psy

Niewątpliwie najlepszy? – Gregory Berns – „Jak kochają nas psy” [recenzja]

Co łączy badania Gregory’ego Bernsa, autora Jak kochają nas psy, twórczość Bruce’a Camerona  i serię obrazów Cassiusa Coolidge’a? Odpowiedź na pytanie jest monosylabiczna, składająca się z czterech liter, dwóch spółgłosek i nieograniczonego zbioru bezinteresownej miłości. Tym szczególnym „czymś” jest oczywiście: PIES. I chociaż we wszystkich przypadkach panowie podeszli do motywu psa w nieco odmienny sposób, to jednak każdy z nich postawił psa na piedestale, wnosząc coś oryginalnego do naszej kultury. A ostatni z nich – nawet do świata nauki i praw zwierząt. Doktor Gregory Berns jest profesorem i neurologiem, który prowadzi wykłady na Uniwersytecie Emory’ego. Jego badania były publikowane  u „bossów” prasowych takich jak „New York Times” czy „Wall Street Journal”. I nic dziwnego – bo kto by nie docenił naukowca, który dzięki temu nie tylko zarabia na przysłowiowy chleb, ale i czerpie ogromną radość z tego, co robi. A sama po przeczytaniu lektury poczułam się zarażona pasją do nauki i tego, jak działa mózg (pomimo tego że moja jedyna wiedza ze „świata ścisłowców” jest taka: fizyka to ten trudny przedmiot).

Literatura faktu to taki dość specyficzny rodzaj literatury. Niby się interesujemy, ale jednak istnieje jakaś blokada, która skutecznie powstrzymuje wielu z nas przed zadomowieniem się non-fiction w naszych domowych biblioteczkach. Może to przyzwyczajenie do gatunku, który króluje w naszych serduchach, niechęć do zmiany wyrobionych już gustów czy zwykła obawa przed podręcznikowością tego typu książek. Przyznaję się bez bicia, że w moim przypadku górował ostatni czynnik, który sprawił, że dotychczas omijałam literaturę faktu jak garnka z wrzącym olejem. Przecież to FAKTY, a jak fakty, to PODRĘCZNIK, a jak podręcznik, to SZKOŁA – pretekst niegodny pochwały, ale jednak dominował przez spory czas mojej literackiej przygody i stanowił idealną wymówkę, aby w księgarniach zamykać oczy na widok ogromnego napisu LITERATURA FAKTU. A to wszystko do pewnego czasu…

Pierwsze, co zasługuje na pochwałę, to prze-u-ro-cze wydanie. Ogromny, uśmiechnięty psiak, który aż prosi się, by z całej siły go wyściskać lub przynajmniej napatrzeć się na fotografię. Nie ocenia się książki po okładce, ale na pewno zachęca ona, by przyjrzeć się jej nieco bliżej i może to właśnie sprawiło, że w końcu podjęłam tę męską decyzję i sięgnęłam po tę pozycję. Sam tytuł zaczyna intrygować czytelnika, bo czy kiedykolwiek zastanawialiśmy się, co czuje mój pies? Każdy zapytany właściciel psa niewątpliwe odpowie, że kwestią oczywistą jest to, że Mój pies mnie kocha! Ale czy to naprawdę jest miłość w takim dość „ludzkim” pojęciu? Czy jest to relacja na zasadzie ty mnie karmisz – ja jestem wdzięczny – ty dajesz mi dom – ja go pilnuję? Jest to dość smutna wizja relacji pies-człowiek, ale Gregory Berns pokazuje, że to co łączy nas z psimi braćmi, może być jednym z najsilniejszych związków w świecie zwierząt.

Książka napisana jest bardzo zrozumiałym językiem, a wszystkie terminy z pogranicza biologii, neurologii, rezonansu magnetycznego i badania na mózgach były przedstawione w tak przejrzysty sposób, że wszelka nuda, szarość i kurz zostają na samym starcie wyrzucone do kosza. Autor nie adresuje dzieła to znawców naukowego żargonu, ale przedstawia całą historię w czytelny sposób. I właśnie „historia” staje się tutaj słowem kluczem. Nie jest to tylko 300 stron mozolnego wyjaśnienia, jak działa psi mózg, ale ukazanie wszystkich losów, które kryły się za całym przedsięwzięciem Projektu Pies. Od źródła pomysłu, realizacji po psie anegdotki i wspomnienia przygód, które wiązały się z bohaterką książki – psiną Callie. Całość sprawia wrażenie, jakbyśmy czytali dobrą beletrystykę czy chociażby pamiętnik miłośnika psów. I tutaj zerwałam z tym stereotypowym skojarzeniem literatury faktu jako czegoś… niewciągającego. Może to moja miłość do psów albo dobrze napisane non-fiction? Nie jestem pewna, ale wiem na sto procent, że mocno zaangażowałam się w całe badanie psiego mózgu, chociażby po to, aby dowiedzieć się, co naprawdę czuje mój pies.

Jest to nie tylko próba przedstawienia innowacyjnego projektu (gdyż nie próbowano wcześniej przeprowadzić rezonansu na przytomnym i świadomym psie), ale i przedstawienie losów neuronaukowca i jego relacji z psem Callie. Tutaj nie było mowy o miłości od pierwszego wejrzenia, gdyż jej charakterek mocno odbiegał od przytulaśnego usposobienia golden retrievera Lyry, ale wspólna praca zbliżyła mocno do siebie psa i jego właściciela. Berns przedstawia różne historyjki z Callie w roli głównej, które skradną serca, podobnie jak zawarte w książce zdjęcia (PRZE-U-RO-CZE). Ale to, co tak bardzo imponuje w całym projekcie, to pozycja samego psa. Nie był (i nadal nie jest) traktowany jako niemyślący przedmiot badań, a w pełni świadoma istota postawiona na równi z człowiekiem. Sam Gregory Berns wspominał, że podstawowym czynnikiem w wyborze psów do całego eksperymentu jest chęć i zgoda samego obiektu badań – czyli oczywiście psa. Na czym na „zgoda” polegała? To już sam autora tłumaczy w książce, ale to co najważniejsze, to sam fakt, że Bernsowi los czworonogów nie jest obojętny; również pragnie, aby całe doświadczenie było dla nich dobrą zabawą. Na starcie Projektu Pies Berns wraz z współpracownikami wybrał się do laboratorium, gdzie prowadzono badania nad małpami, aby podejrzeć badania i „poszukać inspiracji” do rozpoczęcia prześwietlania psich mózgów. Głównym założeniem było, że psy muszą być w pełni świadome przebiegu całej operacji, co wiązało się z odrzuceniem wszelkich środków usypiających – ale jak zabrać się za coś, czego nikt wcześniej nie robił? Szczególnie znając ruchliwe usposobienie psów, które (prawdopodobnie) będą niechętne, aby wytrzymać w urządzeniu w kompletnym bezruchu. Właśnie dlatego wycieczka do drugiego laboratorium była tutaj kluczowa, ale sposób, w jaki małpy transportowano do skanera, mocno zniesmaczył naszego naukowca. Zestawy smyczy, masek i kagańców były przez Gregory’ego niedopuszczalne, więc jedynym wyjściem z tej sytuacji był solidny psi trening. A paczka parówek mocno motywowała nasze kudłate misie (wspominałam, że są prze-u-ro-cze?).

Książka jest obowiązkową pozycją dla każdego psiarza, ale również dla osób, którym prawa zwierząt nie są obojętne. Nie wspominając o bardzo dobrym tłumaczeniu i komunikatywności: nieważne, czy jesteś humanem, ścisłowcem, skończyłeś biol-chem, studia wyższe czy samo gimnazjum -„neurologiczny” język jest na tyle przejrzysty, że większość szkolnych podręczników powinno brać przykład z Jak kochają nas psy. Ale co bezspornie mnie kupiło, to sposób, w jaki Gregory Berns traktował psy. Tak jak w przypadku badań na ludziach, psy dostały wybór i jeśli, któryś z nich czułby się niekomfortowo w otoczeniu grupy ludzi lub w samym skanerze MRI badanie byłoby natychmiast przerywane, a sam pies – niezmuszany. Wyniki badań zaprezentowane w książce dają do zrozumienia, że związek między człowiekiem a jego czworonogiem jest jedyny w swoim rodzaju i nie można go przyrównać do jakiejkolwiek innej relacji w królestwie zwierząt. Psy okazują się czymś więcej niż przodkiem prehistorycznego wilka, a dzięki odkryciom Bernsa, kto wie – może przestępcy dokonujący zbrodni na psach dostaną znacznie większą karę? Bez wątpienia pies to najlepszy przyjaciel człowieka. Jak kochają nas psy tylko to potwierdza.

Ktoś, kto nigdy nie miał psa, przeoczył cudowną część życia. – Bob Barker

 

Fot.: Czarna Owca


 

Przeczytaj także:

Wielogłos o animacji Wyspa Psów

 

psy

Write a Review

Opublikowane przez

Natalia Trzeja

Piszę, więc jestem. I straszę w horrorach. Bu.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *