W poprzednich tomach ranczo “Trzy szóstki” zyskało nowych członków, udowadniając tym samym, że w czasach, w których dzieje się cykl Comanche, załoga ta może wyróżnić się wyjątkową wyrozumiałością, tolerancją i zwykłą ludzką dobrocią, której obce są wszelkie nienaturalne podziały. Dookoła nie brakuje jednak ludzi, którzy zapatrzeni we własne zyski, skorzystają z każdej okazji, by czynić zło i siać zniszczenie. Z kim tym razem będą musieli zmierzyć się Comanche, Red Dust, Ten Gallons, a także ich nowi przyjaciele – Toby, Clem i Księżycowa Plama? Czas na przygodę zatytułowaną Wilki z Wyoming.
Już pierwsze kadry wciągają nas w iście westernowski pościg, w którym kilkoro badziorów próbuje dopaść wóz Sida Bullocka wraz z jego tajemniczym pasażerem. Rzezimieszkami są bracia Dobbsowie, czyli postrach nie tylko mieszkańców, ale także lokalnych władz. Natomiast w wozie znajduje się nie byle kto, bo nowo przybyły kaznodzieja, Brian Braggshaw. Pościg udaremniają ostatecznie, zjawiajacy się w ostatniej chwili, Toby i rozczochrany Clem. Okazuje się jednak, że wielebny nie jest tak bezbronny, jak by się można tego spodziewać po osobie jego pokroju… Tymczasem Braggshaw strzela niemal tak dobrze, jak sam sławny Red Dust… a może nawet lepiej? Czy jest to w ogóle możliwe? Tym będziemy się zajmować później, teraz najważniejsze jest to, co ma do powiedzenia woźnica – Sid Bullock. Okazuje się bowiem, że atak braci Dobbsów nie był przypadkowym napadem, nie chodziło również ani o Sida, ani o kaznodzieję. Bullock miał bowiem przewozić pieniądze stowarzyszenia hodowców. Zorientowawszy się jednak, że rabusiom ktoś wskazuje intratne cele napadów, Bullock postanowił ich przechytrzyć i powierzył cenny ładunek komuś innemu. A bracia oczywiście dali się złapać w zasadzkę, która skończyłaby się źle dla samego woźnicy, gdyby nie bliskośc rancza “Trzy szóstki”. Choć plan był dobry, to jego wykonanie już nie całkiem, Bullock powierzył bowiem transport pieniędzy Pharaonowi Colorado, czyli największemu ochlejusowi w okolicy, który, że pozwolę sobie zacytować samą Chomanche: …potrafiłby się upić destylatem z kamienia! A rewolwerem odstrzeliłby sobie paluch u nogi, z dwóch metrów mierząc do krowy! Jest więc jasne jak słońce, że pieniądze nie spoczywają w dobrych rękach i raczej na pewno nie dotrą bezpiecznie do celu. Tym bardziej że chcąc wywieść Dobbsów w pole, Pharaon nie powiedział Sidowi, którędy będzie podróżował.
Załoga rancza “Trzy szóstki” wraz z nieustępliwym i niezwykle działającym na nerwy Redowi wielebnym postanawa się więc rozdzielić, odnaleźć pijaczka i zapewnić mu należytą eskortę w tych tak niepewnych czasach i w tak niebezpiecznym rejonie. Na miejscu pozostaje jedynie Ten Gallons, któremu w udziale przypadło opiekowanie się rannym w napadzie Bullockiem. Reszta wyrusza na poszukiwania, nie mając pojęcia, gdzie szukać Pharaona. Tymczasem bracia Dobbsowie, którzy z ukrycia obserwowali ranczo, domyślili się (no dobrze, domyślił się tylko jeden z nich, który wyjątkowo obdarzony został jako taką inteligencją), że ktoś inny przewoził pieniądze i również ruszają w pogoń za złotem. Zaczyna się więc wyścig z czasem i niebezpieczną bandą ludzi, którzy dla pobrzękujących monet gotowi są zdeptać niejedno życie. I choć akcja całego komisku dzieje się w przeciągu kilku godzin – wciąga i galopuje bez opamiętania, a czas spędzony z Wilkami Wyoming leci… jak z bicza strzelił.
Scenarzysta Greg dobrze wie, co zrobić, aby trzymać w napięciu czytelnika i aby urozmaicić akcję. Bardzo dobrym posunięciem było wprowadzenie do fabuły nowej postaci, jednak niezwiązanej z ranczem, czyli wielebnego. Jeszcze lepszym pomysłem było nadanie mu cech, które osobie duchownej kompletnie nie pasują, a już na pewno kłócą się z typowymi wyobrażeniami o takiej osobie. Brian Braggshaw to twardy facet, któremu przydałaby się niejedna lekcja zarówno pokory, jak i litości. Zaoszczędziłby jedynie na nauce strzelania, bo to wychodzi mu bez zarzutu – wygląda nawet na to, że w końcu Red Dust będzie miał godnego przeciwnika w tej kwestii. Wielebny nie uznaje kompromisów i wbrew powołaniu nie buja w obłokach, ale twardo stąpa po ziemi. Wyjątkowo też nie przypadł do gustu Redowi. Dlaczego więc Comanche zdecydowała podczas rozdzielania grupy, że to właśnie z nim Dust pojedzie szukać Pharaona? Znając takt i mądrość kobiety, można tylko przypuszczać, że miała w tym jakiś ukryty cel i że cel ten niedługo ujawni się w praktyce. A czytelnik dzięki temu będzie świadkiem ciekawych rozmów i zabawnych sytuacji, kóre we wspaniałym stylu ilustruje nie pierwszy raz potwierdzający swój talent Hermann.
Stworzone przez rysownika połacie Dzikiego Zachodu wciąż zachwycają, mimo że są to nadal te same tereny. Dbałość o szczegóły, dynamizm, jaki udaje mu się przenieść na kadry, ruch mięśni zwierząt i wiarygodne postawy ludzi sprawiają, że komiks zaczyna niemal ruszać nam się przed oczami. Postaci nie są w żadnym wypadku płaskie, a same krajobrazy zdają się drgać w świetle zachodzącego słońca. Duża w tym zasługa również dobranych przez artystę kolorów, które idealnie wpasowują się w tematykę. Spalone słońcem trawy, czyste niebo, granatowa noc – to wszystko jest niemal namacalne, pobudza wyobraźnię, pozwalając jej wykroczyć daleko poza ramy, w których zazwyczaj się zamyka podczas lektury. Wilki z Wyoming pod względem artystycznym nie udowadniają więc nic, czego nie pokazałyby poprzednie tomy, a także inne dzieła artysty – Hermann to rysownik kompletny. On nie popełnia błędów, nie zdarzają mu się słabsze plansze czy choćby kadry. Jego postaci nie zmieniają się wizualnie w porównaniu do poprzednich tomów, nie wyglądają karykaturalnie. Ich wygląd natomiast to kolejna rzecz idealnie komponująca się z całą otoczką Dzikiego Zachodu i westernu. Oczywiście spora zasługa w tym wszystkim Grega, którego znajomości prawdziwej historii tego rejonu nie sposób podważać. A współpraca tych dwóch mężczyzn dała czytelnikom niesamowity cykl, który pachnie Dzikim Zachodem, ale w którym – co ważne – zawarte są tematy i problemy nadal aktualne chyba w każdym zakątku świata.
Zawrotne tempo tomu trzeciego nie pozwoliło na dalsze poznawanie postaci takich jak Toby, Clem czy sama Comanche i Red Dust. A zdaję sobie sprawę, jak wiele jeszcze o tych postaciach nie wiemy, jak wiele mają tajemnic i jak wiele razy nas jeszcze z pewnością zaskoczą. Jednak ten przestój w poznawaniu bohaterów nie jest minusem Wilków…, wręcz przeciwnie. Bo choć w poprzednich dwóch tomach (ich recenzje znajdziecie kolejno TU i TU) również nie brakowało akcji i tempa, mam wrażenie, że dopiero ten nie pozwalał na chwilę wytchnienia. Wilki z Wyoming pozostawiają także czytelnika z największą, jeśli wziąć pod uwagę zakończenia poprzednich tomów, niewiadomą. Jak potoczą się losy rancza osłabione nieobecnością jednego z jej członków? Jak ten bohater poradzi sobie ze swoją misją, która dla jednych może być zrozumiała, a dla innych wręcz przeciwnie – oznacza jedynie pustą pogoń za czymś, co ostatecznie nie ma większego znaczenia poza ukojeniem własnego sumienia? Nie ulega wątpliwości, ze seria Comanche nie zamyka się jedynie na sprawy Dzikiego Zachodu – jej tematyka jest ponadczasowa, ale jednocześnie fakt, że dzieje się w czasach, kiedy kowboje galopowali przez spalone słońcem krajobrazy, a żelazny potwór wytyczał drogę cywilizacji, sprawia, że to, co powinniśmy zobaczyć i zrozumieć, staje się wyostrzone i nie sposób tego przeoczyć. Bo ta westernowska seria komiksowa to rozbudowana i doprawiona szybką akcją opowieść o człowieku – jego wadach i zaletach (oczywiście w bardzo dużym skrócie).
Fot.: Wydawnictwo Komiksowe