Zapomniany geniusz – Maciej Pieprzyca – „Ikar. Legenda Mietka Kosza” [recenzja]

Maciej Pieprzyca, wziąwszy pod uwagę realia polskiego rynku kinematograficznego, dość regularnie raczy widzów swoimi kolejnymi produkcjami, które zwykle osadzone są w śląskich realiach, a nadto odnoszą spektakularne sukcesy na kolejnych edycjach Festiwalu Polskich Filmów w Gdyni. O ile powyższa uwaga jest aktualna w odniesieniu do festiwalowych laurów, jakie spadły na jego najnowszy obraz (Srebrne Lwy, a nadto nagroda za główną rolę męską Dawida Ogrodnika, jak również między innymi za zdjęcia i – co chyba najbardziej oczywiste – muzykę Leszka Możdżera zaliczającego cameo w tejże produkcji), to już w kontekście lokalizacji, brakuje tutaj pewnej ciągłości znamionującej reżysera. Ikar. Legenda Mietka Kosza jest w pewnym sensie wypadkową wcześniejszego tytułu Pieprzycy zatytułowanego Chce się żyć (jeden i drugi film przedstawia losy autentycznych niepełnosprawnych postaci) oraz dokonań Łukasza Palkowskiego na polu polskiej inkarnacji popularnej w kinie amerykańskim konwencji biopicu.

Konstatacja ta w tym zakresie w większym stopniu odnosi się do obrazu Najlepszy niż do Bogów, a to ze względu na samą postać, którą twórca uczynił protagonistą. Tak bowiem Jerzy Górski w obrazie Palkowskiego (w sferze sportu), jak i Mieczysław Kosz (jeśli chodzi o muzykę) to figury kompletnie zapomniane.

ikar. legenda mietka kosza

W wymiarze edukacyjnym należy zatem upatrywać największego sukcesu obrazu Pieprzycy, nawet jeśli przyjmiemy, że przedmiotowa biografia jest ledwie inspirowana rzeczywistymi losami muzyka, o czym zresztą skwapliwie powiadamia nas jedna z pierwszych plansz informacyjnych. Niestety w perspektywie stricte artystycznej Ikar. Legenda Mietka Kosza (nazbyt pretensjonalny tytuł wskazujący też przez użyte zdrobnienie imienia na jakąś dziwną kordialność) jest dziełem zaledwie poprawnym zwieńczonym nieznośnie wręcz kiczowatym finałem, który – nie zdradzając przy tym wiele, by nie spoilerować – nawiązuje do pierwszej części wspomnianego już alegorycznego tytułu. Paradoksalnie, mimo deszczu statuetek, jakie spadły na Dawida Ogrodnika za jego kreację, sytuacji nie ratuje mimetyczne aktorstwo imitujące wszelkie manieryzmy odtwarzanej na ekranie postaci. Notabene, wziąwszy pod uwagę fakt, że stosunkowo młody Ogrodnik otrzymał już szereg nagród (w tym także za role w filmach tego konkretnego twórcy), wolałbym, aby gremia nagradzały mniej opatrzonych aktorów, przy czym przyznaję, że kieruję się w tym miejscu swoją subiektywną niechęcią wobec wcieleniowego rodzaju aktorstwa. Stanowczo za mało jest natomiast na ekranie Justyny Wasilewskiej grającej postać dalece odbiegającą od dotychczasowego emploi artystki.

Wątek niespełnionej miłości Kosza do temperamentnej Zuzy został ledwie naszkicowany, a domagał się szerszego rozwinięcia zwłaszcza w kontekście późniejszej spełnionej relacji romantycznej z kelnerką Martą (bardzo dobra, stonowana – wobec szarżującego Ogrodnika – Wiktoria Gorodeckaja). Zupełnie zbędny dla fabuły okazał się motyw stosunku pianisty do chłopskich rodziców, którzy pojawiają się zaledwie w kilku scenach, choć zasadne byłoby nakreślenie szerszego społecznego tła poprzez ulokowanie historii Kosza w klasowym uwikłaniu. Poprzez silniejsze zaznaczenie chłopskiego pochodzenia protagonisty, który odnalazł później swoją tożsamość w inteligenckim jazzie (który w latach 50. w ludowej Polsce też miał pejoratywne konotacje jako burżuazyjna muzyka zgniłego zachodu) fabuła zyskałaby na atrakcyjności, podczas gdy reżyser zdaje się niemal kompletnie pomijać tę sferę. Odnośnie zaś do samej narracji, drażni częsty – zwłaszcza w pierwszej połowie filmu – zabieg polegający na mieszaniu planów czasowych i sięganiu co chwilę do czasów dzieciństwa jazzmana. Bohater filmu to, jak już zostało wspomniane, oczywiście postać mało znana, niemniej jednak konstruowanie „łopatologicznej” origin story jest zbędnym nadpisywaniem opowieści. Mimo jednak tych zarzutów film Pierzycy potrafi uwieść urodą zdjęć i przede wszystkim muzyki (świetne udźwiękowienie, co niestety w polskim kinie nie jest wciąż standardem), ale też skłania do zapoznania się z ilościowo niewielkim dorobkiem przedwcześnie zmarłego muzyka (zaledwie jedna płyta długogrająca).

Fot.: Next Film

Film obejrzeliśmy dzięki Cinema City

ikar. legenda mietka kosza


Przeczytaj także:

Recenzja filmu (Nie)znajomi

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *