maze of sound

I want to be mad! – Maze of Sound – „Sunray” [recenzja]

Na pierwszy rzut oka Maze of Sound nie wyróżniają się za bardzo na naszej bogatej scenie rocka progresywnego. Łodzianie hołdują starym brzmieniom rodem z lat siedemdziesiątych, nie zapominając o elementach muzyki klasycznej. Nic specjalnego, prawda? Jednak krążek Sunray ma w sobie coś wyjątkowego, co powoduje, że po każdym wysłuchaniu naciskamy przycisk replay i znowu zatapiamy się w te dźwięki.

Warto kilka słów o nich wspomnieć, zanim przejdę do meritum recenzji. Maze of Sound powstali w 2012 roku w Łodzi i zadebiutowali EP – Man In The Balloon. W międzyczasie ich utwory – m.in. Forest – grane były niejednokrotnie w stacjach radiowych, także poza granicami naszego kraju. 2014 rok przyniósł premierę albumu Sunray, który został wydany przez muzyków własnymi siłami. Całkiem szybko przebiega kariera Maze of Sound, trzeba to przynać; szczególnie popularność (fakt, że umiarkowana) w stacjach radiowych zespołu jest, że tak ujmę, zaskakująca. Skąd to całe zamieszanie?

Bowiem mimo że Maze of Sound czerpią z progresywnej klasyki pełnymi garściami, to doskonale wiedzą, że i tak najważniejszym elementem jest dobra, przemyślana, inteligentna kompozycja i dobrana melodia do niej. Szczególnie ten drugi aspekt muzycy formacji opanowali doskonale. W każdym utworze słyszymy świetne melodie, chwytliwe refreny, śliczne zagrywki instrumentów. Całość jest po prostu przebojowa. Maze of Sound, jeśli chodzi o stylistkę kompozycji tudzież grę na instrumentach, mogą czerpać inspirację od artystów takich jak Genesis (ten z czasów Tresspass) czy Yes. Natomiast melodia i pewna przebojowość to już szkoła rocka neo-progresywnego i konotacje z zespołami jak Pendragon nasuwają się same.

Spokojnie, w tym wszystkim Maze Of Sound starają się wykreować własny styl i charakter. Może nie zawsze im się to nadaje, ale jeśli jakieś inspiracje są wyczuwalne, to jedynie w ilościach śladowych. Na siłę możemy znaleźć takowe w otwierającej płytę kompozycji Rain Chaimer; można skojarzyć utwór z dokonaniami wspomnianego już Pendragonu, szczególnie, że barwa głosu wokalisty Maze of Sound Kuby Olejnika może przypominać wokal Nicka Barretta. Ale ten dynamiczny kawałek z fajnym refrenem ma też przepiękny moment, w którym cudownie łka gitara i momentalnie przenosi nas w inny świat.

No właśnie, kompozycje Maze of Sound tętnią zmianą nastrojów i barw. ­Reflectio podobnie jak Rain Chaimer, pokazuje dwa oblicza: te dynamiczne i łagodne z pięknym solo gitary elektrycznej. Jak dla mnie zespół najbardziej przekonująco wypada właśnie w tych delikatniejszych momentach. Man In The Balloon, Forest czy też chwilami podniosły, lekko marszowy Trick of the Witch to tytuły, które po przesłuchaniu płyty potrafią się kotłować w głowie i nie bardzo chcą z niej wyjść.

Należy koniecznie wspomnieć o najbardziej teatralnym Mad Hatter, który wyróżnia się tym samym od pozostałych kompozycji. Pokręcony, ze zmianami nastrojów, rytmu, pełen niesamowitych dźwięków robi wrażenie. Tutaj zdecydowanie jest więcej progresywnego kręcenia, poszukiwania, kombinowania niż dbałości o melodię i przebojowość. Fajnie kotłuje się też w kompozycji Last Sunray. Świetną robotę robią bogate klawisze, które obsługiwane są przez Piotra Majewskiego.

Płyta kręci się od kilku dni nieustannie w odtwarzaczu. Chyba jest to najlepsza rekomendacja dla debiutu Maze of Sound, bowiem Sunray to ponad 50 minut klasycznego prog rocka na wysokim poziomie i z zacięciem do zgrabnych melodii. Zespół podobno już nagrywa drugą płytę, nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać na efekty.

Przeczytaj także: Cieszy nas, że idziemy własną drogą – wywiad z liderem Maze of Sound, Piotrem Majewskim

Fot.: cantaramusic.pl

maze of sound

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *