mnie, że twórcy przynajmniej częściowo porzucili konwencjonalną stylistykę pierwszego tomu i odważnie wprowadzili chociażby poetykę snu. Dostajemy więc pomieszanie różnych konwencji od weird westernu, przez pulpową estetykę po sceny mocno oniryczne. Komiks broni się więc, przede wszystkim upiorną atmosferą grozy, bardzo plastycznie przedstawioną na pełnych detali, dynamicznych planszach.

Jim Cutlass wraca w wielkim stylu. W stylu, co prawda nieoczekiwanym, ale pełnym fantazji i polotu. Zupełnie jak tytułowy bohater. Nasz kapitan wciąż jest tym samym zawadiackim awanturnikiem, którego poznaliśmy w pierwszym tomie. Nieco po macoszemu potraktowano natomiast postaci drugoplanowe. Chociażby kuzynkę Caroline, która została zmarginalizowana do stereotypowej damy w opałach. I to jest właściwie moja jedyna pretensja wobec tego tytułu. Nieczęsto mamy okazję obcować z zadziwiająca strawną, egzotyczną mieszanką łączącą weird westernem, zombie i afrykański folklor. Dlatego z czystym sercem polecam.

Fot. Egmont


Przeczytaj także:

Recenzja komiksu Jim Cutlass, tom. 1

Jim Cutlass

Write a Review

Opublikowane przez
Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *