Być może to kwestia tego, że obydwoje pochodzimy ze Śląska. Śląskie zwyczaje, które opisane są w Drachu, znam doskonale z opowiadań mojej babci i odczuwam jakieś przyjemne, wewnętrzne ciepło, że mogę o tym czytać. I że ogólnie wszyscy mogą o tym czytać. Czuję więc cieniutką nić koneksji topograficznej, a co za tym idzie, pałam większą sympatią do pisarza z Pilchowic. Dlatego, kiedy otrzymałam jego najświeższą książkę, połknęłam ją w jeden dzień. Choć obiecywałam sobie, że tego nie zrobię, że rozdzielę tę rozkosz na kilka dni chociaż. Cholernie jednak chciałam poznać odpowiedź na quasi-pytanie zawarte w tytule. Oto Szczepan Twardoch i zbiór jego felietonów pt. Jak nie zostałem poetą.
Autor opowiada historię swojej kariery szkolnej. Wspomina, że udał się z własnymi wierszami najpierw do polonistki, później do gliwickiego klubu poetów. Nie określa jednak swoich artystycznych plonów poezją, skądże. Precyzyjnie nazywa je wierszopisaniem. Twardoch konkluduje:
Gdyby nie on – ten, który upokorzył mnie na oczach zasiadających pod ścianą studentek – być może zostałbym poetą, a zaprawdę gorszy los nie mógłby mnie spotkać.
Felietony te mają charakter intymny – autor dużo wspomina. Sam zresztą stwierdza, że jest sentymentalny – tak jak jego ojciec. To mikrowspomnienia odbite na papierze. Pisze o swoim szkolnym prześladowcy, o wyprawach na Spiztbergen, o pradziadku, o książce, którą aktualnie czyta, o bożonarodzeniowej zupie z siemienia konopnego, o żeglarstwie i o samochodach. Felietony pilchowickiego pisarza stanowią odsłonięcie szczelin prywatności. Wyważoną i przemyślaną pisarską aletheię. Autor wprowadza czytelnika do komnaty refleksji owianych jego prywatnością – pasjami, historią i codziennością. Robi to jednak bardzo ostrożnie.
Wspomnienia są pretekstem do dywagacji filozoficznych. Twardoch formułuje przemyślenia o ludzkim ciele. Wspomina więc Platona, Arystotelesa, Akwinatę. Pisząc zaś o swoim spotkaniu klasowym, tworzy minitraktat o przemijaniu. Czas odgrywa tam najistotniejszą rolę. A świat staje się teatrem, w którym dawni znajomi chcą być jak najlepszymi aktorami. Takie theatrum mundi. Otaczająca go rzeczywistość podsuwa mu tematykę, inspiruje w jakimś stopniu. Felieton, który mnie zachwycił to Najsmutniejsza pora roku. Rozpoczyna się cytatem wspaniałego pisarza, autora Ziemi jałowej – T.S. Eliota – Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień. To zdanie staje się tezą Twardocha. Dalej pisze o smutnym, letnim pięknie.
Wszystko jest lepsze latem. I może dlatego lato jest właśnie takie smutne. Piękno leży zawsze w obietnicy. Jej spełnienie zawsze niesie w sobie element rozczarowania. I lato zawsze nas rozczarowuje, nawet najpiękniejsze.
Powtórzone trzy razy „zawsze” jeszcze dobitniej informuje czytelnika. Nasuwa mi się mimowolnie na myśli Wiktor Ruben i dręczące go przez całe życie lato z Wilka. Ów letni smutek wpłynął na całego jego życie. Zamroził letnie wspomnienia i żył jedynie nimi, zapominając żyć tu i teraz.
Niektóre felietony stanowią metaliterackie rozważania. I to dla mnie jeden z ważniejszych aspektów.
Wielokrotnie pisałem, że jedyne, czemu w życiu potrafię nadać sens, to książki i dzieci. W obu przypadkach chodzi o tym, żeby jak najmniej umrzeć.
Wybrzmiewa tutaj horacjańskie exegi monumentum i non omnis moriar. Literatura dla Szczepana Twardocha jest remedium na śmiertelność, wojowniczym przetrwaniem. Felieton pt. Życie i śmierć Józefa Smołki to epitafium dla pradziadka. Ów spiżowy pomnik postawiony Józefowi Smołce, który z szelmowskim uśmiechem uwodził dziewczęta, to literacki podarek.
Co zostało w tej pustce po człowieku? […] Ma jednak- powtórzę – ten tekst i myśli tych, którzy go przeczytają. To zawsze coś.
A to „coś” świadczy o zachowawczej mocy literatury. Ona konserwuje i przechowuje. Jak duży słój.
Szczepan Twardoch wykorzystuje także kreacyjną funkcję literatury. Twórcze zabiegi autor stosuje przykładowo w felietonie pt. Poznałem Jakuba. Opowiada o nowo poznanym współzawodniku. Cały felieton opiera się na spekulacjach i domysłach, kim jest ów Jakub i czym się zajmuje. Twardoch jakoby stwarza tego człowieka, jego życie i historię. To jednak tylko domysły. Ale literatura kocha niedopowiedzenia i pozwala je wyrazić w najdoskonalszy sposób.
Te skondensowane, erudycyjne, czasem intymne, teksty przypominają mi słoiki postawione na piwnicznej półce. Tematyka jest różnorodna – tak jak liczne słoje, każdy z inną zawartością. Opatrzone są filozoficzno-egzystencjalną puentą. Dlatego w wiosenne wieczory z ogromną przyjemnością schodzę do tej piwnicy i wybieram sobie jakiś felieton. Szczęśliwy ten, kto wyćwiczył swoją silną wolę na tyle, by sobie porcjować owe literackie słoiki. Jedno wiem na pewno – nakarmię nimi swoją duszę.
Fot.: Wydawnictwo Literackie
Podobne wpisy:
- Gangsterka po warszawsku - Szczepan Twardoch -…
- Twardoch o Polsce – Szczepan Twardoch – „Wielkie…
- Dziki Śląsk - Szczepan Twardoch - "Drach" [recenzja]
- Człowiek znikąd – Szczepan Twardoch – „Pokora” [recenzja]
- Królik królikowi... sąsiadem - Adrian Markowski -…
- Toskański pesymizm - Jacek Borcuch - "Słodki koniec…